Nie, tym razem nie chodzi o ostatnie wybory prezydenckie w Polsce, a o elekcję, która doprowadziła do demontażu komunizm w Polsce, i to zupełnie niekontrolowanego przez komunistów.
Od 1986 r. przywódcy PRL z Wojciechem Jaruzelskim na czele wiedzieli, że system komunistyczny w Polsce potrzebuje zmiany. Od poprzedniego roku na Kremlu rządził Michaił Gorbaczow – młody sekretarz generalny KC KPZR, który chciał reformować ZSRR poprzez „pierestrojkę”. W przeciwieństwie do swoich poprzedników, którzy trzymali podległe sobie państwa silną ręką, nowy gensek chciał wprowadzić bardziej partnerskie relacje między Związkiem Radzieckim a krajami „bloku socjalistycznego”, co w efekcie doprowadziło go w pewnym momencie do stwierdzenia, że nie ma zamiaru mieszać się w wewnętrzne sprawy Polski, NRD, Węgier czy innych państw. Zmobilizowało to Jaruzelskiego do wypróbowania pomysłów na przebudowę PRL.
Pierwszym z nich miała być swego rodzaju zmiana wizerunku. Jaruzelski ogłosił w 1986 r. amnestię i wypuścił na wolność więźniów politycznych, odsiadujących wyroki z czasów stanu wojennego. Kreując się na „liberała”, starał się przyciągnąć część umiarkowanej opozycji (innej niż solidarnościowa) do obozu rządzącego. Sam też zrezygnował z funkcji premiera, zajmując stanowiska Przewodniczącego Rady Państwa, a więc szefa kilkuosobowej „głowy państwa”. W ten sposób zrzucił z siebie odpowiedzialność za bieżącą politykę (którą realizował rząd) i próbował kreować się na przywódcę i męża stanu. Zabiegał też wreszcie o kontakty z Zachodem (który bojkotował go od grudnia 1981 r.), papieżem Janem Pawłem II i polskim Kościołem – pragmatycznie uznał, że być może „dogadanie się” z duchownymi (poprzez coraz większe ustępstwa na ich rzecz) pozwoli mu przetrwać.
Działania te nie przyniosły Jaruzelskiemu oczekiwanych sukcesów. Kościół sprytnie rozgrywał tę partię, biorąc ile się da jednocześnie dając niewiele w zamian. Zachód zniósł co prawda sankcje gospodarcze, ale też nie zamierzał popierać twórcy stanu wojennego. Nie udawało się też podnieść gospodarki z kryzysu – zarówno rząd Messnera, jak i Rakowskiego, nie mogły pochwalić się sukcesami. Nastroje społeczne były coraz gorsze, zaopatrzenie osiągnęło dno.
Wtedy pojawiła się druga koncepcja – Okrągłego Stołu i podzielenia się z Solidarnością władzą i (przede wszystkim) odpowiedzialnością. Chodziło o to, by włączyć „drużynę Wałęsy” do rządzenia ale w takim zakresie, by nie miała ona na nic większego wpływu. Najpierw próbowano po prostu dołączyć ludzi opozycji do rządu, ci jednak zażądali, by przeprowadzić wybory. Taka koncepcja była nawet bardziej na rękę Jaruzelskiemu i Kiszczakowi – w wolnych wyborach miano rozdysponować 35% miejsc w Sejmie, reszta była zagwarantowana dla PZPR i jego przystawek. Komuniści wierzyli, że cieszą się jakimś poparciem Polaków i zdobędą część z tych 35% mandatów. A to, że po raz pierwszy od drugiej wojny światowej zostaną zorganizowane w Polsce wolne wybory, miało ogromne znaczenie polityczne.
W czasie obrad Okrągłego Stołu doszło do jeszcze jednego ustalenia, które potem wpłynęło na polityczną konstelację władzy. Aleksander Kwaśniewski, młody polityk PZPR, miał wynegocjować z opozycją wprowadzenie urzędu Prezydenta PRL. Wiadomo było, że głową państwa miałby zostać Wojciech Jaruzelski. W zamian za zgodę, ustalono, że utworzony zostanie także Senat, w którym wszystkie 100 miejsc zostanie wybrane w wolnych wyborach.
Wizja komunistów była więc prosta – zmiany miał być faktycznie niewielkie, a wizerunkowo cenne. Władza w Polsce wreszcie miała mieć (częściowo) demokratyczny mandat, ale PZPR dalej zachowywałoby władzę. Politycy opozycji nie uczestniczyliby w faktycznym rządzeniu, ale byliby współodpowiedzialni za sytuację w kraju – w końcu byli posłami i senatorami. Wszystko to opierało się na założeniu, że PZPR cieszy się jakimkolwiek poparciem...
Okazało się, że nic z tego. 4 czerwca 1989 r. Polacy poszli do wyborów i faktycznie „skreślili” rządzących Polską od 1944 roku komunistów. Wszystkie 35% „wolnych” mandatów w Sejmie zdobyła Solidarność, podobnie zresztą jak 99 na 100 miejsc w Senacie. Co więcej, 65% miejsc dla PZPR i jego sojuszników nie udało się rozdysponować – żaden kandydat z tych list nie zdobył wymaganego progu poparcia. Potrzebna była tura uzupełniająca, w której do Sejmu wchodzili członkowie PZPR... popierani przez opozycję. Symbolem klęski komunistów stało się to, że przegrali oni nawet głosowanie w placówkach dyplomatycznych, gdzie pracowali wyselekcjonowani „partyjni” dyplomacji.
Potem już wszystko posypało się samo – PZPR straciło jakąkolwiek zdolność politycznego działania i zaczęło się „rozłazić”. Jaruzelski został Prezydentem, ale tylko dzięki poparciu Kościoła i zagranicy (również Zachodu), bo jawił się jako jedyny gwarant spokojnej transformacji ustrojowej. Zresztą został prezydentem minimalną większością głosów w Zgromadzeniu Narodowym, i to też dzięki akcji posłów solidarnościowych. Wkrótce doszło do buntu sojuszników PZPR z ZSL i SD, którzy utworzyli koalicję z OKP. Powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego.
Miała być kontrolowana, minimalna zmiana, a okazało się, że 4 czerwca 1989 r. wszystkie plany komunistów zostały przekreślone. I choć zmiana ustrojowa w Polsce miała wiele wad, to należy pamiętać o tych wyborach, które doprowadziły do końca komunizmu.
Interesujesz się historią? Chcesz wspomóc portal, który codziennie ją popularyzuje? Wejdź na http://histmag.org/wsparcie
Tomasz Leszkowicz