----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

11 czerwca 2015

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

– A co z Grażyną? Byłeś już u niej?

– To właśnie Grażyna mi powiedziała, że żyjesz. Niestety, o jakieś cztery lata za późno.

– Żebym chociaż miała jakiś znak, jakiś ślad, nadzieję, że żyjesz… Czekałabym przez te wszystkie lata. Wszyscy wokół mówili mi, bym pozwoliła ci odejść, że na pewno umarłeś, tylko ciała nie znaleziono.

– Tak mówili? No widzisz, życie jest pełne niespodzianek.

– Gdzie teraz mieszkasz?

– W tej chwili nigdzie. Do Warszawy już nie wrócę. Zajmę się Grażyną.

– Masz chociaż z czego żyć? – spytała z autentyczną troską w głosie. – U nas się nie przelewa, ale na początek może ci jakoś pomogę.

Adam roześmiał się na te słowa.

– Jedyną rzeczą, której mi teraz nie brakuje, są pieniądze. Dzięki za dobre chęci, ale finansowych problemów to ja nie będę miał jeszcze przez bardzo, bardzo długi czas.

Adam zatrzymał się i wziął ją za ręce.

– Basiu, z całego serca życzę ci, żebyś była szczęśliwa, choć nie ze mną, więc zniknę z twojego życia. Chciałbym jednak, żebyś wiedziała, że jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała pomocy czy wsparcia, zjawię się na każde twoje skinienie. W razie czego dowiesz się, gdzie jestem, w jednostce „Błyskawica” w Rembertowie, u kapitana Zwierzchowskiego. Będę z nim w kontakcie. Cieszę się, że masz dobrego męża. Przekaż mu, że życzę wam obojgu jak najlepiej i niech będzie spokojny. Nigdy nie będę zagrożeniem dla waszej rodziny. Wracaj do domu. Ja jeszcze się trochę przespaceruję po starych śmieciach.

Objęła go za szyję i pocałowała szybko w usta. Obróciła się i pośpiesznie odeszła bez słowa. Nie chciała, by widział jej łzy płynące jak grochy po policzkach. Chwilę po­tem Adam szedł ciężko przed siebie. Przystanął i obejrzał się. Basia znikała za obrysem mostu. Znów był jedynie żołnierzem, szukającym prawdziwego domu.

Nocleg w żarskim hotelu w pobliżu dworca kolejowego nie nastrajał optymistycznie. Prymitywne warunki uświadamiały mu jak bardzo ten kraj wciąż odstaje od standardów światowych. Pokój bez łazienki, który udało mu się dostać, przypominał czasy, gdy włóczył się po jakichś strasznych dziurach w Ameryce Południowej.

Następnego dnia przed wyjazdem do Świebodzina chciał się jeszcze rozejrzeć po mieście, gdzie upłynęło mu dzieciństwo i młodość. Zszedł do recepcji, oddał klucze do pokoju i wyszedł na ulicę Buczka. Spacer w stronę deptaka budził przeróżne wspomnienia. Pewnie mieszkają tu gdzieś ci ludzie, których znał. Ciekawe, czy by ich teraz potrafił rozpoznać. Ciekawe, czy oni poznaliby jego. Ciekawe, czy Basia często tędy chodzi…

Miasto właściwie zmieniło się niewiele. Przybyło trochę sklepików i kolorowych szyldów. Senna atmosfera pozostała. Natychmiast dało się zauważyć, że życie tutaj płynęło nieporównywalnie wolniej i spokojniej, niż w dużych aglomeracjach, takich jak No­wy Jork. Przeszedł się deptakiem w stronę ratusza i z powrotem. Nie rzuciła mu się w oczy żadna znajoma twarz, choć w tak małym mieście jest to raczej niezwykłe. Przemknęła mu przez głowę myśl, by podjechać na ulicę Strzelców i po tych wszystkich latach zobaczyć dom rodzinny, lecz zaraz uznał, że nie ma tam właściwie czego szukać. Wrócił pod hotel do zaparkowanego jeepa. W Świebodzinie czekała na załatwienie jedna z najważniejszych spraw w jego życiu.

Grażynę zastał z tyłu budynku. Stała z grupą koleżanek, które rozprawiały nad czymś, co chwilę podnosząc głos jedna przez drugą. Gdy dziewczęta zauważyły, że Adam zbliża się szybkim krokiem, rozmo­wy nagle ucichły. Jak na komendę ich wzrok spoczął na idącym szybko mężczyźnie. Grażyna odwróciła się w kierunku Ada­ma. Uśmiech rozjaśnił jej twarz.

 – Dzień dobry panu – pozdrowiły go dziewczyny niemal chórem, jak to czasem mają w zwyczaju robić przedszkolaki.

 – Dzień dobry paniom – odpowiedział pogodnie i ukłonił się przesadnie nisko, czym wywołał chichot niektórych panienek.

Grażyna wzięła go pod rękę i poszli w stronę boiska piłki nożnej. Adam zdążył tylko rzucić przez ramię typową amerykańską formułkę grzecznościową.

Gdy odeszli na parę kroków, wręczył Grażynie szarą kopertę.

– Tutaj są informacje o ludziach, którzy adoptowali Edytę. Sprzed dwunastu lat, ale to zawsze jakiś punkt zaczepienia.

– Jak to zdobyłeś? – spytała, wciąż nie wierząc, że możliwość spotkania się z siostrą stała się nagle bardzo realna.

– Już ci mówiłem – zawsze można liczyć na życzliwość ludzi.

Spojrzała na niego podejrzliwie, po czym pośpiesznie wyciągnęła zawartość koperty i przebiegła wzrokiem treść papieru.

– Wrocław... – powiedziała bardziej do siebie, niż do niego.

– Znając życie, adres może być nieaktualny, ale od czego są biura meldunkowe? Tu, w Polsce, pod tym względem panuje zadziwiający porządek.

– Urzędasy w takim biurze nic ci nie powiedzą. Będziesz musiał pisać jakieś podania, i w ogóle.

– Powiedzą mi bez żadnych problemów – powiedział z niezachwianą pewnością siebie i puścił do niej oko.

– Ciekawy z ciebie człowiek, wujek...

– Jeszcze dzisiaj pojadę do Wrocławia. Ty w międzyczasie powoli się pakuj. Jak wrócę, to cię stąd zabiorę.

– Ale powiedz, co z panią Basią! Czemu nic nie mówisz?

Mężczyzna westchnął ciężko.

– Proza życia. Ma męża, dwójkę dzieci i jest szczęśliwa. Spóźniłem się całe cztery lata.

– O kurczę, nic nie wiedziałam. Jak ostatnio była u mnie, to nic nie mówiła. Chociaż właściwie co miała powiedzieć? Że cię już dawno skreśliła? Nie wiem, co ci powiedzieć, ale nie łam się, bo baby takie są. Jakoś to będzie.

Objęła go oburącz za szyję i przytuliła.

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor