----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

30 kwietnia 2015

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

– Powiem ci szczerze, Andrzej. Znam się na ludziach i wiele widziałem. Znacznie więcej, niż ci się wydaje. Uważam, że je­steś materiałem na doskonałego żołnierza. Poniżanie cię mogłoby ten materiał tylko zepsuć.

– Dzięki. W ustach kogoś takiego taka opinia to najwyższy komplement. Postaram się dowieść, że miałeś rację.

– Ja mam rację. Niczego nie musisz udowadniać. Ale cóż, koleś, jeszcze się musisz trochę podszkolić.

Andrzej roześmiał się.

– Jak sobie, kurde, przypomnę, co ja ci tam wtedy pieprzyłem w samochodzie, to bym się najchętniej teraz po ziemię zapadł. Musiałeś mieć niezły ubaw, co?

– Nie przejmuj się, stary… Pijemy, bo wódeczka stygnie.

Pierwsza butelka zaświeciła dnem dosyć szybko. Kapitan był jednak przygotowany na taką ewentualność. Z reklamówki wyciągnął kolejną flaszkę, czym wywołał entuzjastyczny okrzyk gospodarza. Języki się tradycyjnie rozwiązały. Przegląd typowych w takich sytuacjach tematów został dokonany.

– Bo widzisz, Adaś, ja to w sumie nie piję – wybełkotał kapitan, chwiejąc się na kanapie. – Ale z tobą to się napiję – stwierdził i wyciągnął dłoń w stronę szklaneczki, lecz jej pochwycenie okazało się zadaniem nad wyraz złożonym.

– Tak jest. Napij się, Jędruś – zawtórował mu bełkotliwie Adam, który wciąż trzymał się dzielniej.

– Bo jakby mnie moja narzeczona w takim stanie zobaczyła, to by nie chciała ze mną gadać – oficer szczerze się zafrasował.

– Jak nic by nie chciała – potwierdził porucznik, kiwając głową.

– Ale ja już muszę iść, Adaś. Tylko pomóż mi wstać, bo nie daję rady.

– Jak to, Jędruś? Jeszcze flaszka nie rozpracowana.

– Muszę, Adaś. Podaj mi rękę, bo nie wstanę.

Adam, choć sam z trudem trzymał się na nogach, podniósł gościa i zaprowadził go do przedpokoju.

– Odprowadzę cię, Jędruś. Nie możesz sam iść w takim stanie – zaoferował się gospodarz.

– Naprawdę? Zrobisz to dla mnie? Daj pyska, Adaś.

Próba wyrażenia podziękowania skończyła się lądowaniem obu oficerów na podłodze. Z ogromnym trudem wygramolili się z mieszkania i cudem nie spadając ze schodów, znaleźli się przed blokiem. Ruszyli na przystanek autobusowy ze śpiewem na ustach. W repertuarze dominowała naturalnie pieśń: „Niech żyje nam rezerwa, przez szereg długich lat...!”.

Szczęśliwym trafem złapali nocny autobus. Kapitan Andrzej Zwierzchowski zakomenderował:

– Panie kierowco, do domu proszę!

Usiedli i pojechali.

Sobotni chłodny świt zastał ich na pętli autobusowej. Obudzili się prawie jednocześnie. Rześkie powietrze otrzeźwiło ich w międzyczasie zupełnie. Adam pierwszy przypomniał sobie wydarzenia poprzedniego wieczora. Andrzejowi zabrało to dobrą chwilę.

– O, kur.., gdzie my jesteśmy? – zaniepokoił się gospodarz popijawy.

– Nie wiem. Trza by kogoś spytać. Ty, Adam, nie gniewaj się. Ja w sumie nie piję. Tak się, widzisz, przydarzyło...

– Daj spokój, Andrzejku. Myśl lepiej, jak się stąd wydostać.

Szczęśliwym trafem w pobliżu zauważyli postój taksówek. Wiedzieli, że kurs z Ursusa do Rembertowa bez wątpienia poprawi taksówkarzowi humor.

– Zabulimy jak za zboże – stwierdził kapitan.

– Nie wygłupiaj się, Andrzej. Jesteś moim gościem.

Tego dnia organizm Adama domagał się maślanki. Głupio mu było jednak zejść do sklepiku. Ewa Wojcieszak z pewnością słyszała ich nocne wyczyny. Kilka godzin po powrocie do domu pragnienie okazało się silniejsze niż wstyd. Porucznik doprowadził się do porządku na tyle, na ile to były możliwe i wyszedł z domu.

– Dzień dobry, poruczniku – zawołała zza lady ta sama miła ekspedientka, co zawsze.

– Dzień dobry, pani Ewo.

– Czego dzisiaj panu potrzeba?

– Robię smażone ziemniaki z cebulką, a do tego niezbędna jest maślanka. Ma pani?

– Naturalnie. – Woreczek upragnionego płynu pojawił się po chwili na ladzie. Klient pochłaniał drogocenny płyn wzrokiem.

– A słyszał pan te hałasy ubiegłej nocy? Jacyś goście tęgo sobie popili. Ludzie patrzyli przez okna, ale było ciemno i nie wiadomo, kto to był. Pewnie jakieś pijaki zgubiły drogę do domu.

– Co pani powie... – Adam udał zdziwionego, najlepiej jak tylko potrafił.

W duchu cieszył się, że nocne ciemności uratowały mu reputację. – Ja to śpię jak zabity, nic nie słyszałem. Dziękuję za maślankę. Czeka mnie pyszny obiad. Może pani wpadnie?

Dziewczyna uśmiechnęła się i spojrzała na niego protekcjonalnie.

– A czy to wypada młodej dziewczynie odwiedzać samotnego mężczyznę?

– Ma pani rację. Reputacja przede wszystkim – odpowiedział, kiwając głową znacząco. – Do następnego razu.

Wracając do domu, dostrzegł kontem oka billboard reklamujący wchodzącą na polski rynek instytucję finansową. Myśli zatoczyły krąg. Już wiedział, jak pomóc swojej ulubionej sklepowej.

ROZDZIAŁ XX

Na stołówce w jednostce dawali schabowego z kapustą i ziemniakami. Pułkownik Pytlak i major Majewski ze smakiem pochłaniali swoje porcje wyśmienitego dania. Zasada „dobry żołnierz to dobrze odkarmiony żołnierz” wprowadzana była tutaj konsekwentnie i z doskonałym skutkiem. Na co jak na co, ale na jedzenie nie można było narzekać.

– Ten twój Gawlik to dobry jest. I ludzie go chwalą – stwierdził major po przełknięciu kolejnego kęsa pysznego kotleta.

Sięgnął po kompot truskawkowy. Schab ma to do siebie, że jest jednak trochę suchy i major lubił go popić.

cdn.

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor