Edward Dusza o swojej twórczości
Jestem zdumiony, że te moje ramotki ciągle trafiają do czytelnika. Ludzie piszą do mnie, zadają pytania, czasami nawet dość nierozsądnie uważają mnie za wybitnego, moralizującego poetę. Ale ja bardzo dużo czytam, obserwuję ruch poetycki w Polsce i Ameryce i doskonale zdaję sobie sprawę, że jestem z zupełnie innej epoki, zaczynam „przemawiać sanskrytem”. Tak naprawdę, nikt nie sięga dzisiaj po moje tomiki, bo już ich przecież dawno w księgarniach polonijnych nie ma. Przylepiono mi dość dawno etykietkę „poety uchodźców i żołnierzy” i tak jest do dzisiaj. Najbardziej jednak zabawne było to, że w Chicago pewien zazdrośnik z branży poinformował środowiska literackie, że Edward Dusza zmarł gdzieś koło roku 2000. Stąd pracownicy „Polskiego Słownika Biograficznego” z IBL w Warszawie nawet nie usiłowali mnie odszukać i sprawdzić tę plotkę. Wiadomo, śmierć kończy wszystko. A tymczasem, ja sobie żyłem w Wisconsin i miałem się prawie dobrze.
Nie zabiegałem nigdy i nie zabiegam o popularność i sławę, bo i w jedno, i w drugie nie wierzę. Przemija bowiem zawsze każda wielkość świata, blednie z czasem największe nawet dzieło. Ludzie, którzy mogli nas w swoim czasie fascynować, obecnie nas po prostu nudzą. Trzeba wiedzieć, (...) kiedy zejść ze sceny. Ja z niej zszedłem i teraz mogę poświęcić więcej czasu moim zwierzętom. Co najważniejsze, one umieją to docenić.
(Fragment wywiadu Anny Franzen z Edwarde Duszą, 2005).
CZARNA PANI
Nie wysławiam Cię, Pani, strofami,
Nie potrafię. Ma modlitwa prosta,
wierszem Cię nie ogarnę, ni pieśnią,
Tyś przecież Matka Boska....
Nie przyniosę Ci korali, ni pereł,
ni wotów cennych. Moje dary to łzy i troska,
Ty zrozumiesz, użalisz się Pani.
Tyś przecież Matka Boska...
Nie wiem, jak długa jest przede mną droga,
i jak bliska już moja ostatnia godzina,
spójrz z ram złocistych, Jasnogórska Pani,
Wstaw się u Syna....
Za gorycze i nędze tułactwa,
za los zły, co ku ziemi przygina,
wspomóż, o Pani Dobra, do próśb mych się przychyl,
Wstaw się u Syna...
Maję dzisiaj Twój obraz konwalią,
tak się moja litania zaczyna,
Wielbię, Pani, Twe Ciemne oblicze,
w którym widzę Twarz
Twojego Syna...
PODOBIEŃSTWA
Wiewiórce przyszedł dzień ostatni
Trafiła prosto pod koła
pędzącego samochodu
Do końca trzymała w pyszczku
wyłowiony w nurtach trawy
bursztyn leszczyny
Determinacja posiadania
to wspólna cecha
łącząca ją z człowiekiem
ŚLAD
Henrykowi Żmudce
Ślad mordu
na wiosennej trawie
Zjeżone jeszcze przerażeniem
strzępy sierści
Jednego szaraka mniej
a świat już nie ten sam
Skarlał o jedno istnienie
Zagłuszone skrzeczeniem wron
obojętnie myślą o tym drzewa
co im tam
że świat większy czy mniejszy
Byle to samo słońce
Byle ten sam deszcz
Redaguje: Elżbieta Chojnowska
elachojnowska@yahoo.com