----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

21 maja 2015

Udostępnij znajomym:

Zabrała się za składanie reszty ubrań. Nie zwracała uwagi na Ankę gapiącą się jak sroka w gnat na samochód zaparkowany przed wejściem. Nagle drzwi ich pokoju otworzyły się, jakby uderzył w nie podmuch tajfunu.

– Grażyna! – krzyczała zdyszana Marzena Piekarz, trzymając się futryn. Mieszkała na parterze i widać w wielkim pośpiechu wbiegła na trzecie piętro, bo dyszała ciężko. – Ktoś do ciebie przyjechał!

– Do mnie? – spytała Grażyna z niedowierzaniem. – Coś ci się chyba pomieszało.

Marzena usunęła się, by zrobić miejsce wchodzącej do pokoju wychowawczyni. Renata Bagińska opiekowała się grupą Grażyny od dziesięciu lat. Dziewczyna bardzo ją lubiła. Była dla niej prawdziwą przyjaciółką. Namiastką matki.

– Grażynko, masz gościa – powiedziała swoim łagodnym, ciepłym głosem.

Z korytarza wsunął się do pokoju mężczyzna w średnim wieku mający na sobie wojskowy mundur polowy, jakiś inny niż te, które zwykle się widuje. Spojrzała mu w oczy i nagle zrobiło jej się gorąco. Zaczęła drżeć. Pamiętała tę twarz doskonale, mimo że upłynęło już czternaście lat.

– Grażynko, to ja, Adam – powiedział mężczyzna słabym ze wzruszenia głosem.

Dziewczyna stała i patrzyła. Łzy, które napłynęły jej do oczy spływały strumyczkami po policzkach i brodzie prosto na czyściutką białą bluzeczkę.

– Grażynko, ja nic nie wiedziałem. Ja... – Adam próbował coś powiedzieć, lecz w głowie miał pustkę. Słowa ugrzęzły w gardle.

Nie musiał nic mówić. Dziewczyna bez słowa rzuciła mu się na szyję i rozszlochała się na dobre. Adam objął ją mocno, przycisnął jak najdroższy skarb. Ten człowiek nazywany żołnierzem fortuny, z gatunku psów wojny, najtwardszy z najtwardszych, płakał jak dziecko, mocno ściskając w ra­mionach jedyną rodzinę, jaką miał.

Renata Bagińska skinęła na Marzenę i obie dyskretnie wyszły z pokoju.

Grażyna wypuściła Adama z objęć. Zaczęła szukać czegoś gorączkowo. Podał jej chusteczkę. Wzięła ją trochę zakłopotana i spróbowała uśmiechnąć się przez łzy. Wyszło całkiem nieźle.

– Przepraszam, wujku, ale trochę mnie poniosło. Myśmy ciebie dawno opłakały, a tu nagle...

– Daj spokój, Grażynko – wziął ją za rękę. – Jesteśmy rodziną, która się właśnie odnalazła. Poza tym nie mów mi „wujku”. Aż taki stary chyba nie jestem.

Spojrzała na niego, wciąż nie mogąc uwierzyć, że ukochany wujek Adam stał tu przed nią i już nie będzie sama na świecie. Trochę się postarzał od czasu, gdy go ostatnio widziała, kiedy miała osiem lat.

Z jego oczu biło to samo ciepło, co wtedy, tylko jakoś dziwnie przytłumione. Było w nim coś nieodgadnionego. Coś, co wzbudzało lęk, lecz wiedziała doskonale, że człowiek ten nigdy by nie pozwolił jej skrzywdzić. Na pewno mają sobie tak wiele do opowiedzenia.

– No widzisz, wujku, ale ze mnie gapa. Nawet nie poprosiłam, byś usiadł – natychmiast zauważyła grymas na twarzy żołnierza wywołany słowem „wujku” – Tak, tak, przepraszam, Adam. Ale trudno mi będzie się przyzwyczaić. Przecież jesteś moim wujkiem.

Grymas stał się nienaturalny, co sprawiło, że dziewczyna roześmiała się w głos. Łzy zaczęły wysychać.

– Usiądź przy stoliku. Zaraz zrobię ci herbaty.

– Zaczekaj może z tą herbatą. Chodźmy najpierw do Edyty. Wypijemy we troje. Nie powinna już dłużej czekać.

Grażyna przestała sypać herbatę do szklanki. Stała przez moment schylona nad niziutką szafeczką, gdzie podłączony był czajnik elektryczny. Woda właśnie skończyła się gotować. Odwróciła się do Adama.

– To ty nic nie wiesz... Edyta została adoptowana niedługo po tym, jak nas tu przywieźli. Pewnie pamiętasz, była prześliczna. Bez problemu znalazła nową rodzinę. Nawet nie wiem, gdzie jest. Nie wolno mi było się z nią kontaktować. Podobno to dla jej dobra. Planowałam ją odnaleźć, jak już będę na swoim, ale nie wiem, czy są jakieś szanse.

– Cholera, więc jednak. Znajdziemy ją, Grażyna. Obiecuję ci. Choćbym miał szukać w samym piekle, to znajdziemy ją.

Objął bratanicę i przytulił. Nie mogła sobie nawet zdawać sprawy, że poszukiwania ludzi w piekle, jakim bez wątpienia była Afryka wstrząsana lokalnymi konfliktami, swego czasu były dla niego chlebem codziennym. Dziewczyna pokładała w tym człowieku niezachwianą wiarę. Jeśli tak mówi, to tak będzie. Wujek Adam zawsze dotrzymywał słowa. Przecież był kiedyś dla nich jak najlepszy ojciec. Z rozrzewnieniem przypominała sobie radosne chwile z przeszłości. Tak naprawdę jedyne, jakie miała.

– No to co z tą herbatą? – zapytał, siadając na niewielkim, niezbyt wygodnym krze­sełku obitym wyjątkowo marną imitacją skóry.

– Już robię, wuj..., znaczy Adam – poprawiła się szybko.

– Wiesz, Grażynko, nie wiem, czy dobrze myślę, ale jak ktoś adoptował Edytę, to muszą być jakieś dokumenty, dane przyszłych rodziców, adres...

Dziewczyna podeszła powoli do stołu, niosąc w obu dłoniach szklane spodki, na których delikatnie chwiały się pełne gorącej herbaty szklanki. Podała mu jeszcze cukier i łyżeczkę, a następnie usiadła naprzeciwko.

– Dobrze myślisz, ale takie informacje są tajne. Nikt ci nie powie, gdzie ona jest. Nie dostaniesz żadnego adresu. Szczególnie po tak długim czasie.

– A gdzie są te informacje? – spytał, zawieszając głos, jakby po głowie chodziła mu jakaś luźna myśl.

– Nie wiem, ale chyba tu w domu dziecka w archiwum. A co?

– Tutaj mówisz... – Spojrzał na zegarek. Była druga. – Wasz dyrektor to do której pracuje?

– Do trzeciej – odpowiedziała i popatrzyła na niego wyczekująco.

– No to myślę, że powinienem mu złożyć wizytę. Wiesz co, poczekaj tu na mnie. Niedługo będę z powrotem.

Adam wyszedł szybko z pokoju i zbiegł po schodach na parter. Miał szczęście. Dyrektor wciąż był u siebie. Żołnierz wszedł bez pukania, czym zasłużył sobie na karcące spojrzenie urzędnika.

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor