Drobna, pogodna, gościnna i od jakiegoś czasu uzależniona od wózka inwalidzkiego Brenda Stevenson jest pastorem w niewielkim kościele chrześcijanskim w Północnej Karolinie. Patrząc na nią trudno podejrzewać, by była miłośnikiem broni. Słusznie, jej awersja do niej jest tak duża, że swoim małym dzieciom zabraniała bawić się nawet pistoletami na wodę. Okazuje się, że na wszystko przychodzi kiedyś pora. Pani Stevenson poinformowała niedawno swych wiernych, że do wspólnoty dołącza dwóch nowych członków – Smith & Wesson.
Jej obawy są uzasadnione. Znane z przygotowywania posiłków dla bezdomnych centrum przyciąga różne, często podejrzane typy. Poprzedni budynek kościoła spłonął 20 lat temu jako jeden z wielu w okolicy w wyniku niewyjaśnionej do dziś serii podpaleń. Pobliski kościół Baptystów od niedawna straszy zgliszczami, był jednym z podpalonych w ostatnich tygodniach, już po majowej strzelaninie w Charleston. Właśnie ostatnie wydarzenia i to, co nastąpiło po nich sprawiły, że Brenda Stevenson przeszła odpowiednie szkolenie i otrzymała pozwolenie na noszenie przy sobie broni. W czasie odprawianych nabożeństw planuje trzymać rewolwer obok, w pudełku przypominającym Biblię. Trudno ją sobie wyobrazić używającą broni we własnym kościele. Należy mieć nadzieję, że nigdy nie zostanie do tego zmuszona.
Kościoły są jednak na razie rzadkimi celami dla masowych morderców. Po wydarzeniach w Charleston doszło do zaatakowania dwóch budynków wojskowych w Tennessee, gdzie zgineło pięć osób. Chwilę potem podwójne morderstwo w kinie w Luizjanie, a następnie strzelaniny w kilku podobnych miejscach na terenie innych stanów. Statystyki potwierdzają wrażenia pozostałe po oglądaniu wieczornych wiadomości – masowe strzelaniny są w Stanach Zjednoczonych coraz częstsze, ich ofiar jest coraz wiecej. Pomysłów na przeciwdziałanie jest równie mało jak w latach poprzednich.
Lobbyści opłacani przez producentów i posiadaczy broni przekonują, że w tych niebezpiecznych czasach Amerykanie powinni się jeszcze bardziej zbroić. Według nich przestrzegający praw mieszkańcy kraju w ramach samoobrony powinni wnosić pistolety wszędzie – do kościoła, na uczelnię, do centrum sklepowego czy kina. Zresztą w wielu stanach przepisy już na to pozwalają. Mike Huckabee, republikański kandydat na urząd prezydenta, zasugerował że w kościele w Charleston nie zginęłoby aż tyle osób, gdyby wierni byli tam lepiej uzbrojeni. Wiele osób doszło do podobnych wniosków, choćby wspomniana wcześniej Brenda Stevenson. Organizacja z Teksasu zajmująca się doradztwem i zabezpieczeniem kościołów informuje, że zainteresowanie kursami obsługi broni wśród duchownych jest coraz większe, choć jako największe zagrożenie wymieniane jest rosnące w siłę Państwo Islamskie i ewentualni, lokalni jego wyznawcy.
Taka potrzeba do zapewnienia sobie ochrony wydaje się naturalna. Wiele wskazuje jednak, że nie rozwiąże to problemu. Najnowsze badanie FBI, w którym uważnie przeanalizowano 160 popełnionych lub udaremnionych masowych morderstw w miejscach publicznych w latach 2000-2013 wykazało, że w większości przypadków napastnik albo popełnił samobójstwo, albo zbiegł z miejsca zdarzenia. W 21 przypadkach ujęty został przez nieuzbrojonych ludzi i tylko w jednym zastrzelony został przez cywila posiadającego przy sobie broń. Różne organizacje i grupy analizujące podobne wydarzenia zgadzają się, że prawdopodobieństwo popełnienia zbrodni przez osobę posiadająca legalnie zakupioną broń jest znacznie większe, niż prawdopodobieństwo zapobieżenia przez nią zbrodni. Do tego próbująca użyć pistoletu w ramach obrony osoba cywilna zwykle nie jest w stanie powstrzymać ataku, powoduje większe zamieszanie, cząsto rani przypadkowe osoby i dezorientuje policję.
Problem jest znacznie szerszy, bo pojawia się pytanie, czy posiadanie broni palnej w ogóle wpływa na poprawę naszego bezpieczeństwa? Coraz więcej osób wydaje się w to wierzyć. Jednak Daniel Webster z Johns Hopkins Centre for Gun and Policy Research mówi, iż trzymanie broni w domu dwukrotnie, a w wielu przypadkach trzykrotnie podwyższa ryzyko popełnienia morderstwa. Dane dotyczące naszych prywatnych domów w równym stopniu dotyczą stanów i całych krajów. Wniosek zawsze jest podobny: więcej broni oznacza więcej popełnionych przy jej użyciu morderstw i samobójstw. Dochodzi również do większej liczby tragicznych wypadków. Mimo to coraz więcej osób decyduje się na zakup broni palnej w przekonaniu, że ich statystyki nie dotyczą. Niemal wszyscy planują obchodzić się z nią ostrożnie i świadomie. Wiadomości dotyczących krawych strzelanin jest jednak w mediach coraz więcej.
Liczby i fakty
Dyskusja na temat broni prowadzona jest w USA niemal od początku istnienia państwa. Zamiast więc po raz kolejny przytaczać argumenty stron warto zapoznać się z liczbami i samemu wyciągnąć wnioski. Nie jest to jednak łatwe.
Dane FBI nie są pełne, bo kilka stanów nie zgłasza przypadków śmiertelnego użycia broni służbom federalnym – przykładem może być Floryda. Wiele lokalnych departamentów policji zaniża dane i częto niewłaściwie je klasyfikuje. W opinii ekspertów opracowanie FBI nie jest wcale najlepszym źródłem wiedzy na ten temat w Stanach Zjednoczonych, za bardziej wyczerpujące uznaje się ubiegłoroczną publikację USA Today.
Okazuje się, że na czołówki gazet i pierwsze miejsca wiadomości telewizyjnych trafia tylko część najbardziej spektakularnych przypadków użycia broni w miejscach publicznych. Dochodzi do nich znacznie częściej w miejscach nam w ogóle nieznanych. Warto też pamiętać, że za morderstwo masowe uznaje się takie, w którym zginęły co najmniej cztery osoby. Od 2006 r. na terenie całego kraju doszło do ponad 200 takich tragedii – średnio co dwa tygodnie.
– Mimo że przykuwają one uwagę opinii publicznej, stanowią zaledwie 1 proc. wszystkich przypadków śmiertelnych użycia broni palnej w USA.
– Jedno na sześć masowych morderstw dokonywanych jest w miejscach publicznych, takich jak szkoły, centra sklepowe, kościoły, czy miejskie skwery. Większość stanowią morderstwa na łonie rodziny, we wnętrzach prywatnych domów, najczęściej z użyciem legalnie zakupionej broni. 25 proc. z nich jest wynikiem zawodu miłosnego i zerwanej znajomości.
– Około 57 proc. ofiar znało wczesiej napastnika, mimo że w wielu przypadkach nie byli oni celem jego ataku. To zwykle członkowie rodziny, znajomi i przyjaciele. Co czwarta ofiara to najbliższa rodzina – dzieci, małżonkowie, rodzeństwo.
– 77 proc. masowych morderstw dokonywanych jest przy użyciu broni palnej, z czego 73 proc. stanowią pistolety i rewolwery, 18 proc. sztucery i karabiny, a w pozostałych przypadkach tzw. shotgun. Jednak często używany jest też nóż, kij bejsbolowy, piła i inne narzędzia, a także ogień. Podpalenia stanowią kilka procent masowych morderstw.
– Jedna trzecia ofiar to osoby poniżej 18 roku życia.
– Jedna trzecia napastników ginie podczas ataku, z czego zdecydowana wiekszość popełnia samobójstwo, a pozostali zabici są przez policję lub prywatną ochronę. Wśród ujętych niewielu trafia do więzienia. W większości przypadków obrona jest w stanie udowodnić niepoczytalność, co nie pozwala na zastosowanie kary śmierci i zwykle zamiast procesu stosowane jest odosobnienie w szpitalu psychatrycznym.
– Zdecydowana większość masowych morderców to mężczyźni – stanowią 96 proc. Najmłodszy miał jak dotąd 14 lat.
– 79 proc. broni użytej w masowych strzelaninach jest zakupiona legalnie.
Osoby zajmujące się badaniem tematu dochodzą do wniosku, że wielu takich przypadków można było uniknąć. Bardzo często bowiem przyszli mordercy pojawiają się w kręgu zainteresowania policji i różnych służb lub organizacji. Zwykle odpowiedzialne za późniejszą tragedię są biurokracja, błędy w badaniach psychologicznych, nieskuteczna ochrona sądowa i policyjna ofiar przemocy domowej, a także nieskuteczne działania służb imigracyjnych.
Mniej broni, mniej przemocy z jej użyciem?
Załóżmy, że udałoby się ograniczyć liczbę sztuk broni znajdujacej się w prywatnych rękach lub zaostrzyć prawa regulujące jej zakup. Czy przemoc z jej użyciem zostałaby ograniczona?
Choć większość krajów, gdzie dostęp do broni jest utrudniony notuje mniej przypadków ich wykorzystania, niekoniecznie oznacza to, iż więcej broni oznacza wzrost przypadków jej użycia. W niebezpiecznych rejonach więcej osób posiada w domu pistolet lub rewolwer jako sposób zabezpieczenia mienia i rodziny. Wiedzą o tym napastnicy i liczą się z możliwością krwawego starcia. Wiele badań wykazuje więc, że w niektórych miejscach zwiększona liczba posiadaczy broni przyczynia się do poprawy bezpieczeństwa.
W latach 90. wydano książkę zatytułowaną "Więcej broni, mniej zbrodni", w której autor po wielu latach badań dochodzi do wniosku, że liberalne prawa dotyczące jej posiadania w różnych stanach przyczyniły się do 8 proc. spadku przestępczości. Badania te zostały wielokrotnie sprawdzone przez innych, którzy wprawdzie im nie zaprzeczyli, ale również nie znaleźli potwierdzenia tezy, iż zgoda na noszenie broni przy sobie ogranicza przestępczość. Wnioski te zostały potwierdzone w 2004 i 2010 roku. Jednocześnie inne badania prowadzone w tym samym czasie sugerowały, że ograniczenie dostępu do broni przyczynia sie do poprawy bezpieczeństwa. Jedno mówiło, iż 10 procentowe ograniczenie broni palnej w prywatnych domach wpływa na 3 proc. spadek jej użycia do popełnienia morderstwa.
Musimy jednak przyznać jedno, w innych krajach ograniczanie dostępu do broni przynosi znacznie lepsze wyniki. W Stanach Zjednoczonych, gdzie broń jest powszechna, podobne prawa nie przynoszą takich samych efektów.
W 1995 r. w rękach prywatnych w całym kraju znajdowało się ok. 200 milionów legalnych sztuk. W 2013 r. było ich już około 300 milionów, co stanowi 50 proc. wzrost. W tym samym czasie populacja USA wzrosła o 20 proc. Oznacza to, że pod koniec dekady, jeśli trend zostanie utrzymany, jedna sztuka broni przypadała będzie na każdego mieszkańca – noworodka, przedszkolaka, nastolatka, dorosłego i emeryta. Ocenia się, że niemal drugie tyle stanowi broń nielegalna.
Najważniejsze są jednak prawa dotyczace jej posiadania. W okresie ostatnich kilku lat nastąpiła poważna liberalizacja przepisów. Nie ma już stanów zakazujących posiadania broni, prawie wszystkie pozwalają na jej noszenie. W 37 stanach NRA i jej lobbyści przepchnęli 99 ustaw, których celem jest ułatwienie zakupu broni lub obniżenie wymagań do uzyskania licencji na jej posiadanie. W Missouri można nosić broń nawet będąc pod wpływem alkoholu i użyć jej wtedy w obronie własnej. W Kansas można wnosić broń do wielu szkół, w Luizjanie do kościołów. W Virginii nie tylko zniesiono nakaz dokumentowania sprzedaży broni palnej, nakazano zniszczenie wszelkich danych na ten temat z poprzednich lat. Nie wiadomo więc, kto ile sztuk broni tam posiada. Oczywiście za zmianami przepisów stoi partia republikańska, ale w większości stanów nie udałoby się to bez poparcia polityków demokratycznych.
Spójrzmy na Australię, kraj gdzie podobnie jak w USA dostęp do broni był przez lata prawem każdego. Dochodziło tam często do morderstw z jej użyciem, również masowych. Jednak w 1996 r. z rąk szaleńca zginęło 35 osób. Niemal natychmiast wprowadzono ostre przepisy dotyczące posiadania broni. Do 2013 r. nie odntowano w Australii ani jednego masowego morderstwa, poważnie spadła też liczba popełnianych na innym tle. Rząd tego kraju zastosował metody niemożliwe do wprowadzenia w USA – wykupił od mieszkańców prawie milion sztuk broni i wysoko podniósł poprzeczkę dla ewentualnych jej posiadaczy. Program okazał się sukcesem. Jednocześnie premier Australii przyznał, że w Stanach Zjednoczonych podobne rozwiązanie byłoby niemożliwe.
"Miliony Amerykanów wierzy, że posiadanie pistoletu gwarantuje bezpieczeństwo, bo skoro tyle jest ich w obiegu to należy również jakis posiadać." – napisał premier John Howard – "Sytuacja w USA zaszła pod tym względem tak daleko, że nie ma już od niej odwrotu".
Na podst. The Economist(US edition), Factcheck.org, Gun Rhetoric vs. Gun Facts, motherjones.com, Forbes.com, USA Today, FBI,
opr. Rafał Jurak