– Najważniejsze, że znalazłem rodzinę.
– Tylko ty nie jeździj po ludziach w tym mundurze. Wziąłbyś się jakoś ubrał jak człowiek. Kasę chyba masz?
– W sumie masz rację, ale sam sobie nie poradzę. Chodź, pojedziemy do Zielonej Góry, to pomożesz mi kupić jakieś łachy.
Spojrzała na niego z politowaniem. Nie zamierzała mu pomagać w kupowaniu „jakichś łachów”. Zamierzała dopilnować, by wyglądał jak elegancki mężczyzna.
– Poczekaj chwilę. Muszę powiedzieć wychowawczyni, gdzie jadę – powiedziała i pobiegła w stronę wejścia do budynku.
Trasa Świebodzin – Wrocław liczy blisko dwieście kilometrów, więc Adam miał co najmniej trzy godziny na rozmyślania. Wróciło spotkanie w Żarach. Odnalazł kobietę swojego życia – jedyną, którą naprawdę kochał. Nie umarła na początku lat osiemdziesiątych. Żyła, lecz już nie dla niego. Nie widział jej tyle lat. Pogodził się z jej śmiercią. Teraz musi się pochodzić z równie bolesnymi faktami. Nie jest i nigdy nie będzie jego żoną. Los potrafi być wyjątkowo złośliwy. Zwykły przypadek sprawił, że nie mogą być razem. Wiedział, że musi sobie z tym jakoś poradzić. Musi sobie poukładać życie bez niej. Musi, bo inaczej oszaleje. Jej nie ma. Tak jak nie było przez te wszystkie lata. Teraz przynajmniej ma dla kogo żyć – odnalazł Grażynę. Zastanawiał się, jak przebiegnie spotkanie z Edytą. Czy będzie chciała z nim w ogóle rozmawiać? A może wyrządzi jej krzywdę, pojawiając się ni stąd, ni zowąd w życiu dziewczyny. Basia wiedziałaby, co robić. Ona zawsze wiedziała. Ale jej już przecież nie ma. Powtarzał sobie w myślach, że musi zapomnieć. Musi!
Przez większość drogi miał nieodparte wrażenie, że podróżuje w kaftanie bezpieczeństwa. Mundur spoczywał sobie spokojnie w bagażniku, a jego właściciel ubrany był w doskonale leżący garnitur. Czuł się bardzo dziwnie w tym nad wyraz eleganckim stroju. Grażyna powiedziała, żeby przez drogę nie ściągał marynarki – może jakoś się przyzwyczai, zanim dotrze do Wrocławia. Co chwilę poruszał ramionami, próbując zaprzyjaźnić się z tą nieszczęsną marynarką, ale łatwo nie było. Przy wjeździe do miasta uznał się za pokonanego i przestał myśleć o swoim nowym, pięknym gajerze.
Czteropiętrowy blok przy Kwiskiej okazał się znacznie łatwiejszy do odszukania, niż mu się wydawało. Ucieszył się, że nie musi kluczyć po centrum. Ulica, której szukał, położona była na praktycznie na peryferiach, przy głównej drodze prowadzącej z Zielonej Góry.
Pierwszy dzwonek do drzwi nie wywołał wśród lokatorów żadnej reakcji. Przy drugim, Adam usłyszał ciężkie kroki i po chwili drzwi stanęły otworem. Opasły mężczyzna w białym podkoszulku na ramiączkach, ozdobionym wielkimi tłustymi plamami, patrzył na gościa spode łba.
– O co chodzi? – burknął.
Przytrzymywał się futryny mięsistymi dłońmi. Nieład bujnej czupryny sugerował, że mimo południowej pory mężczyzna właśnie wygramolił się z łóżka, w którym, sądząc po woni jego oddechu, odsypiał suto zaprawianą alkoholem imprezę z ubiegłej nocy.
Adam poczuł przemożną ochotę, by walnąć tego faceta w nalany pysk i zabrać Edytę jak najdalej stąd. Gorzej chyba trafić nie mogła. Serce mu się ścisnęło, gdy zdał sobie sprawę, że według prawa była pod wyłączną opieką tego grubasa i jego pewnie nie lepszej żony.
– Dzień dobry panu. Nazywam się Gawlik – zmusił się do grzeczności.
– I co z tego? – nieprzyjemny ton gospodarza stawał się agresywny.
– Przyszedłem zobaczyć się z Edytą. Mogę wejść?
– Z kim?!
– Z Edytą Gawlik. Teraz pewnie Białas.
– Odwal się, człowieku! Tu nie ma żadnej Edyty. Spierdalaj, bo jak się wkur...
Adam ogromnym wysiłkiem woli powstrzymał się przed udzieleniem temu człowiekowi lekcji dobrych manier. Mężczyzna bez ceregieli trzasnął mu drzwiami przed nosem. W momencie gdy Gawlik podniósł rękę, by zadzwonić ponownie z tyłu uchyliły się drzwi mieszkania z przeciwka. Starsza kobieta wystawiła ostrożnie głowę na korytarz.
– Proszę pana – zawołała przyciszonym głosem. – Państwo Białas już tu nie mieszkają. Wyprowadzili się na Ołtaszyn, na Strachowskiego. Przemili ludzie, a ten tutaj gbur tylko ciągle burdy robi.
Adamowi kamień spadł z serca. Więc jednak Edyta trafiła w dobre ręce.
– Gdzie pani powiedziała? Ołtaszyn? – spytał, podchodząc bliżej.
– Tak, Strachowskiego, ale nie pamiętam numeru. Znajdzie pan z łatwością. Piękna willa. Parę razy mnie do siebie zaprosili.
– A Edytę pani też zna?
– No pewnie! Słodkie dziecko… Dzisiaj to już śliczna panna. Niech pan jedzie na Strachowskiego.
– Dziękuję pani serdecznie.
Nie tracąc ani chwili, z ogromną ulgą pognał schodami w dół do samochodu. Krótkie spojrzenie na plan miasta uświadomiło mu, że trzeba będzie pojechać prawie na drugi koniec Wrocławia. Dzielnica Krzyki. Jakoś przebije się przez centrum…
Willa, o której mówiła kobieta robiła imponujące wrażenie. Sam dom nie był duży, ale pięknie zaprojektowany i wykonany. Otaczające go wyjątkowo zadbane drzewka i krzewy, zasadzone tuż przy samym ogrodzeniu, tylko dopełniały wrażeń estetycznych oglądającego. Do budynku przez podwórko wiodła wyłożona płaskimi kamieniami dróżka. Adam szczerze się ucieszył, że Edyta tu właśnie znalazła swój dom i rodzinę. Nacisnął dzwonek domofonu przy wielkiej, metalowej bramie.
– Słucham? – odezwał się w głośniku niski, męski głos.
– Dzień dobry. Nazywam się Gawlik. Ja do państwa Białasów.
Charakterystycznie buczenie było sygnałem, że brama została otwarta. Niewielka przestrzeń przed domem była gustownie zagospodarowana. Nieduże klomby kwiatów zdobiły starannie przystrzyżony trawnik, a wijące się tu i ówdzie między kwiatowymi wysepkami ścieżki ułożone z tych samych płaskich kamieni co droga główna podkreślały przepiękny, harmonijny efekt.
cdn.
Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów