Tytuł trochę na przekór, bo oczywiście nie pamiętam, co to są wakacje, od szkolnych czasów minęła bowiem chwila. Pamiętam, że to taki długi okres letni, gdy człowiek prawie niczym nie musiał się przejmować. Może tylko tym, czy do ich końca wystarczy funduszy na posiłek raz dziennie, pole namiotowe i ewentualnie coś jeszcze... Wchodząc w dorosłe życie nawet nie zauważamy, jak w pewnym momencie wakacje zamieniają się w urlop, który choć spełniać ma podobną rolę, czyli odprężać i relaksować, w najmniejszym stopniu się z tego zadania nie wywiązuje.
Nie narzekam, bo co kraj to obyczaj. W bardzo cywilizowanej Europie przyjemności są ludziom narzucane. Wiele dużych korporacji zmusza na przykład swych pracowników do wykorzystania wszystkich przysługujących im dni wolnych. Mało tego, muszą oni wziąć dwa tygodnie na raz, bo naukowcy doszli do wniosku, że dopiero po siedmiu dniach poza pracą zaczynają nam powracać normalne procesy myślowe. Dlatego szanujące się wielkie ubezpieczalnie, biura konstrukcyjne, urzędy w Brukseli, Warszawie, czy Helsinkach i wiele innych miejsc, gdzie pracownik myślący to pracownik wartościowy, zmuszają do minimum dwóch tygodni urlopu raz w roku. Resztę można sobie już rozłożyć wedle własnego uznania. Nie wolno jednak o nich zapomnieć.
W Stanach Zjednoczonych, kraju ludzi wolnych, nikt nikogo do niczego zmusić nie może. Zwłaszcza do wykorzystania przysługujących, płatnych dni urlopowych. Dlatego jak donosi Forbes, przeciętnie z 14 dni urlopu Amerykanie wykorzystują 10. To z kolei przekłada się na ponad 500 milionów niewykorzystanych godzin. Rocznie. Jest to fascynujące zjawisko, oczywiście tak długo, jak nie poznamy prawdziwych przyczyn.
To nieprawda, że mieszkańcy tego kraju są aż tak pracowici, choć wielu nie można tego odmówić. Nieprawda, że aż tak lojalni wobec własnych firm, choć mamy z tym czasem do czynienia. Większość robi to dla pieniędzy. Wolne, przepracowane dni zamieniają się w dodatkowe pieniądze po upływie określonego czasu. Nikt nie przejmuje się wydajnością pracownika i stanem jego umysłu. Pieniądze są jeszcze większe, jeśli pracujemy w sektorze publicznym, gdzie urlop i tak możemy sobie zrobić zawsze, wykorzystując inne kruczki prawne. Druga, bardzo liczna grupa, to pracownicy przekonani, że wzięcie wolnego zagrozi ich pozycji w pracy. Nawet nie pozycji, samemu zatrudnieniu. Czasami szef wysyła im takie sygnały. Poza tym, że nieetyczne, jest to niezgodne z prawem. Czasami sami dochodzimy do takich wniosków, choć nic we wzroku szefa na to nie wskazuje.
Oczywiście są tacy, którzy nie wykorzystują wszystkich dni urlopowych w wyniku braku organizacji i odpowiedniego planowania. Powracam więc do pierwotnego tematu, bo nie o przymusie urlopowym chciałem pisać. Raczej o sposobach jego wykorzystania. Zastanawiamy się czasami, co nam bardziej przeszkadza. Wysokie temperatury i wilgotność powietrza na południu, czy komary i brak nowoczesnej infrastruktury na północy. Skorpiony w Arizonie, czy niedźwiedzie w Montanie. Nie możemy się zdecydować pomiędzy słoną wodą oceaniczną zamieszkiwaną przez rekiny i inne, duże stworzenia, a słodką wodą śródlądową będącą siedliskiem glonów i bakterii e-coli. Tak mijają miesiące, później okazuje się że wakacyjny budżet na ten rok pochłonęła wymiana kafelków w łazience lub drzwi garażowych. Następnie dochodzimy do wniosku, że w upalne dni głupio jest jechać w ciepłe kraje i należy to odłożyć do zimy. Zimą wolimy jednak narty, ale z kolei znajomi wolą Jamajkę, a samemu to tak trochę nudno... Tak mija rok i okazuje się, że oszczędzany urlop przepada, bo większość firm nie zgadza się na wieloletnie kolekcjonowanie wolnego.
Nie miejmy jednak do siebie pretensji. Nawet prezydenci mają z organizacją urlopu kłopoty. Barackowi Obamie wypominał kraj wyjazdy na Martha`s Vineyard i partyjki w golfa. Bo w nieodpowiednim momencie, bo za nasze pieniądze. To fakt, czasami ta gra zbiegła się z ważnym wydarzeniem. Ale z drugiej strony niczego by to nie zmieniło. Poza tym jak wszyscy na niego narzekają, to co się będzie wygłupiał i przerywał wakacje. George W. Bush wypoczywał na ranczo w Teksasie. Brał wiele wolnych dni, więcej niż obecny prezydent. W pocie czoła rąbał drzewo, nosił kamienie i coś budował. Przypominało to bardziej więzienną harówkę, niż urlop. Ale też odbywało się w okresie prowadzenia wojny na Bliskim Wschodzie. Bardzo nieładnie.
Nie można mieć do żadnego prezydenta pretensji, że nie bierze wolnego tylko dlatego, że jest wojna lub rynek się załamał. Musi odpoczywać, by z nowymi siłami przystąpić do zbierania pieniędzy na reelekcję lub wsparcie własnej partii.
Kiedyś było inaczej. Prezydent musiał mieć ważny powód, by pozwolić sobie na chwilę wolnego. George Washington podobno uczynił to 4 lipca 1790 r. Jeden dzień. To wszystko. Zdaje się, że musiał gdzieś wyjechać.
Abraham Lincoln kiepsko zaplanował swoje dni wolne. Zmęczony prowadzonymi działaniami wojennymi w czasie konfliktu Północy z Południem zdecydował się na kilka dni zasłużonego odpoczynku. Wstąpił nawet do teatru. Wiemy, jak to się skończyło. Od tamtej pory prezydentowi towarzyszy uzbrojona obstawa, trzy helikoptery Blackhawk i dwa czołgi Abrams.
W 1945 roku, tuż po zrzuceniu bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki, prezydent Harry Truman musiał zrobić sobie kilka dni wolnego, by „sobie to wszystko w głowie poukładać”.
Kennedy wakacjował często i wcale nie z rodziną. Do dziś nie wiadomo z kim, ale większość z tych dziewczyn została sławnymi aktorkami. To też ważny powód urlopowy.
My też musimy sobie jakiś powód znaleźć. By później nie było milionów niewykorzystanych godzin i narzekania na brak wolnego.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.