----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

11 czerwca 2015

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Krytyka pod adresem Transportation Security Administration przybiera na sile. Agenci TSA obecni na większości lotnisk w USA tracą sympatię i zaufanie społeczeństwa oraz wystawiają na próbę cierpliwość coraz większej rzeszy wpływowych polityków. Niektóre ich działania określić należy jako komedię, czego próbki można oglądać na amatorskich filmikach umieszczanych w internecie. Niestety, ta powołana do ochrony samolotów i podróżnych agencja nie tylko śmieszy, ale wywołuje znacznie poważniejsze reakcje. Zwłaszcza u osób, które zapoznały się z ostatnim raportem Homeland Security dotyczącym skuteczności jej działania.

Dla krytyków agencji ostatni raport nie był niczym nowym. Potwierdzał jedynie wcześniejsze spostrzeżenia i wyniki kontroli. Wydawało się jednak, że po wielu wpadkach, następujących po nich zmianach kadrowych i korektach działania, Transportation Security Administration zacznie funkcjonować zgodnie z oczekiwaniami. Nic z tego.

W czasie ostatniej kontroli udającym podróżnych agentom udało się ponownie wnieść na pokłady samolotów setki sztuk broni i materiałów wybuchowych.Co zatrważające, odsetek takich przypadków był wyższy, niż w latach poprzednich, bo dotyczył aż 95 proc. przeprowadzonych testów. Zresztą najlepiej opisuje to krótka informacja, jaka pojawiła się w krajowych mediach:

“Wewnętrzne śledztwo w Transportation Security Agency wykazało poważne uchybienia na kilkudziesięciu największych lotniskach w USA, gdy w 95 proc. przypadków agenci Homeland Security byli w stanie przemycić przez punkty kontroli przedmioty naśladujące broń i materiały wybuchowe. Testów dokonali członkowie specjalnych, Czerwonych Oddziałów, których zadaniem było znalezienie luk w systemie ochrony lotnisk. W związku z wynikami dochodzenia pracę stracił administrator TSA.”

Tyle media, ale jeśli kogoś ta krótka informacja nie zadowala, to mamy jeszcze opowieść jednego z członków oddziału wykonującego testy. Otóż w jednym z portów lotniczych pojawił się on w typowym dla podróżnego ubraniu, z bagażami, a do pleców miał przyklejoną atrapę bomby. Maszyna dokonująca prześwietlenia sylwetki wykazała “bliżej nieokreślone anomalia” na zdjęciu, więc zaproszono go na kontrolę osobistą. Poklepujący  po całym ciele agent TSA niczego podejrzanego nie znalazł, w związku z czym podróżny z przylepionym do pleców ładunkiem wybuchowym bez problem minął punkt kontroli i skierował się do rękawa prowadzącego do samolotu.

Problemy z wykryciem przemycanych przez agentów zabronionych przedmiotów to nic nowego. W końcu podobne raporty publikowane są od lat. Doskonałym przykładem może być zdarzenie z 2013 roku, gdy  czasie podobnego testu czworo członków Czerwonego Oddziału stawiło się do kontroli podróżnych na lotnisku w Newark. Posiadali wzorowane na wykrytych w 2009 r. prawdziwych ładunkach wybuchowych schowanych w bieliźnie i butach, które podobnie jak zatrzymani terroryści poupychali w intymne części garderoby. Wszyscy bez większych kłopotów pokonali kontrolę TSA. Zatrzymano tylko jedną osobę, kobietę, która swój ładunek schowała w głowie lalki dziecięcej włożonej do bagażu podręcznego.

Podobne historie są niemal na porządku dziennym. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość agentom TSA. W czasie, gdy podstawieni przez Homeland Security “terroryści” pokonywali punkty kontroli na lotnisku wykazali się czujnością, bowiem w tym samym miejscu i w tym samym czasie odebrano pewnej kobiecie słoik z konfiturami domowej roboty, a dziecku zabawkę, która w pewnych okolicznościach i niewłaściwych rękach mogła posłużyć za broń.

Dwa lata temu działający przy Kongresie Urząd Kontroli wykazał, iż 900 milionów dolarów wydane na nowy program kontroli podróznych nie przyniósł poprawy. Ówczesny administrator TSA, John Pistole, długo maglowany był przez różne komisje w sprawie nieudolności swych podwładnych, jednak do samego końca utrzymywał, że sukcesy członków Czerwonych Oddziałów nie powinny być traktowane jako porażka jego agencji. W końcu – przekonywał Pistole – są to ludzie doskonale znający wewnętrzne protokoły TSA i mający za zadanie ich testowanie. Nazwał nawet podstawianych agentów “super terrorystami” sugerując, że prawdziwi nie są tak dobrze przygotowani.

Załóżmy więc, że potencjalni porywacze samolotów nie są tak dobrze przygotowani, co oczywiście byłoby założeniem błędnym, choć trudnym do zaakceptowania przez byłego szefa TSA. Wtedy pozostają nam amatorzy, nie znający tajnych rozporządzeń i protokołów służb ochrony. Jak wykazał Jeffrey Goldberg, dziennikarz zajmujący się na co dzień tematem terroryzmu, oni również nie mieliby większych problemów z uśpieniem czujności agentów. Ponieważ w czasie wykonywania swej pracy Goldberg zebrał sporą kolekcję przedmiotów kojarzonych z różnymi organizacjami terrorystycznymi, postanowił sprawdzić jak na ich widok zareagują lotniskowe służby. W czasie swych podróży po USA bez problemu przechodził punkty kontroli na biletach należących do kogoś innego, bez dowodu tożsamości, w koszulkach Al Kaidy, z flagami JIhadu, szkoleniowymi taśmami Hezbollahu, a nawet z dmuchaną lalką Jasera Arafata. Dziennikarz posiadał przy sobie scyzoryk, zapałki zabrane z hoteli w Bejrucie, maski pyłowe, sznurek różnej długości, zapalniczki gazowe i benzynowe, obcinarki do paznokci, duże butelki napojów, a nawet zabronioną, wielką tubkę pasty do zębów ukrytą w przedniej kieszeni koszuli. Oczywiście kilka razy wziął w podróż nożyk z wysuwanym ostrzem, tylko po to, by przetestować sprawność agentów TSA.

W czasie swych wieloletnich wojaży tylko czterokrotnie poddany był dodatkowej kontroli – raz zabrano mu obcinarkę do paznokci, drugim razem puszkę pianki do golenia.

Tym razem, czyli po opisanej na początku tegorocznej kontroli, zarząd TSA zareagował szybko. Podziękowano za służbę administratorowi tej agencji. Problem w tym, że był on tylko pełniącym to stanowisko tymczasowo, po rezygnacji w ubiegłym roku wspomnianego przed chwilą Johna Pistole. Niewiele osób chce je objąć, jeszcze mniej jest w stanie zaakceptować senat USA. Na razie prezydent nominował do tej funkcji kolejną osobę, Petera Neffengera, dotychczasowego wicekomendanta Coast Guard.

Kłopoty Transportation Security Administration powinno się traktować jak poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju. Agencja nie wywiązuje się z nałożonych na nią obowiązków, od dłuższego czasu pozostaje bez przywództwa i nadzoru, bo nawet człowiek pełniący obowiązki administratora został ze swej funkcji zwolniony. Do tego w ostatnim czasie wygasło kilka prowizji w ustawie o nazwie Patriot Act, co jedni potraktują jako jeszcze większe zagrożenie, inni jako naturalny proces i odzyskiwanie  przez społeczeństwo części utraconych po 9/11 swobód i praw. Tymczasem w pierwszych dniach czerwca Homeland Security odebrał aż pięć informacji na temat potencjalnych ładunków wybuchowych na pokładach samolotów, wszystkie uznano jednak za niepotwierdzone i mało realne.

Można też się raportami na temat skuteczności TSA w ogóle nie przejmować. W końcu od lat nie jest w stanie powstrzymać członków Czerwonych Oddziałów przed przemyceniem podejrzanych i potencjalnie groźnych przedmiotów przez punkty kontroli na lotniskach. Nawet korespondent jednego z tygodników jest w stanie tego dokonać pod czujnym okiem wyposażonych w najnowsze zdobycze techniki agentów TSA. Mimo to podróże powietrzne w ostatnich latach są bezpieczne, dawno już nie było przypadku wykrycia prawdziwego terrorysty wśród podróżnych. Ostatni taki przypadek miała miejsce w Boże Narodzenie 2009 roku, gdy Umar Farouk Abdulmutallab wniósł na pokład samolotu bombę ukrytą we własnej bieliźnie. Jednak wszedł on wtedy na pokład samolotu nie w USA, ale w Nigerii. Może praca agentów TSA nie musi być skuteczna, a jedynie stwarzać takie pozory i odstraszać potencjalnych zamachowców?

Trudno jednak sprawiać takie wrażenie, gdy osoby pracujące na lotniskach znajdują się jednocześnie na federalnej liście osób podejrzewanych o terroryzm lub związki z organizacjami tego typu. Niedawny, wewnętrzny raport TSA wykazał, że w całym kraju aż 73 pracowników linii lotniczych, czy też firm z nimi współpracujących – choćby dostarczających pożywienie i napoje – ma takie właśnie powiązania, a ich nazwiska zostały w odpowiednich miejscach odnotowane. To przeoczenie tłumaczono biurokracją i ułomnością ludzkiej natury. Bo dużo jest dokumentów do sprawdzenia i wypełnienia, a człowiek w obliczu takiej pracy zaczyna popełniać błędy i nie zwraca uwagi na szczegóły. Okazało się, że zamiast imienia wpisano tylko pierwszą literę, pomylono datę urodzenia, nie wpisano numeru social security, itp. W ten sposób computer nie rozpoznał, choć został do tego stworzony i zaprogramowany, nikt nie sprawdził i tak zatrudnienie znalazło kilkudziesięciu pracowników linii lotniczych i firm z nimi współpracujących, które nie powinno nie tylko tej pracy otrzymać, ale do samolotów w ogóle się zbliżać.

Przy okazji wyszła nieco śmieszna sprawa, bo okazało się że TSA, czyli agencja mająca chronić lotniska, samoloty i podróżnych, nie ma pełnego dostępu do listy prowadzonej przez Homeland Security i zawierającej nazwiska osób podejrzewanych o powiązania z terroryzmem. HS uznało, że TSA nie musi mieć pełnego dostępu, a tylko informacje przekazywane na bieżąco i związane z aktualnymi zagrożeniami. Jeśli ktoś dwa lata temu groził wysadzeniem lub porwaniem samolotu, to dziś TSA nie musi już tego wiedzieć – wychodzi z założenia HS.

Osobna już całkiem sprawa, nie mająca związku z bezpieczeństwem, ale wizerunkiem TSA, to zachowanie jej agentów na lotniskach. Grubiańscy, niegrzeczni, opryskliwi, bez szacunku dla chorych i starszych, niedoinformowani, nadużywający uprawnień. To tylko część określeń jakimi obdarzono ich w ostatnich latach.

Do tego dochodzi nadgorliwość. Kilka lat temu na lotnisku O`Hare jednemu z agentów TSA wydawało się, że drzwi do stojącego obok hangaru samolotu pasażerskiego są uchylone. Postanowił to sprawdzić i ewentualnie ukarać winowajcę. Posługując się znalezioną w pobliżu drabiną wspiął się na skrzydło, następnie rysując powłokę kadłuba jakoś dotarł do drzwi, które faktycznie, były uchylone. Jego radość i duma trwały jednak krótko. Okazało się, że często w samolotach stojących w tym miejscu zostawia się drzwi celowo otwarte. Poza tym, spacerując po skrzydle uszkodził stateczniki lotu i czujniki, więc maszyna zamiast pod rękaw pasażerski wysłana została do reperacji.

Od bardzo dawna mówi się o konieczności zmian w TSA. Coraz więcej dużych lotnisk gotowych jest ponownie przejąć ochronę od władz federalnych. Oczywiście byłaby ona nieco inna, niż przed 9/11. Na pewno nie mniej skuteczna, może bardziej lubiana przez pasażerów, na pewno nie tak kosztowna jak powołana do życia agencja ochrony ruchu powietrznego.

Na podst. theatlantic.com, newsweek.com, Quartz, archiwum własne

Opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor