W maju 1970 roku Jack Baker i Michael McConnell wkroczyli do sądu w Minneapolis, zapłacili 10 dolarów i poprosili o wydanie licencji na ślub. Urzędnik, widząc przed sobą dwóch mężczyzn, odmówił wydania dokumentu. Małżeństwo dotyczy osób przeciwnej płci – tłumaczył przedstawiciel miasta – śmieszne, że ktoś może myśleć inaczej.
Baker, wtedy już student prawa, nie zgodził się z usłyszanym wyjaśnieniem. On i McConnell poznali się cztery lata wcześniej, tuż po tym, jak Baker wyrzucony został z Air Force za swoje preferencje seksualne. Od początku znajomości postanowili zrobić wszystko, by ją zalegalizować. Stąd decyzja o studiowaniu prawa.
Gdy urzędnik odmówił udzielenia im ślubu, pozwali stan do sądu. W żadnym punkcie prawa regulującego związki małżeńskie w Minnesocie nie ma słowa na temat płci – przekonywał Baker – A nawet gdyby tak było, to ograniczanie prawa do ślubu wyłącznie do osób przeciwnej płci byłoby dyskryminacją i złamaniem zapisów 14 poprawki do Konstytucji. Mężczyzna porównał swoją sytuację do zakazu małżeństw przedstawicieli różnych ras, który został uznany za niezgodny z Konstytucją w 1967 roku.
Sąd pierwszej instancji odrzucił pozew Bakera. Wyrok podtrzymał Sąd Najwyższy stanu Minnesota przywołując obowiązującą definicję małżeństwa, a także w komentarzu dodając, iż „instytucja małżeństwa to związek pomiędzy kobietą i mężczyzną (...), który jest tak stary jak Księga Rodzaju”.
W 1972 r. Baker odwołał się do krajowego Sądu Najwyższego, ale ten odmówił rozpatrzenia sprawy sugerując, że jest ona zbyt absurdalna, by w ogóle się nad tym zastanawiać.
W ubiegłym tygodniu ten sam Sąd Najwyższy rozpatrując inny, podobny przypadek, zmienił swą decyzję sprzed lat uznając, że osoby tej samej płci mogą legalnie zawierać związki małżeńskie. Sędzia Anthony Kennedy napisał w uzasadnieniu, że Konstytucja Stanów Zjednoczonych daje im takie prawo.
Jak do tego doszło?
Argumenty przytaczane przez stronę pozywającą w 2015 r. były niemal identyczne z używanymi przez Bakera w latach 70. Konstytucja w tym czasie nie zmieniła się, może z wyjątkiem zapisu o wynagrodzeniu dla kongresmenów. Jak to więc możliwe, że w okresie 43 lat dążenie do legalizacji małżeństw homoseksualnych z absurdalnego awansowało do w pełni uzasadnionego i zgodnego z Konstytucją?
Na to pytanie próbuje ostatnio odpowiedzieć wiele osób,w tym zaangażowanych w sprawę prawników. Jednym z nich jest Mary Bonauto, która w kwietniu prezentowała argumenty na rzecz zalegalizowania małżeństw homoseksualnych przed Sądem Najwyższym. Pochodząca z Bostonu prawniczka już w 2004 r. odnotowała pierwszy sukces, gdy doprowadziła do legalizacji tego typu małżeństw w Massachusetts. Stan ten był pierwszym w kraju udzielającym ślubów osobom tej samej płci.
Zwraca ona uwagę na zmiany, jakie zaszły w społeczeństwie na przestrzeni lat. W 1971 r. sodomia była przestępstwem w każdym stanie USA, homoseksualistów dotyczył zakaz zatrudnienia zarówno w sektorze publicznym jak i prywatnym, a ich preferencje seksualne uznawane były za chorobę umysłową. „W społeczeństwie panował całkowity brak zrozumienia dla osób o odmiennych preferencjach seksualnych” – przypomina Bonauto.
Tak więc w okresie ostatnich 43 lat nie zmieniła się Konstytucja, ale kraj i zamieszkujący go ludzie. A na to z kolei miał wpływ ruch na rzecz równouprawnienia. Piątkowa decyzja Sądu Najwyższego nie była więc wynikiem pracy prawników zaangażowanych w sprawę, czy nawet osób skarżących obowiązujace prawo, ale skutkiem wieloletnich działań aktywistów związanych ze środowiskiem gejowskim. W okresie kilkudziesięciu lat coraz większa część społeczeństwa zaczęła postrzegać małżeństwa homoseksualne jako normalne, wręcz konieczne w świetle prawa, choć jeszcze stosunkowo niedawno uznawano je za chore, a sam pomysł legalizacji za niedorzeczny i śmieszny. Pierwszy sondaż na ten temat przeprowadzono w 1996 roku. Zaledwie 27 procent badanych wtedy przez Gallupa przychylnych było tego typu związkom. Identyczne badanie opinii publicznej w tym roku pokazało już 60-procentowe popracie dla małżeństw osób tej samej płci.
W latach 90. aktywiści walczący o równe prawa dla środowiska LGBT odnieśli kilka sukcesów, zwłaszcza w stanach tradycyjnie liberalnych. Chodziło między innymi o wprowadzenie zakazu dyskryminacji w miejscu pracy, które było kamieniem milowym dla całego ruchu. Co ważne, prawnicy reprezentujący te grupy nie zadowalali się kolejnymi postanowieniami sądów różnych instancji i wciąż domagali się zmian. Te nieustanne potyczki aktywizowały jednocześnie przeciwników. W 1996 roku, gdy poparcie dla legalizacji związków osób tej samej płci wynosiło zaledwie 27 proc., Kongres Stanów Zjednoczonych zdecydowaną większością głosów wprowadził Defense of Marriage Act, prawo definiujące małżeństwo jako związek pomiędzy kobietą i mężczyzną. Ustawę podpisał ówczesny prezydent, Bill Clinton. Wykorzystując ten zapis, kilka stanów wprowadziło w swoich Konstytucjach poprawki zakazujące małżeństw jednopłciowych.
Wiemy już, choćby na podstawie innych decyzji, że zależnie od panujących warunków to samo prawo może być różnie interpretowane. Zdajemy sobie chyba również sprawę z tego, iż sędziowie w podejmowaniu decyzji kierują się nie tylko literą prawa, ale również emocjami i wyznawanym światopoglądem, choć w powszechnym przekonaniu nie powinno to mieć miejsca.
Prawa boskie, prawa świeckie
Odwołanie do Boga pojawia się w ostatniej decyzji Sądu Najwyższego dwukrotnie. W obydwu przypadkach robi to sędzia Clarence Thomas, przeciwnik legalizacji małżeństw homoseksualnych. Za pierwszym razem przywołuje słowa duchownego Thomasa Rutherforda, który w 1754 r. napisał, iż jedyne ograniczenia wolności pochodzą od sił natury i praw bożych. Drugi raz cytuje fragment Deklaracji Niepodległości zauważając, że jej twórcy sami przyznawali, iż natchnienie czerpali od Stwórcy. Pozostali trzej sędziowie przeciwni zmianie prawa – Samuel Alito, John Roberts oraz Antonin Scalia –nie odnoszą się do Boga, choć można założyć, że kwestie religijne odegrały w ich decyzji spore znaczenie. Nie robią tego, zwracając jedynie uwagę na tradycję i definicję małżenstwa, choć niezaprzeczalnie stworzoną w tradycji i kulturze chrześcijańskiej. Nie mogą tego zrobić bez łamania zasad Pierwszej Poprawki do Konstytucji. Jeśli bowiem stwierdziliby, że małżenstwo to wyłącznie związek kobiety i mężczyzny, ustanowiony przez Boga, to tym samym przyznaliby, iż jest to obrządek religijny. Opinie w tej sprawie podziela specjalista od Konstytucji z Uniwersytetu w stanie Maryland, Mark Graber. Według niego to poważny dylemat dla konserwatystów.
Niedawna decyzja jest niewątpliwie zwycięstwem lewej strony politycznego i społecznego spektrum. Jednocześnie pokazuje ona rozdarcie w łonie konserwatystów, którzy od zawsze promowali związek małżeński jako podstawę zdrowego społeczeństwa, fundament rodziny. Z upływem czasu wyjaśnianie, dlaczego związek taki musi się składać z osób o różnej płci, zwłaszcza w czasie postępującej gwałtownie sekularyzacji społeczeństwa, stało się coraz trudniejsze. „Okazało się, że gdy z dyskusji usunie się Boga, wyjaśnianie konieczności utrzymania instytucji małżeństwa w dotychczasowej formie staje się bardzo trudne” – twierdzi profesor Graber.
Dlatego pozostali sędziowie nie nawiązywali do Boga w swoich uzasadnieniach, ale starali się używać innych argumentów, w tym choćby konieczności płodzenia potomstwa, co w domyśle w związkach homoseksualnych jest raczej niemożliwe. Sędzia Samuel Alito pisze: „stany ustanawiały i promowały małżeństwo, by zachęcić do prokreacji w ramach tego związku, który uznawany jest za najlepsze środowisko dla wychowania dzieci”. Sędzia John Roberts wskazuje na historię instytucji małżeństwa wspominając o tysiącach lat tradycji we wszystkich społeczeństwach na całym globie.
Pozostali członkowie Sądu Najwyższego uznali jednak, że nawet instytucja małżeństwa ulega zmianom wraz z upływem czasu. Wzięli również pod uwagę wyniki badań mówiące, że para homoseksualna jest w stanie wychować dziecko na równi z heteroseksualnym małżeństwem. Fakt, że nie może dojść do prokreacji nie ma wielkiego znaczenia, gdyż według prawa żadne małżeństwo nie ma obowiązku posiadania dziecka.
Problem w tym, że argumenty za legalizacją małżeństw gejowskich nie trafiają do każdego. Uzasadnienie Anthony Kennedy`ego brzmi raczej jak przekonywanie, że to dobry pomysł i niezbędny dla prawidłowego funkcjonowania współczesnego społeczeństwa. Takie argumenty mogą brać pod uwagę legislatorzy podejmując własne decyzje. Jednak w uzasadnieniu Kennedy`ego trudno jest znaleźć argumenty prawne, które powinny być najważniejsze w przypadku decyzji Sądu Najwyższego. Można mieć pretensje do konserwatywnych sędziów, że zbyt często odwołują się do religii. Powinno się również mieć pretensje do sędziów liberalnych, że zbyt często kierują się trudnym do określenia dobrem ogólnym, a nie literą prawa.
Niezależnie od wyznawanych poglądów na ten temat, w Stanach Zjednoczonych zmieniło się prawo. To nie oznacza, że starcia natychmiast ustaną. Zmieni się język dyskusji i argumenty. Liczba przeciwników i zwolenników jeszcze przez długi czas będzie podobna. Po piątkowej decyzji w całym kraju pojawiły się odezwy, by nie ustawać w obronie wartości rodzinnych i religijnych, a także biblijnej definicji małżenstwa. Przewodniczący Konferencji Episkopatu USA nazwał decyzję poważnym błędem, który szkodzi dobru ogółu i krzywdzi najsłabszych. Nawet Orthodox Union, najstarsza i największa organizacja żydowska w USA, wystosowała publiczne oświadczenie w tej sprawie, w którym w ostrych słowach skrytykowała legalizację małżeństw homoseksualnych.
Dla przeciwników zmieniła się forma protestu. Już nieważne będa argumenty prawne, bo te, czy nam sie to podoba czy nie, rozstrzygnął właśnie sąd. Dyskusja dotyczyć będzie teraz przede wszystkim kultury, tradycji i religii. Jeśli chodzi o odpowiedź na pytanie, czy legalizacja małżeństw gejowskich rzeczywiście doprowadzi do upadku kultury i porządku, to tylko czas udzieli odpowiedzi. Możemy jednak jeszcze raz sięgnąć do uzasadnienia sędziego Alito, który mimo wyrażonego sprzeciwu zaznaczył, iż „w tym momencie nikt, ani naukowcy, ani filozofowie, ani historycy, nie są w stanie przewidzieć konsekwencji, jakie przyniesie powszechna akceptacja małżeństw jednopłciowych”.
Na koniec pojawia się jeszcze jedno pytanie.
Czy poszczególne stany mogą zbagatelizować postanowienie Sądu Najwyższego i w dalszym ciągu kierować się własnymi prawami? Kilka stanów już poinstruowało swych urzędników, że nie muszą wydawać licencji małżenskich, jeśli kłóci się to z ich religią i światopoglądem.
Można by na ten temat dyskutować bardzo długo przywołując wypowiedzi różnych specjalistów. Można też posłużyć się przykładem. Czerwone światło na skrzyżowaniu oznacza nakaz zatrzymania się. Nie musimy jednak podporządkować się sygnalizacji, możemy pokonać skrzyżowanie licząc się z konsekwencjami. Każdy stan może wciąż zakazywać małżeństw homoseksualnych, jednak w takim przypadku pojawi się pozew federalny, który najprawdopodobniej zostanie rozpatrzony na korzyść strony skarżącej, co wiązać się będzie nie tylko z wypłatą odszkodowania i pokryciem kosztów procesu, ale także przypomnieniem, że obowiązuje już inne prawo. Taka gra może trwać długo, ale przecież nie wiecznie.
Na podst. Reuters.com, theatlantic.com, npr.org, thegospelcoalition.org,
opr. Rafał Jurak
E-mail: rafal@infolinia.com