Drzwi domu otworzył mężczyzna około czterdziestki, z kilkudniowym zarostem. Ubrany był w koszulkę polo wypuszczoną na lekko wytarte, markowe dżinsy. Eleganckie okulary dodawały mu powagi. Wyglądał na przyzwoitego człowieka.
– Powiedział pan, że nazywa się Gawlik?
– Tak, Adam Gawlik. Jestem...
– Myślę, że wiem, kim pan jest. – Paweł Białas przerwał mu zrezygnowanym tonem, który przybysza trochę zdziwił.
Gospodarz westchnął ciężko i zaprosił Adama do środka. Wnętrze domu wywarło na gościu jeszcze większe wrażenie, niż jego otoczenie. Każdy element wystroju, dopracowany w najmniejszych szczegółach, sprawiał, że wchodzący nie mógł opanować wyrazu zachwytu.
– Pięknie państwo mieszkają.
Białas skinął tylko głową na potwierdzenie i wskazał gościowi przestronny pokój dzienny.
– Proszę się rozgościć, panie Adamie. Mogę tak do pana mówić? – powiedział, podchodząc do barku, który, jak Adam zauważył, był wybornie zaopatrzony.
– Naturalnie, bardzo proszę.
Postawił na stylowym stoliku dwie szklanki z grubym dnem. Jedną przed gościem, drugą przed sobą i bez pytania wypełnił je w jednej czwartej markową whisky. Adam przyglądał się temu człowiekowi z zainteresowaniem i zdziwieniem jednocześnie. Jego zachowanie zupełnie odbiegało od tego, czego oczekiwał po tym spotkaniu.
– Mówili, że pan nie żyje – odezwał się, siadając w ogromnym fotelu naprzeciwko gościa.
– Różne rzeczy ludzie mówią i nie zawsze prawdziwe. Rodzina, widzę, poza domem?
Mężczyzna po raz kolejny ciężko westchnął i na chwilę ukrył twarz w dłoniach. Spojrzał na przybyłego otępiałym wzrokiem, wyrażającym skrajną rozpacz, jakby właśnie zawalił mu się świat na głowę.
– Wie pan, ja jestem bogatym człowiekiem. Nawet bardzo bogatym, chociaż staram się tego nie pokazywać. Pewnie słyszał pan powiedzenie, że pieniądze szczęścia nie dają, ale na pewno nie słyszał pan, że pieniądze czasem szczęście odbierają – a to mi się właśnie przytrafiło.
– Nie bardzo rozumiem, o czym pan mówi – powiedział trochę zaniepokojony Gawlik.
– Zna pan angielski? – spytał znienacka Białas.
– Tak – podniesiona intonacja głosu Adama dawała gospodarzowi do zrozumienia, że spodziewa się bliższych wyjaśnień.
Białas wstał i podszedł do wielkiej, stylowej witryny, stojącej zaraz przy oknie wychodzącym na podwórze. Wrócił do stolika z listem i podał go gościowi. Adam wyciągnął z koperty niewielką kartkę papieru i przebiegł wzrokiem treść napisanego na niej tekstu.
– O, kur.. – powiedział, wciąż wpatrując się w kartkę.
Białas zupełnie nie przejął się siarczystym przekleństwem, które właśnie padło z ust tego bardzo eleganckiego mężczyzny. Wręcz przeciwnie, uznał te słowa za wyjątkowo adekwatny komentarz do opisanej w liście sytuacji.
– No właśnie – stwierdził tylko i sięgnął po szklankę z alkoholem.
– Jak to się stało?
– Ostatnio byłem mocno zapracowany. Nie było czasu dla rodziny. Trafiła się okazja, by to im wynagrodzić, bo przyjaciel jechał na Seszele. Tam ma chałupę i jacht. Zaproponował, że weźmie Alę i Edytę, a ja miałem do nich dołączyć, jak tylko dokończę swoje sprawy. Jakimś cudem znaleźli się, znaczy tym jachtem, niedaleko Somalii i dopadli ich piraci. Myśli pan pewnie, że piraci byli tylko w książkach przygodowych? Niestety nie.
– Co to za człowiek, ten pana przyjaciel?
– Pewnie pan słyszał. Romek Maliński, właściciel „Barteo”. Ten, co zbudował fortunę na handlu z Rosją.
– Romek Maliński z Żar? – spytał Adam.
– Ten sam! Pan go zna?
– Chodziliśmy razem do podstawówki. Co pan do tej pory zrobił?– Najpierw uderzyłem do MSZ-etu, mam tam swoje wejścia. Powiedzieli, żebym jak najszybciej zapłacił okup, bo oni nic nie mogą zrobić. Tam rządzi Aidid. Mahamed Farrah Aidid. Nawet Amerykanie swego czasu nie dali mu rady. Dowiedziałem się tylko, że są gdzieś w Mogadiszu. Ci bandyci czują się tak pewnie, że nie kryją się z takimi informacjami. Oczywiście natychmiast zapłaciłem te pół miliona dolarów na konto na Kajmanach.
– I...?
– Wczoraj dostałem DHL-em żądanie kolejnego miliona i kasetę wideo, która ma mi pomóc w podjęciu szybkiej decyzji. Przesyłka nadana w Nairobi.
– Tak myślałem. Rodzina Romka się nie dorzuciła? Ma jakąś żonę?
– Ma. Z tego, co wiem, to są przed rozwodem. Nie mieli dzieci. Znalazła sobie gacha i Romek jej zaczął przeszkadzać. Pewnie teraz zaciera ręce z radości.
– Niech mi pan puści tę kasetę.
– Paweł – powiedział Białas, podając gościowi rękę. – Mówmy sobie na „ty”. W końcu w pewnym sensie jesteśmy rodziną. Szkoda tylko, że spotykamy się w takich okolicznościach. Miałbyś zupełnie inne przyjęcie, gdybyśmy byli w komplecie.
– Nic straconego. No, daj tę kasetę.
Białas podszedł powoli do szafki pod telewizorem. Wyciągnął kasetę, odwrócił się do Adama i podniósł ją na wysokość twarzy.
– To nie będzie przyjemny widok – powiedział, patrząc mu prosto w oczy.
– Nie spodziewam się przyjemnych widoków. Puść.
Paweł włączył odtwarzanie i podszedł do okna, patrząc w dal apatycznym wzrokiem. W trakcie projekcji nie odwrócił się ani razu.
Na dosyć kiepskiej jakości obrazie Adam zobaczył dwie nagie białe kobiety, przywiązane do żelaznych haków wbitych w nieotynkowaną ścianę. Czarny mężczyzna, szczerząc się w lubieżnym uśmiechu do kamery, podszedł najpierw do starszej, potem do młodszej i zaczął je niedwuznacznie obmacywać, ku uciesze dwóch innych czarnych stojących obok. Żona Białasa i Edyta miały wykrzywione cierpieniem twarze. Adam doskonale wiedział, przez co musiały tam przechodzić. Obraz telewizora zaśnieżył, nagranie się skończyło. Paweł Białas nadal stał zwrócony do okna.
Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów