----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

09 lipca 2015

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Podstawą programu wyborczego Donalda Trumpa, kandydata na urząd prezydenta USA, jest jego wielkie doświadczenie biznesowe i sukcesy w tej dziedzinie. A jednak, paradoksalnie, na razie wiele wskazuje na to, iż tegoroczna decyzja o udziale w wyścigu o fotel w Białym Domu jest jedną z najgorszych pod względem biznesowym. 

Problemy zaczęły się już od pierwszych chwil. W czasie przemówienia 16 czerwca stwierdził, że Meksyk nie wysyła tu swych najlepszych obywateli, ale tych z problemami, które z kolei przenoszą oni na amerykański grunt. Wspomniał o narkotykach, morderstwach, gwałtach – zresztą przemówienie zna wiekszość z nas, bo odbiło się szerokim echem we wszystkich mediach.

Te słowa okazały się dla Trumpa bardzo kosztowne. Już 6 dni później hiszpańskojęzyczna telewizja Univision odwołała transmisję należących do biznesmena wyborów Miss USA, co kosztowało go 13 milionów dolarów. Trump odpowiedział w typowy dla siebie sposób, czyli pozywając sieć o odszkodowanie w wysokości 500 milionów. Kilka dni później network NBC podjął decyzję o zerwaniu kontaktów z Trumpem. Chodziło nie tylko o wybory Miss, ale również o jego sztandarowy program, The Apprentice. Straty dla jego imperium w tym przypadku były znacznie większe. Zagroził pozwem, choć na razie na groźbach się skończyło.

Kilka dni temu sieć sklepów Macy`s zrezygnowała ze sprzedaży produktów firmowanych nazwiskiem Trump. Nad podjęciem podobnych kroków zastanawia się kilku kolejnych partnerów biznesowych kandydata, w tym władze Nowego Jorku.

Oczywiście jeśli prawdą jest, że Donald Trump posiada aż 9 miliardów dolarów, jak sam twierdzi, to utrata kilkudziesięciu milionów – a nawet kilkuset – nie ma dla niego większego znaczenia. Problem w tym, że naprawdę niewiele osób wierzy w jego finansową potęgę.

W 2005 r. reporter Timothy O`Brien przeprowadził dziennikarskie śledztwo, które wykazało, że Trump wart jest nie więcej, niż 250 milionów. To wciąż dużo, ale do miliardera daleko. Biznesman oczywiście pozwał go, ale sprawę przegrał. W okresie ostatnich 20 lat Trump czterokrotnie ubiegał się o bankructwo w sądzie. W latach 90. poprosił rodzeństwo o pożyczkę na utrzymanie swych interesów, jednak spotkał się z odmową, gdyż nikt nie wierzył, że ją spłaci.

Można jednak założyć, że w okresie 10 lat człowiek jest w stanie pomnożyć 250 milionów do 9 miliardów. To już w przeszłości zdarzyło się. Jednak Trump to podobno magnat nieruchomości, których wartość w ostatnich latach poważnie spadła. Do tego w 2009 r. ogłosił bankructwo swych kasyn, stając się pierwszym w historii biznesmanem, który tego dokonał.

Wielu specjalistów przekonanych jest, że najwiekszą wartość ma jego nazwisko, na pewno większą, niż poczynione przez niego inwestycje.

Niewiele osób wie bowiem, iż większość budynków noszących na całym świecie nazwę Trump do niego nie należy. Ich właściciele płacą mu za możliwość umieszczenia znanego nazwiska i wykorzystywania go w celach marketingowych i promocyjnych. Ponad wszelką wątpliwość wiadomo, że wartość takich nieruchomości przekracza 3 miliardy dolarów i jest to suma znacznie wyższa, niż wszystkie posiadane przez niego budynki. Tak więc jeśli ucierpi jego wizerunek, zmniejszą się wpływy ze sprzedaży nazwiska.

Przemówienia wyborcze Donalda Trumpa zyskały mu przychylność części wyborców konserwatywnych, zwłaszcza tych o skrajnych poglądach. W ostatnich sondażach zajmuje on bowiem drugie miejsce wśród kandydatów republikańskich. Wciąż jednak szanse na nominację partyjną ma bliskie zera. Bo nie chodzi już tylko o utratę kilku kontraktów i wycofanie programu z telewizji NBC. We współczesnym świecie wielu partnerów biznesowych i politycznych Trumpa nie może sobie pozwolić na współpracę z nim, właśnie ze wzgledów wizerunkowych. Krytyka imigrantów to jedno, hipokryzja w tym temacie to już co innego. Wróćmy więc do początku.

Ogłaszając swój start w wyborach prezydenckich Donald Trump nazwał nielegalnych imigrantów przestępcami i gwałcicielami. To jednak nie zmienia faktu, że określany często klejnotem w jego koronie, budynek Trump Tower w Nowym Jorku, powstał w miejscu odgruzowanym przez nieudokumentowanych, polskich imigrantów. Zresztą wykorzystywanie taniej, nielegalnej siły roboczej przez tego biznesmena nie jest niczym nowym. O polskich robotnikach zrobiło się głośno, gdyż historię tę i związany z nią pozew przypomniał niedawno The Washington Post.

35 lat temu spora grupa Polaków – było ich ok. 200 – w większości bez dokumentów pobytowych w USA, pracowała nieprzerwanie w 12-godzinnych zmianach, siedem dni w tygodniu, bez ubezpieczeń, bez nadgodzin, za minimalną stawkę, usuwając przy 5 Alei na Manhattanie stary budynek Bonwit Teller. W tym miejscu wkrótce miał stanąć wieżowiec Trumpa, będący świadectwem jego potęgi i zamożności. Grupę tę nazwano Polish Brigade ze względu na ich kraj pochodzenia.

Według zeznań składanych później podczas procesu w sądzie federalnym, pracownicy otrzymywali 5 dolarów na godzinę lub mniej. Wielu z nich nie otrzymało części pieniędzy ze względu na "kłopoty finansowe" zatrudniającego ich wykonawcy. Niektórzy nigdy nie otrzymali w ogóle wynagrodzenia za ciężką i niebezpieczną pracę.

"Byli nieudokumentowani i pracowali na czarno" – powiedział o nich sędzia federalny, Charles Stewart, gdy w 1983 r. znaleźli się w centrum  zainteresowania w związku ze złożonym przez związki zawodowe pozwem – "Nie prowadzono żadnej dokumentacji ich zatrudnienia, z ich zarobków nie pobierano żadnych sum na Social Security, czy podatki".

Można więc podejrzewać, że Donald Trump wiedział, co mówi, gdy w swojej książce z 2011 roku zatytułowanej "Time to Get Tough: Making America #1 Again" stwierdził, iż nielegalni imigranci są stalową kulą wymierzoną w amerykańskich podatników. Ciekawe, że do porównania wybrał właśnie stalową kulę używaną podczas dużych prac rozbiórkowych i demolki budowlanej.

Wspomniany pozew złożony został w sądzie federalnym na Manhattanie przez grupę zrzeszonych w związkach pracowników budowlanych specjalizujących się w rozbiórkach. Ich prawnik przekonywał, że ewentualna wygrana w niczym im nie pomoże, ale udowodni iż Trump, jego partner i wynajęty przez nich główny wykonawca, świadomie zatrudniali niezrzeszonych, nielegalnych pracowników przy wielkiej budowie w centrum miasta, pozbawiając pracy unijnych podwykonawców.

Początkowo sąd odrzucił pozew przekonując, że właściciel terenu i przyszłego wieżowca mógł o niczym nie wiedzieć. Jednak sąd apelacyjny przywrócił sprawę i ponownie oddał ją do rozpatrzenia sędziemu niższej instancji.

W okresie 16 dni procesu zeznawało wielu Polaków zatrudnionych nielegalnie na budowie. Wielu z nich opowiedziało o groźbach deportacji, jeśli będą sprawiać jakiekolwiek kłopoty. Choćby domagać się zaległych pieniędzy. Większość z nich na co dzień mieszkała w dzielnicy Brooklyn i dojeżdżała do pracy w centrum. Już na samym początku doszło do strajku pracowników miejskiego transportu publicznego w Nowym Jorku, w związku z czym wszelkie połączenia zostały przerwane. Wielu robotników spało więc na terenie budowy, w zagruzowanym terenie.

Dwóch Polaków pracujących tam zeznało, że osobiście poprosili Trumpa o wypłatę zaległych pieniędzy, gdy przyjechał na budowę. Ten jednak pytany o to przez sąd powiedział, że "prawie na pewno" z robotnikami nie rozmawiał. Przekonywał, iż byłoby to niemożliwe, gdyż bał się wejść na teren budowy ze względu na niebezpieczne warunki tam panujące.

"Staram się nie odwiedzać demolowanych budynków" – mówił przed sądem Trump – "Trzeba być bardzo odważnym, by to robić, a ja do takich osób nie należę".

Dodał, że nie musiał odwiedzać budowy, bo wszystko było dobrze widać z pewnej odległości. Nie pamiętał żadnych rozmów z robotnikami budowlanymi, a zwłaszcza tego, iż pochodzili oni z Polski. Trump zeznał, iż o ich pochodzeniu i braku prawa do pracy dowiedział się później, już po zakończeniu demolki terenu.

Zgodnie z przyjętą linią obrony winę zrzucał na wynajętego podwykonawcę, który bez jego wiedzy zatrudnił Polską Brygadę. "Mogę popełnić błąd. To był błąd" – zeznawał Trump.

W czasie procesu doszło do jeszcze jednego, nie do końca wyjaśnionego zdarzenia. Prawnik reprezentujący Polaków otrzymał przez telefon pogróżki, że jeśli w dalszym ciągu on i jego klienci będą sprawiać kłopoty, to Trump gotów jest wystosować pozew o 100 milionów dolarów odszkodowania. Osoba po drugiej stronie przedstawiła się jako "John Baron". Później dowiedzieliśmy się, że jest to pseudonim przez niego od czasu do czasu używany, choć on sam twierdził w sądzie, że zaczął to robić już po zakończeniu projektu na 5 Alei w Nowym Jorku.

"Wiele osób używa pseudonimów literackich" – mówił Trump reporterom – "Nawet Ernest Hemingway".

W trakcie procesu sąd uznał, że Donald Trump, jego partner biznesowy oraz podwykonawca konspirowali zatrudniając Polską Brygadę. Prawa ręka Trumpa, Thomas Macari, osobiście nadzorował prace na Manhattanie i znał szczegóły zatrudniania nieudokumentowanych pracowników.

"Wiedział, że polscy robotnicy pracują na czarno, że zajmują się niebezpieczną pracą przy rozbiórce budynku, że nie należą do związków zawodowych, a także to, iż otrzymywali stawki godzinowe znacznie poniżej obowiazujących, bez wynagrodzenia za nadgodziny, a w wielu przypadkach nie otrzymali wynagrodzenia w ogóle" – stwierdził sąd.

W swojej obronie Stewart stwierdził, że każdemu byłoby bardzo trudno odróżnić Polaków na budowie. Jednak sędzia obalił tę linię obrony stwierdzając, że nie tylko dominowali liczebnie na terenie rozbieranego wieżowca, ale również byli jedynymi, którzy nie nosili wymaganych przez prawo kasków ochronnych, więc nietrudno byłoby zwrócić na nich uwagę.

Po kilku odwołaniach sprawa w końcu zakończyła się w 1999 r. Utrzymano w mocy kilka postanowień sądu niższej instancji, z kilku zarzutów zrezygnowano. Sąd apelacyjny stwierdził, że nawet jesli Donald Trump nie wiedział o praktykach na podległej mu budowie, to powinien był wiedzieć. Zasądzona suma była jednak znacznie niższa od pierwotnej.

W centrum Nowego Jorku, przy sławnej 5 Alei na Manhattanie, stoi dziś reprezentacyjny budynek Trump Tower, świadectwo potęgi biznesmena przekonanego o zgubnym wpływie imigrantów na ekonomię USA. Przygotowaniem terenu pod budowę zajmowało się 200 Polaków, nieudokumentowanych imigrantów, pracujących po 12 godzin na dobę w niebezpiecznych warunkach, bez należytej ochrony, często też bez wynagrodzenia. W świetle tych faktów krytyka imigrantów i przekonywanie o ich zgubnym wpływie na ekonomię przez kandydata na prezydenta nie wyglada najlepiej.

Na podst. The Washington Post, The Daily Beast, wsj.com, forbes.com, bloomberg.com,
opr. Rafał Jurak (rafal@infolinia.com)

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor