Nowa generacja publikacji dla dzieci traktuje młodych czytelników poważnie, bierze pod uwagę ich potrzeby i specyficzne, nie do końca jeszcze wykorzenione i zniekształcone przez dorosłych, odczuwanie świata. Ta wyjątkowa i charakterystyczna dla młodych ludzi umiejętność szczerego, niekłamanego i spontanicznego reagowania na rzeczy i wydarzenia jest w późniejszym wieku konsekwentnie tłamszona i redukowana przez wychowanie i społeczne regulacje.
Pisał o tym wile ojciec Anthony de Mello w „Przebudzeniu”, pisał M. Scott Peck w „Drodze rzadziej wędrowanej”, pisał fenomenalny franciszkanin Richard Rohr w książce „Od dzikiego mężczyzny do mężczyzny mądrego”.
Przez „kulturowe zniekształcenie” czy raczej „kulturowe uzależnienie” podobne narkotycznemu głodowi (o czym pisze wspomniany M. Scott Peck) rozumieć trzeba strukturę (sieć) układów i zależności, które narzuca się człowiekowi w procesie wychowania, kształcenia, uczenia i wszelakich innych działań, jakim podlegamy w trakcie całego naszego życia. Ta kulturowe oplątanie ubezwłasnowolnia nas istotnie, bo oddala od czegoś, czego podświadomie pragniemy, to znaczy autentyczności (samostanowienia) naszego indywidualnego bytowania. Elementarne pytanie wynikające z takiej sytuacji można sformułować mniej więcej w taki sposób: „czy w ogóle mogę być sobą, a jeśli tak, to na ile”? Bez względu na jawne czy ukryte intencje lokujące się w „edukacyjnych” sposobach „kształtowania” człowieka, pozostaje on (człowiek) zawsze w jakiś nieodgadniony sposób wystawiony na działania, które nie zawsze chce akceptować, przyjmować za swoje czy im podlegać, a przecież nie ma od tego ucieczki i nie ma od tego odejścia.
Aby w jakiś sposób, przynajmniej częściowo, uchronić (albo raczej uodpornić) nastolatki przed społeczną „obróbką” nowe wydania, nowych tekstów, nowych autorów zwracają uwagę na tę wyjątkowość sytuacji dzieciństwa i dorastania - ich niebywałą wrażliwość, delikatność i brak wykształconych jeszcze dobrze systemów obronnych. Dziecko jest bezbronne, a ponieważ dorośli dobrze o tym wiedzą, wykorzystują tę sytuację bezlitośnie.
Ukazało się nowe, starannie opracowane tłumaczenie książki M. Lauthera-Pohla zatytułowane „Skąd właściwie wiemy, jaki jest Bóg. Historyjki dla ciekawskich dzieci” – pierwsza cześć tytułu jest dosyć myląca, jeśli chodzi o adresata tego tekstu. Znakomicie mógłby przecież być tematem książki dla dorosłych, podtytuł jakkolwiek rozwiewa wszelkie wątpliwości. To jest jednak zbiór przypowiastek dla dzieci. Ta dwuznaczność świetnie ilustruje nowy sposób kreowania literatury dla młodych ludzi. Przestaje bowiem ich traktować jak niedorozwiniętych „milusińskich” (ciekawe, kogo ten termin właściwie określa?) i przesuwa punkt ważkości (ciężkości) w stronę traktowania młodego człowieka, jako istoty myślącej, wrażliwej i stawiającej trudne pytania. Poziom trudności ich problemów niczym się nie różni od pytań, które stawiają dorośli, jakkolwiek odpowiedzi muszą być znacznie bardziej wyczulone, wrażliwe i trafiające w sedno problemu. Młody człowiek nie da się tak łatwo zadowolić /faryzejskim/ kunsztem w budowaniu „zamków na piasku”, jak to często się dzieje w wypadku czytelnika dorosłego.
„Dzieci zadają mnóstwo pytań na temat Boga i otaczającego ich świata. Nie tylko chcą wiedzieć, dlaczego rodzą się chore dzieci, dlaczego musimy umrzeć czy też dlaczego wybuchają wojny, ale interesuje je również, czy Jezus miał dwóch ojców i czy Bóg lubi czekoladę. Dorosłym często z trudem przychodzi znalezienie właściwej odpowiedzi na podobne pytania z dziedziny religii i filozofii. Ta książka ma im służyć pomocą. W sposób dostosowany do wieku dziecka tłumaczy zagadnienia teologiczne i wyjaśnia znaczenie chrześcijańskich tradycji. Zawiera również wiele porad i wskazówek, jak omawiać razem z dziećmi trapiące je kwestie oraz jak prowadzić rozmowy z dzieckiem” – napisano w jednej z wielu recenzji, jakich doczekała się ta unikalna praca.
Mamy w niej postawione 44 problemy i próbę odpowiedzi na nie. Oczywiście liczba jest tylko przypadkowo znacząca i symboliczna dla polskiego czytelnika, aczkolwiek ponoć przypadki nie istnieją. Tak czy owak jeszcze inny aspekt tej pracy jest ciekawy w kontekście klasyki polskiej literatury dla dzieci. Jak każdy Polak wie (ten prawdziwy i ten nieprawdziwy):
Murzynek Bambo w Afryce mieszka,
czarną ma skórę ten nasz koleżka.
Uczy się pilnie przez całe ranki
Ze swej murzyńskiej pierwszej czytanki.
A gdy do domu ze szkoły wraca,
Psoci, figluje - to jego praca.
Aż mama krzyczy: "Bambo, łobuzie!"
A Bambo czarną nadyma buzię.
Mama powiada: "Napij się mleka"
A on na drzewo mamie ucieka.
Mama powiada :"Chodź do kąpieli",
A on się boi że się wybieli.
Lecz mama kocha swojego synka.
Bo dobry chłopak z tego murzynka.
Szkoda że Bambo czarny,
wesoły nie chodzi razem z nami do szkoły.
Któż nie zna tego kultowego, Tuwimowego wierszyka, który od roku 1923, czy też 1924 roku (bo nie ma pewności, kiedy dokładnie powstał), nieomalże automatycznie, bez specjalnego wysiłku i uczenia stanowi część naszej narodowej świadomości. Jest to tekst wyjątkowy w swej kontekstualnej unikalności. Z jednej strony skrajnie rasistowski, potwornie głupi i prymitywny, z drugiej jest genialną słowną zabawą powstałą w innej epoce i innych czasach, gdy Afryka była lądem nieznanym, a przynajmniej mało znanym, a Afrykańczyków pokazywano na wystawach, i to wcale nie w Polsce. Do tego wszystkiego wiersz napisał Julian Tuwim, polski Żyd, który sam przeżył wiele upokorzeń związanych ze swoim pochodzeniem.
Przytoczyłem cały wierszyk gwoli przypomnienia, bo nabiera on innego znaczenia i pokazuje jak bardzo oddaliliśmy się w literaturze dziecięcej od tego typu zabawy językowej, gdy zestawimy go z jednym ze wspomnianych 44 pytań zawartych w książce „Skąd właściwie wiemy, jaki jest Bóg. Historyjki dla ciekawskich dzieci”. Pytanie to jest dosyć wstrząsające i z pewnością ważne, gdy uwzględnimy intencje wymienionej książki: „Dlaczego dzieci umierają z głodu?”
Jak powszechnie wiadomo i dobrze wiedzą to też młodzi ludzie, dzieci głównie umierają z braku jedzenia i czystej wody w Afryce. Rzeczywisty zatem „Murzynek Bambo” ceni pitną wodę ponad wszystko i nie boi się myć w strachu przed wybieleniem, ale umiera po prostu z głodu i pragnienia. Nie w głowie mu też raczej psoty, nie mówiąc już o radosnej i bezstresowej nauce z „murzyńskiej pierwszej czytanki”. Jak czytany dalej:
„To pytanie należy właściwie zadać ludziom, a nie Bogu. Bóg z pewnością nie chce, żeby dzieci umierały, kocha każde dziecko. […] Ale masz świat nie jest sprawiedliwy. Wielu ludzi dąży do bogactwa – nawet kosztem innych; jedni mają dużo pieniędzy, a inni bardzo mało; a bogaci mają zwykle więcej do powiedzenia niż biedacy. […] Zapytajcie rodziców, co mogliby zrobić, żeby na ziemi było sprawiedliwiej i żeby dzieciom działo się lepiej.” (s.47)
No właśnie! Czy my na pewno mamy do czynienia z przypowiastką dla dzieci? I czy ostatnie pytanie nie stawia dorosłych w dosyć niezręcznej sytuacji? Tu przecież nic się tu nie rymuje jak w wierszyku Tuwima i nie czujemy podświadomie swojej supremacyjnej pozycji, jako Ci lepsi, bo biali i nie mieszkający w Afryce?
Kontynuacja w przyszłym tygodniu
Zbyszek Kruczalak