Tak zwana "zdrowa żywność" jest coraz popularniejsza. Obok organicznych, coraz większe zainteresowanie wzbudzają produkty pozbawione składników modyfikowanych genetycznie. Czy są lepsze, zdrowsze? Wiele osób głęboko w to wierzy. Dlatego w ostatnich pięciu latach różne firmy zgłosiły ponad 27 tysięcy produktów do projektu Non-GMO, który wydaje odpowiednie certyfikaty. W ubiegłym roku ich sprzedaż w USA wzrosła trzykrotnie. Sieć Whole Foods wkrótce wymagać będzie w swoich sklepach specjalnych oznaczeń dla produktów zawierających GMO. Trader Joe`s całkowicie wyeliminował je ze sprzedaży, a Chipotle nie używa ich w przygotowaniu swych posiłków. Firma Abbot, producent mleka dla niemowląt o nazwie Similac, stworzyła wersję nie zawierającą składników modyfikowanych genetycznie, bo okazało się że istnieje na nią spore zapotrzebowanie wśród młodych rodziców.
Kilka organizacji i grup chce posunąć się jeszcze dalej. Consumers Union, Friends of the Earth, Physicians for Social Responsibility, Center for Food Safety, a także Union of Concerned Scientists domagają się, by oznaczenia produktów zawierających GMO były w kraju obowiązkowe. Od 2013 roku już 3 stany – Vermont, Maine oraz Connecticut – wprowadziły u siebie taki obowiązek. Zastanawiają się nad tym władze Massachusetts.
W związku z coraz większym zainteresowaniem żywnością GMO, a właściwie coraz mnniejszą jej popularnością, kilka dni temu Izba Reprezentantów przegłosowała ustawę "Safe and Accurate Food Labeling Act of 2015". Wydawać by się mogło, przynajmniej sugerując się nazwą, a także zaobserwowanymi trendami, że wymagać ona będzie od producentów żywności szczegółowego informowania o pochodzeniu, sposobach wytwarzania, a także zawartości składników modyfikowanych genetycznie w sprzedawanej żywności. Wiele osób zaskoczyła więc informacja, że jej głównym punktem jest dotyczący wszystkich bez wyjątku stanów zakaz wprowadzania obowiązku odpowiedniego znakowania produktów spożywczych zawierających składniki GMO.
Może właśnie dlatego przez jej przeciwników, czyli zwolenników tzw. zdrowej żywności, przezwana została ustawą o nazwie Denying Americans the Right to Know Act. A to już brzmi jak poważny zarzut. Jest to jednoczesnie główny argument zwolenników odpowiedniego oznaczania produktów modyfikowanych genetycznie, gdyż jakiekolwiek inne na razie nie mają racji bytu.
W czym tkwi problem? – pytał kongresman Peter Welch, demokrata z Vermont, zwolennik oznaczania produktów GMO i przedstawiciel jednego z trzech stanów już wymagających od producentów żywności odpowiednich oznaczeń na opakowaniach – Dlaczego nie możemy dać konsumentom prawa do świadomego dokonywania wyboru na zakupach?
Kto nie chiałby wiedzieć, co znajduje się w kupowanej przez niego na co dzień żywności? Tak własnie brzmi jeden z głównych argumentów zwolenników odpowiedniego znakowania produktów i przeciwników przyjętego właśnie prawa. Nie ma co ukrywać, argument jest logiczny i trudno przeciwstawić mu jakiekolwiek argumenty.
Z wyjątkiem tego, że podpisana ustawa nie odbiera ludziom prawa do wiedzy na temat kupowanej żywności. Nic nie zabrania firmom unikającym składników GMO w swoich produktach informowania o tym konsumentów. Mogą przecież umieścić wzmiankę na ten temat na każdym opakowaniu, a my – zależnie od naszych potrzeb i poglądów – dokonamy wyboru stojąc przy półce w sklepie.
W 1901 roku japoński naukowiec odkrył bakterię, która niszczyła hodowle jedwabników w tym kraju. Skalsyfikował ją, nadał jej nazwę: Bacillus thuringiensis. Wkrótce okazało się, że jest ona bardzo pożyteczna w ochronie upraw przed szkodnikami. Niemal natychmiast pokochali ją obrońcy środowiska i rolnicy. Była naturalnym, nieszkodliwym dla innych organizmów sposobem ochrony roślin. W połowie lat 80. belgijski naukowiec odkrył lepszy sposób jej wykorzystania. Zmieszał gen bakterii z nasionami tytoniu. Szkodniki próbując jeść roślinę umierały, właśnie dzięki nowej proteinie w jej składzie. Nowy gatunek nazwano Bt. Tym razem szczęsliwi byli tylko rolnicy. Obrońcy środowiska uznali to za nieprawdopodobną manipulację. Mimo że proces właściwie był ten sam, to stworzono GMO. W 1995 r. rząd USA zgodził się na użycie odmian Bt kukurydzy, ziemniaków i bawełny. Później przyszły kolejne rośliny. Dziś wiekszość produktów je zawierających należy do grupy GMO. Czyli prawie wszystko, co na co dzień kupujemy w sklepach i podajemy na obiad.
Osoby wyrażające obiekcje wobec produktów GMO robią to z kilku powodów. Jednym z nich jest ochrona środowiska i próba powstrzymania laboratoryjnie modyfikowanych organizmów przed ich wprowadzeniem do ekostystemu. Drugim są prawa patentowe i praktyki biznesowe. Trzecim, prawdopodobnie najważniejszym, jest przekonanie o szkodliwości takich produktów i ich negatywnym wpływie na zdrowie. W tej chwili sondaże wskazują, że już 57 proc. dorosłych Amerykanów wierzy w szkodliwość takich produktów. Dzieje się tak mimo zapewnień między innymi WHO (Światowej Organizacji Zdrowia), Food and Drug Administration, American Medical Association, National Academy of Sciences oraz American Association for the Advancement of Science, iż na razie nie istnieją żadne potwierdzone dowody na prawdziwość tej tezy. Co ciekawe, brak zaufania do opinii wyrażanych przez naukowców w związku z żywnością modyfikowaną genetycznie stoi w sprzeczności z wynikami sondaży z ostatnich lat dotyczącymi roli naukowców w naszym codziennym życiu. Aż 79 proc. Amerykanów uważa, że osiągnięcia naukowe mają korzystny wpływ na nasze życie, środowisko, opiekę zdrowotną i żywność. Zdecydowana większość dorosłych mieszkańców Stanów Zjednoczonych ufa naukowcom i im wierzy. Wyjątkiem, jak widać, jest GMO i jego wpływ na nasz organizm.
Na świadomość konsumentów wpływają jednak kampanie promocyjne i reklamowe. Powszechnie wierzy się, że napis NON GMO lub GMO FREE jest synonimem zdrowia i ochrony środowiska. Gotowi więc jesteśmy płacić wyższe ceny za produkty tak oznaczone. Jedni nazywają to zdrowym rozsądkiem, inni głupotą. Są też tacy, którzy określają to wielkim oszustwem.
Sprawa jest skomplikowana, bo z jednej strony mamy zaświadczających o nieszkodliwości GMO naukowców, z drugiej firmę Monsanto i przeświadczenie, iż coś ona przed nami ukrywa, a nasza wiedza na ten temat jest zbyt ograniczona i nie pozwala na wyciągnięcie ostatecznych wniosków. Monsanto to potężny, międzynarodowy koncern specjalizujący się w biotechnologii oraz wielkiej chemii organicznej nastawionej na produkcję w zakresie rolnictwa. Spółka jest największym producentem środków chemicznych dla rolnictwa, a także zmodyfikowanego genetycznie ziarna siewnego, kontrolując w niektórych przypadkach nawet 100% rynku. W okresie ostatnich lat Monsanto stało się jednym z najbardziej znienawidzonych przez działaczy ruchów antyglobalistycznych i ekologicznych koncernów międzynarodowych. Wiele innych korporacji chemicznych i biochemicznych jest również stale narażona na tego rodzaju ataki, jednakże Monsanto jest wyjątkowo popularnym celem dla aktywistów proekologicznych. Stworzyli oni w stosunku do żywności produkowanej z użyciem technologii Monsanto termin frankenfood (od Frankenstein i food), a sama nazwa koncernu jest przez nich przekręcana na Monsatan, bo wśród produktów tej firmy znajdują się niesławne związki DDT, PCB, Roundup, Aspartam, czy Agent Orange – stosowany przez USA podczas wojny w Wietnamie do niszczenia dżungli. Według opinii antyglobalistów Monsanto jest sztandarowym przykładem tzw. terroryzmu korporacyjnego.
O ile w wielu punktach przeciwnikom GMO można częsciowo przyznać rację, nawet gdy chodzi o niepotwierdzone na razie podejrzenia w stosunku do głównego producenta nasion modyfikowanych genetycznie, o tyle w ich rozumowaniu i argumentach też występuje wiele niejasności i błędów.
Najgłośniejsza wśród osób zajmujących się tematem jest historia Hawajów i owocu znanego jako papaya. 20 lat temu wielkie uprawy zaatakowane zostały przez szkodliwy wirus przenoszony przez owady. Główny produkt eksportowy zaczął tam zanikać. Próbowano wszystkiego, bez skutku. Na pomoc pospieszyli naukowcy. Na wzór szczepionek dla ludzi wszczepili niegroźną proteinę ochronną wirusa do rośliny. Uprawy zostały uratowane. Przez 20 lat prowadzono badania w kilkunastu krajach świata nad ewentualną szkodliwością nowego owocu. Zgodnie stwierdzono, iż nie ma żadnego zagrożenia. Okazało się wręcz, że liczba alergenów jest w nich niższa niż wtradycyjnych papayach z innych części świata. Jednak przez chwilę wydawało się, że to, czego nie dokonał wirus, zrobią przeciwnicy GMO. Eksport owoców został niemal wstrzymany, a rolnicy na Hawajach zaczęli rozglądać się za innym zajęciem. Strach przed GMO był tak wielki, że zagroził uprawom. Dziś nowa wersja uprawiana jest na całym świecie. Każda papaya i sok z niej pochodzący należy do produktów GMO.
Głównym punktem ruchu przeciwko zmodyfikowanej żywności jest stwierdzenie, że "mamy prawo wiedzieć" co kupujemy i spożywamy. Jeśli jednak się nad tym zastanowimy, to już od wielu lat utraciliśmy tę wiedzę, a produkty GMO stanowią większość na półkach sklepowych. Ludzkość stosuje bioinżynierię od setek lat, bo jak inaczej nazwać krzyżowanie różnych gatunków zwierząt i roślin? Wprawdzie we wspomnianym wcześniej projekcie Non-GMO określa się takie organizmy jako "sztucznie poddane manipulacji w laboratorium", ale efekt jest podobny w obydwu przypadkach. W 1979 roku stworzono nasiono nowej rośliny, która uzyskała wszelkie możliwe nagrody przyznawane w tamtych czasach w rolnictwie i ogrodnictwie. Była to odmiana groszku o nazwie Sugar Snap. Dziś najczęściej hodowana i obecna w każdym domu. Jednak stworzona w tradycyjny sposób nie nosi etykiety frankenfood. Jest jednak w równym stopniu ingerencją człowieka w naturę i przynajmniej teoretycznie powinna być poddana podobnej krytyce.
Długoterminowy wpływ wielu upraw stworzonych przez człowieka na ekosystem, praktyki biznesowe z tym związane, sposób sprzedaży i nasze zdrowie jest bardzo istotny. Rzeczywiście trudno jest od razu wyrazić opinię na ten temat. Niektóre eksperymenty okażą się korzystne, inne nie. Nie jesteśmy jednak w stanie określić granicy interwencji człowieka. Zwłaszcza, że w rozpatrywanym przypadku produkty pozbawione GMO wcale nie oznaczają lepszych upraw, uczciwych praktyk biznesowych, dobroczynnego wpływu na nasze zdrowie. Nie chronią też lasów tropikalnych i nie ograniczają zanieczyszczeń powietrza. A jednak w wyniku prowadzonej promocji mamy wrażenie, że tak właśnie jest. Przecież spożywając posiłek zawierający składniki nie poddane inżynierii genetycznej nie wiemy, jakich środków chemicznych użyto, by ochronić je przed chorobami wyeliminowanymi w laboratorium w odmianie GMO. Nie wiemy też, na jakiej glebie rośliny hodowano, jakiej zostały poddane obróbce. Tego nie dowiemy się z napisu na opakowaniu. Może się jednak okazać, że jest to dla naszego zdrowia bardziej istotne.
To na razie teoretyczne rozważania, na odpowiedzi przyjdzie nam długo poczekać. Musimy sobie jednak zdać sprawę z jednego. Gdy maszerujący po ulicach aktywiści sprzeciwiający się GMO niosą napisy "Nie chcemy być częścią eksperymentu" to musimy pamiętać, że w tej chwili planeta musi wyżywić już 7 miliardów ludzi. To o 6 miliardów więcej niż zaledwie 200 lat temu. Jak tu nie mówić o eksperymentach. Ludzkość przeprowadza właśnie największy w swojej historii.
Na podst. slate.com, wikipedia.com, thehill.com, theatlantic.com
opr. Rafał Jurak