----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

09 lipca 2015

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...
  • Halo?
  • Cześć, Grażynko. Dzwonię, bo trochę tu muszę zostać. Jakiś tydzień, może dwa, ale nie dłużej.
  • Widziałeś się z Edytą?
  • Z Edytą nie, ale rozmawiałem z jej ojcem. Wspaniały człowiek. Lepiej trafić nie mogła.
  • Czemu nie z Edytą? Coś się stało? Powiedz mi.

Grażyna natychmiast zauważyła, że Adam brzmi jakoś dziwnie. Coś przed nią ukrywał.

  • Posłuchaj. Edyta ma kłopoty, z których muszę ją wyciągnąć.
  • Jakie kłopoty? O co chodzi?! – zażądała odpowiedzi.
  • Grażyna, musisz mi zaufać. Obiecuję ci, że niedługo ją zobaczysz. Czy kiedyś ci coś obiecałem i nie dotrzymałem słowa?

Takich rzeczy nie mogła pamiętać. Argument nie do podważenia.

  • Adam, boję się. Nie chcę stracić jedynej rodziny...
  • Daj spokój. Zapewniam cię, że jeszcze będziesz miała serdecznie dosyć oglądania mojej paskudnej gęby. Muszę lecieć. Trzymaj się i czekaj na mnie. Na razie.

Zanim Grażyna zdążyła cokolwiek powiedzieć, Adam przerwał połączenie. Dziewczyna była przerażona. Co się tam stało? Chodziły jej po głowie najczarniejsze myśli. Wyszła bez słowa z kancelarii, odprowadzona karcącym wzrokiem dyrektora, który spodziewał się choćby zwyczajowego „dziękuję”.

 

ROZDZIAŁ XXIII

 

Samolot rejsowy z Frankfurtu nad Menem przyleciał o czasie. Wkrótce do hali głównej lotniska na wrocławskich Strachowicach zaczęli wchodzić pierwsi pasażerowie. Adam czekał cierpliwie na pojawienie się znajomych postaci Billego i Miszki Nikołajewa, którego nie widział od trzech lat. Wyszli jako jedni z ostatnich. Polak podniósł rękę z zaciśniętą pięścią w geście pozdrowienia. Przybysze ruszyli w jego kierunku, oglądając się co chwilę za siebie. Ni stąd, ni zowąd przystanęli, jakby na kogoś czekali. Rychło okazała się, że nie przyjechali sami. Najpierw wyszedł John Esteves – dziki Meksykanin z paskudną blizną na gębie; mężczyzna ponad czterdziestoletni, średniego wzrostu, o niespotykanie szerokich barach i długich ramionach. Wdał się kiedyś w awanturę po pijaku i wyniósł taką pamiątkę ze spotkania z czyimś nożem. Adam go bardzo cenił, bo gołymi rękami skręciłby kark wołu. Zaraz potem wyłonił się John Mitford.

  • Move your asses! – zawołał do nich Billy.

Adam uściskał Indianina i Miszkę, przybił piątkę i chwycił na moment żylastą dłoń Esteveza, a potem po przyjacielsku złapał Mitforda za kark i przyciągnął do siebie.

  • Cześć, stary wariacie, poukładało ci się w tym durnym łbie choć trochę przez ten czas? – spytał Anglika pogodnie.
  • Ni cholery – odpowiedział John, wzbudzając salwę śmiechu.
  • Ładujcie dupy do samochodu – wskazał mężczyznom swojego jeepa. – Udało ci się jeszcze kogoś złapać? – spytał Billego.
  • Paru chłopaków dobije w Nairobi. Dobrze myślę, że startujemy z Kenii?
  • Dobrze myślisz, Billy.
  • A ty Miszka, cholero, gdzie masz bałałajkę? – spytał ze zdziwieniem Adam.
  • Została u tego wrednego Indiańca – zmartwił się Rosjanin. – Tak się, kurwa, kazał śpieszyć, że zapomniałem. Teraz pewnie ci jego Apacze mi ją rozpierdalają.
  • Irokezi, Misza, Irokezi – poprawił go Billy, kręcąc z rezygnacją głową.
  • Jeden pies, co to za różnica? – wygłupiał się Rosjanin.
  • I jak tu go nie walić w tę ruską mordę? – zwrócił się Billy z retorycznym pytaniem do Adama.

Polak spojrzał na nich z wyrozumiałością. Wiedział doskonale, że jeden za drugiego w ogień by skoczył.  Złośliwości, które sobie czasem serwowali, tylko umacniały ich przyjaźń.

Na widok wchodzących do jego domu kumpli Adama Pawłowi Białasowi ciarki przeszły po plecach. Takich ludzi strach spotkać za dnia. Sam ich wygląd skutecznie gasił w człowieku jakiekolwiek agresywne zamiary.

  • Paweł, to są ludzie, którzy pomogą mi wyciągnąć twoją rodzinę. Billy Dogan, John Mitford, Misza Nikołajew i John Estevez.

Gospodarz nie bez obawy podał każdemu na przywitanie rękę. Miał trochę mieszane uczucia na myśl, że los jego rodziny i przyjaciela spocznie w rękach tych budzących grozę ludzi.

  • No to, panowie rozgośćcie się, a ja zamówię coś do jedzenia. Kto na co ma ochotę? – zaoferował się Paweł.
  • Załatw coś polskiego. Niech chłopaki wiedzą, że nasze żarcie jest najlepsze na świecie – rzucił Adam i wprowadził towarzyszy do pokoju.
  • Mamy tu we Wrocławiu takie miejsce, gdzie dają super pyszne staropolskie jedzenie. Nazywa się „Karczma Lwowska” – odpowiedział Paweł tajemniczo.

Nie dalej jak po godzinie Białas zaprosił gości do stołu. Czekała na nich prawdziwa uczta, na którą złożyły się ogromne ilości specjałów kuchni rodem z kresów wschodnich. Sam zapach potraw nastawił mężczyzn do posiłku wyjątkowo entuzjastycznie. Z zapałem zabrali się do pałaszowania tych cudów na talerzach. Jedzenie w mig znikało w przepaścistych żołądkach dopiero co przybyłych cudzoziemców.

Kończącą się biesiadę zakłóciło brzęczenie domofonu.

  • Pewnie listonosz – stwierdził Paweł, wstając od stołu.
  • Poczta – odezwał się głos w słuchawce.

Białas otworzył bramę i wrócił na chwilę do gości, zobaczyć czy im jeszcze czegoś nie trzeba. Zabrzmiał dzwonek do drzwi i Paweł poszedł otworzyć. Niespodziewający się niczego mężczyzna nagle został gwałtownie wepchnięty do przedpokoju i przewrócił się na plecy. Dwóch ostrzyżonych na łyso, napakowanych osiłków mających na sobie markowe, ortalionowe dresy, zamknęło za sobą drzwi. Obydwaj uzbrojeni byli w kije bejsbolowe.

  • No, frajerze, wyskakuj z kasy. Potrzebujemy na piwko – pierwszy zwrócił się agresywnie do Pawła. – Mam ci pomóc? – spytał, podnosząc i potrząsając niedwuznacznie bejsbolem.

 

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor