Richard Rohr, nauczyciel duchowego rozwoju, myśliciel i franciszkański zakonnik wskazuje w swych publikacjach na wiele spraw związanych z naszą obecnością i uczestnictwem we współczesności, która, czy tego chcemy czy nie, stymuluje nasze postrzeganie siebie. Zrozumieć siebie, to w dużej mierze znaczy zrozumieć otocznie, w którym przyszło nam żyć. Rzecz jasna istnieje opcja równoległa, totalnego odsunięcia się „na bok” i separacji od codzienności. Można uprawiać coś na kształt odosobnienia eremity, ale jest to chyba tylko gra z pozorami, bo przecież zupełna ucieczka od świata nie jest możliwa, nawet w wydaniu klasycznego życia pustelniczego. Zawsze, prędzej czy później spotkamy tego drugiego i będziemy musieli spojrzeć mu w oczy, co wiąże się z automatycznie z udziałem w jego życiu, a wtedy zaczynamy dialog, który nie musi być wcale samotniczy.
Rohr nie odkrywa w swych książkach niczego nowego, on raczej nas stymuluje do odkrycia samych siebie na nowo, bo przecież nie od nowa. Pozwala nam zrozumieć pewne konstrukty współczesności, które są często trudno zauważalne z tej prostej przyczyny, że będąc zanurzeni w codzienności, tracimy do niej krytyczny dystans. Richard Rohr ten dystans przywraca naszej perspektywie patrzenia na siebie w świecie.
Kontekst, czy mówiąc inaczej otoczenie i nasze relacje z nim, zawsze w jakiś sposób definiował albo współdefiniował naszą „wyjątkowość”, która jest „wyjątkowa” niesamodzielnie i niesamoistnie – tak dziwnie się składa, że niemożliwością jest bycie zupełnie oddzielne i kompletnie samoistne. Jeśli do tego weźmiemy pod uwagę niezwykłą, w porównaniu z poprzednimi epokami, dynamikę rozwoju świata w ostatnich lalach, to kontekstualne uzależnienie nabiera nowych i dotąd niespotykanych wymiarów.
Niebywała łatwość komunikowania się, przemieszczania i kontaktowania z innymi w różnych częściach świata powoduje, ze definicje sensu, prawdziwości, samoistności, autentyczności i niezależności istnienia nabierają nowych znaczeń i odcieni.
Dzieje się tak choćby dlatego, iż człowiek współczesny ma niebywale ułatwiony dostęp do wszelkiego rodzaju źródeł informacji, niekoniecznie jednak potrafi, czy umie te informacje spożytkować i użyć, czyli zrozumieć. Coraz częściej nadmiar i łatwość powoduje, czy też skutkuje zagubieniem, izolacją i wyobcowaniem. Coraz częściej też, wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi, łatwość w komunikowaniu i wymianie informacji wcale nie przekłada się na łatwość nawiązywania kontaktów, lepsze wyniki testów, czy choćby większą dozę tolerancji czy akceptacji inności. Świat naszej rzeczywistości zmierza raczej ku zdumiewającemu rozbudzeniu wszelkich separatyzmów, fundamentalizmów, konserwatyzmów i szowinizmów. Wygląda na to, że stara prawda, iż człowiek się nie zmienia nigdy, zmieniają się tylko dekoracje na scenie dramatu, w którym tenże bierze udział od początków swego istnienia, jest ciągle aktualna!. W zasadzie nie trzeba czytać dramatów współczesnych, aby się o tym przekonać, wystarczy zajrzeć do tych, które zachowały się z czasów starożytnej Grecji.
Wszystko to oczywiście jest, jakby powiedział Richard Rohr, efektem czy skutkiem obdarzenia nas, absolutnie nieopatrznie, wolna wolą. To właśnie ta kategoria czy raczej wymiar ludzkiej osoby powoduje, że nie możemy się powstrzymać od nieustannego pikowania w dół, by potem na moment wznieść się w górę. Ten niekończący się proces niemożliwego do spełnienia i zrealizowania doskonalenia trzyma człowieka w absurdalnym kole wiecznej powtarzalności. Dziwnym trafem, a może zbiegiem niewytłumaczalnych okoliczności, nie możemy w żaden sposób wyjść z tego zaklętego kręgu niemożności wzniesienia się, by uzyskać możliwość oglądu swego istnienia z perspektywy, dystansu – tak by móc zrozumieć i nabrać mądrości.
To właśnie wolna wola uczyniła nas istotami śmiertelnymi i to ona skazała nas na wygnanie z raju. Trzeba jednakowoż przyznać, że to nie wolna wola jako taka, ale my sami, korzystając z niej i dokonując wyborów, skazujemy się na tychże konsekwencje. Przekłada się to na codzienne małe i duże decyzje, które albo nas wyrzucają ku innej rzeczywistości (niekoniecznie tej lepszej), albo trzymają nas w kręgu powtarzającej się wiecznie niemożności. To, czy głosujemy w wyborach czy nie, czy dbamy o siebie i innych, czy kupujemy dużo czy mało, czy drogo czy tanio, czy wyrzucamy i marnujemy, czy dbamy i szanujemy, a przede wszystkim, czy kochamy czy też gardzimy – to tylko niektóre z decyzji tworzących nas samych.
Trzeba ogromnej mocy „katapulty” (śmierci, cierpienia, choroby, samotności, upokorzenia), by wyrwać się z kręgu stereotypu i społecznej normy. Trzeba doświadczenia niebywałej sytuacji, by przestawić zwrotnice i skierować nasze codzienne działania na inne tory i nadać im inny bieg. To jest nadzwyczajnie trudne, bo wykracza poza społeczne oczekiwania innych. Jest w istocie zdecydowanie wbrew tymże oczekiwaniom. Inny nie chce od nas życia autentycznego, inny chce byśmy byli takimi jak on – zaprzęgnięci w kieracie hipokryci i złudzeń.
Richard Rohr szczegółowo analizuje niektóre aspekty współczesnego zakłamania i życia pełnego pozorów przytaczając typologię zapożyczoną od Anne Wilson Schaef, która skategoryzowała parę aspektów współczesnej kultury zachodu zdominowanej przez mężczyzn. Przytoczmy jeszcze raz znaczący fragment z jednej z książek Richarda Rohra:
„Nasze społeczeństwo, choć pod wieloma względami jesteśmy rozwinięci i cywilizowani, stało się słabe i zatomizowane. Każdy z nas pragnie być zauważony i potraktowany serio. Każdy ma nadzieję na swoje pięć minut. Jak na ironię, mimo że wciąż mamy takie potrzeby, ani siebie nie traktujemy poważnie, ani nie pozwalamy traktować się poważnie Bogu. Większość dzisiejszych przekonań przypomina chorągiewkę na wietrze; zmieniają się wraz z powiewami politycznego PR-u, z bez przerwy zmieniającym się układem nagłówków gazet i newsów, które muszą wypełnić dwadzieścia parę minut programów informacyjnych. W świecie fałszywego JA istnieje tylko moda i wieczny show i właściwie powinien nas zdumiewać fakt, że ludzie jeszcze zadają sobie trud, by wierzyć w te przedstawienia i przejmować się ich treścią. Naprawdę jesteśmy niewolnikami przemysłu reklamowego, żyjemy w świecie serialu MAD MEN. Nic dziwnego, że buddyści nie wahają się nazwać tego wszystkiego /pustką/”. (ND, s.50)
Schaef uważa, i potwierdza to dowodami, że przytłaczająca większość mężczyzn w naszym społeczeństwie (amerykańskim) nie zdaje sobie sprawy ze swojego uzależnienia od różnych sposobów myślenia, odczuwania i działania, które systematycznie wciągają ich w swoje sidła. Mechanizm ten jest bardzo podobny do mechanizmu uzależnienia w przypadku alkoholu, nikotyny i innych substancji psychoaktywnych. Mężczyźni ci uważają się za władców rzeczywistości społecznej, która sami definiują, ale w rzeczywistości są w niej uwięzieni. Ściany ich więzień zbudowane są z czegoś, co Schaef określa mianem czterech mitów – są to przekonania określające mentalny świat większości mężczyzn”.
Kontynuacja w przyszłym tygodniu