Pierwszym rozporządzeniem Loretty Lynch, nowo powołanej Prokurator Generalnej Stanów Zjednoczonych, było ogłoszenie w maju tego roku 47 punktowej listy zarzutów pod adresem dziewięciu członków zarządu FIFA oraz pięciu powiązanych z tą organizacją biznesmenów. Jej przemówienie było płomienne, gdy mówiła, że "chodzi o układ i korupcję, która jest powszechna i głęboko zakorzeniona w USA i poza jego granicami".
"Podjęte dziś działania świadczą wyraźnie, że intencją Departamentu Sprawiedliwości jest przeciwdziałanie takim praktykom, wykorzenienie bezprawia i ukaranie odpowiedzialnych" - mówiła Loretta Lynch.
W podniosłej atmosferze panującej wokół ogłaszania wyników nowego dochodzenia wszystkim umknął jeden, drobny fakt. Nowa prokurator oraz jej poprzednik, Eric Holder, najwyraźniej postanowili zapomnieć o innym, znacznie poważniejszym przypadku korupcji: rozpustnym, nieuczciwym zachowaniu bankierów, spekulantów giełdowych i menadżerów z Wall Street, które doprowadziło do kryzysu finansowego w 2008 roku. Jak doszło do tego, że amerykański Departament Sprawiedliwości nie ukarał przestępców z Wall Street, ale z zapałem zajął się urzędnikami organizacji piłkarskiej w Europie? Czemu dopuszczono, by niemal zamknęło się okno czasowe pozwalające na wytoczenie im procesów?
Od 2009 roku około 50 instytucji finansowych wypłaciło różnym agencjom rządowym i prywatnym osobom niemal 190 miliardów dolarów. Były to narzucone kary i wynegocjowane ugody. Mimo, że brzmi to jak wysoka suma, to pamiętać należy, że pieniądze te pochodziły od udziałowców, a nie od samych bankierów. W wielu przypadkach wypłat dokonywano z korporacyjnych kont i traktowano jako koszty prowadzenia biznesu, czasami odliczając te sumy od podatku. W 2014 r, zaledwie kilka tygodni po osiągnięciu sądowej ugody, szef banku JP Morgan Chase, Jamie Dimon, otrzymał od rady dyrektorów 74 procentową podwyżkę wynagrodzenia. Tym samym w nagrodę za zyski banku w okresie ostatnich kilku lat jego roczna pensja podwyższona została do poziomu 20 milionów dolarów.
Znaczący jest fakt, że do tej pory tylko jedna osoba trafiła do więzienia za manipulacje dokonywane przed 2008 r. prowadzące do późniejszej recesji. To Kareem Serageldin z Credit Suisse, który odsiaduje wyrok 30 miesięcy za fałszowanie wartości obligacji hipotecznych w swym portfolio. Dla porównania w latach 80. po wybuchu afery finansowej Savings&Loans do więzienia wtrącono ponad 1000 bankierów i kilku polityków. A pamiętać należy, że choć dla części społeczeństwa była bardzo dotkliwa, to miała nieporównywalnie mniejsze skutki.
W lutym tego roku Eric Holder powiedział, że brak wyroków sądowych nie jest wynikiem braku starań ze strony podległego mu departamentu. Podobne zapewnienia złożyło w różnym czasie kilku pracujących dla niego prokuratorów. Wszyscy zgodnie twierdzili, że w prowadzonych sprawach brakuje niezbitych dowodów na łamanie prawa przez bankierów. W wielu przypadkach uznano, iż ich działania nie były świadomym oszustwem, ale raczej wynikiem niewłaściwej oceny sytuacji oraz lekkomyślnością. Mimo wszystko wydaje się dziwne, że przy tak wysokich ugodach, uległości wobec nakładanych kar, a także informacjach przekazywanych prokuraturze przez osoby z kręgów finansjery, nie udało się nikogo pociągnąć do odpowiedzialności.
By w pełni zrozumieć jak do tego doszło należy zdać sobie sprawę, że już w 1999 r. - jeszcze jako deputowany w Prokuraturze Generalnej - Eric Holder rozesłał memorandum, w którym ostrzegał przed wnoszeniem oskarżeń przeciw dużym bankom. Była to odmiana znanej później wszystkim zasady "zbyt duży, by upaść". Dokument ten, nazwany Doktryną Holdera, sugerował branie pod uwagę skutków ubocznych i konsekwencji ewentualnego upadku dużej instytucji finansowej w wyniku prowadzonego śledztwa.
Nie można powiedzieć, że Departament Sprawiedliwości nie prowadził żadnych dochodzeń. W 2009 r. w Nowym Jorku sądzono dwóch menadżerów funduszu inwestycyjnego o wartości 1.6 mld, którzy w 2007 r. doprowadzili do jego upadku. Wielu ekspertów zgodnych jest, że był to pierwszy znak zbliżającego się kryzysu. Jednak po rozpatrzeniu sprawy sąd obydwu mężczyzn uniewinnił. Biorąc pod uwagę ówczesny stan ekonomii, niepewność rynków finansowych, korzystny dla oskarżonych wyrok spowodował niemal automatyczne zamrożenie na kolejne trzy lata wszelkich dochodzeń związanych z Wall Street. W związku z tym poważniejsze zainteresowanie prokuratury praktykami instytucji bankowych z okresu przed krachem finansowym rozpoczęło się dopiero w połowie 2012 roku, na wniosek prezydenta. Jednak było to co najmniej pięć lat po tym, gdy największe malwersacje i przekręty były popełniane. Pięć lat to akurat tyle, ile wynosi okres przedawnienia na pospolite oszustwa kryminalne w USA.
Na szczęście przepisy bankowe pozwalały przez okres 10 lat zgłaszać cywilne pozwy przeciw instytucjom finansowym i bankierom. Ówczesny prokurator, Eric Holder, dał zielone światło podległemu sobie departamentowi i rozpoczęła się seria dochodzeń. W ich wyniku nałożono kary i wypracowano ugody na wspomniane wcześniej miliardy dolarów. Najwięcej zapłacił JP Morgan Chase, bo około 13 miliardów, co uznane zostało za wielki sukces prokuratury.
Cały proces wyglądał za każdym razem podobnie. Zbierano dowody, grożono ich upublicznieniem i rozpoczęciem procesu, po czym proponowano finansowe zadośćuczynienie. Większość banków przystała na to. Oprócz Chase zapłaciły m.in. Citigroup oraz Bank of America.
Pieniądze pochodziły z korporacyjnych kont, a roczne dywidendy udziałowców obniżone zostały nieznacznie, by wyrównać straty. Żadna kara nie została wypłacona z kieszeni indywidualnego bankiera, żaden nie stanął za swe malwersacje przed sądem. Departament Sprawiedliwości zachował twarz nakładając wysokie kary finansowe, a jednocześnie nie doprowadził - zgodnie ze wspomniana wcześniej doktryną - do upadku największych instytucji finansowych w kraju. Wprawdzie pod koniec urzędowania Holder nakazał swym prokuratorom znalezienie winnych krachu i dał im na to 90 dni, ale jego następczyni, Loretta Lynch, od momentu objęcia stanowiska ani razu do tematu publicznie nie nawiązała. Z drugiej strony, powiedzmy sobie szczerze, niewiele już może zrobić. Największe nasilenie przekrętów prowadzących do krachu miało miejsce w latach 2005-2006. Za chwilę upłynie 10 lat i sprawy te ulegną kolejnemu przedawnieniu. Nawet najbardziej sprawny prokurator nie będzie w stanie zgromadzić materiałów dowodowych w tak krótkim czasie.
Warto zdać sobie sprawę z jeszcze jednego faktu. Eric Holder po zakończeniu służby na stanowisku Prokuratora Generalnego Stanów Zjednoczonych powrócił do swej poprzedniej pracy, czyli kancelarii prawnej Covington & Burling, której klientami są między innymi Bank of America, Citigroup, czy Wells Fargo. Wrócił okryty sławą człowieka, który zmusił instytucje finansowe odpowiedzialne za kryzys z ostatnich lat do wypłaty wysokich odszkodowań. Jednak nie mógł pochwalić się ukaraniem ludzi zarządzających tymi instytucjami. Nie udało mu się przekonać społeczeństwa, że odpowiedzialni ponieśli zasłużoną karę.
Warto również pamiętać, że trudna do ukrycia ślamazarność Prokuratury Generalnej cieszyła się cichą akceptacją ze strony administracji rządowej. W czasie ostatniej kampanii wyborczej obecny prezydent był jednym z największych beneficjentów instytucji finansowych w historii. Mimo wielu publicznych zapewnień, nie leżało w jego interesie rzeczywiste karanie banków. Badania Sunlight Foundation’s Influence Project wykazały, że prezydent Obama mimo powtarzanych w czasie kampanii publicznych ataków na Wall Street otrzymał stamtąd więcej pieniędzy, niż jakikolwiek inny polityk w ostatnich 20 latach, włączając w to jego poprzednika George W. Busha. Już w czasie wyborów na pierwszą kadencję instytucje finansowe i osoby z nimi związane odpowiedzialne były aż za 20% całego zysku komitetu wyborczego ówczesnego senatora Obamy. W czasie drugiej kampanii sumy te były znacznie większe. By zapewnić sobie przychylność władz w razie wygranej republikanów, konkretnie ubiegającego się wtedy o prezydenturę Mitta Romneya, jego kampanię również obsypano pieniędzmi. Lista jego korporacyjnych sponsorów przypominała spis najgorszych, odpowiedzialnych za krach z 2008 r. firm. Były tam Goldman Sachs, JPMorgan Chase, Morgan Stanley, Credit Suisse, Citicorp, czy Barclays. Obama być może otrzymał najwięcej z Wall Street w dwóch ostatnich dekadach, ale to Romney był podczas ostatnich wyborów zwycięzcą, gdy chodzi o pochodzące z Wall Street nakłady finansowe na kampanię polityczną. Już samo to nakazywało wątpić, czy zmiana na stanowisku prezydenta miałaby jakiekolwiek znaczenie dla prowadzonych wtedy wobec krajowej finansjery dochodzeń.
Administracja Baracka Obamy przejęła władzę w szczytowym okresie wielkiego krachu finansowego. Pomimo płomiennych zapewnień, że tak się stanie, do dziś żaden z najpoważniejszych graczy odpowiedzialnych za kryzys nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Sześć lat temu Barack Obama mówił, że krach finansowy jest wynikiem “spekulacji nieodpowiedzialnych brokerów”, a Holder dodawał, iż “pozbawieni skrupułów szefowie, operatorzy piramidek finansowych i zwykli kryminaliści sięgnęli do kieszeni i kont emerytalnych klasy średniej”. Były to jednak przedwyborcze slogany. Za słowami nie poszły żadne czyny. Dziś wiemy w części dlaczego. Nie tylko Eric Holder, ale również jego prokuratorzy pomocniczy – Tom Perrelli, Tony West, Lanny Breuer, James Cole, Karol Mason – zostali ściągnięci do departamentu sprawiedliwości z prestiżowych firm adwokackich reprezentujących firmy inwestycyjne i banki, wobec których powinno było się prowadzić dochodzenie federalne.
Dla przeciętnego Amerykanina po całej sprawie pozostał wielki niesmak. Do dziś prawie dwie trzecie Amerykanów nie sądzi, by to, co dobre dla Wall Street było jednocześnie dobre dla kraju. Zdecydowana większość badanych uważa, że osoby tam pracujące są mniej uczciwe w porównaniu do reszty społeczeństwa i nie zasługują na tak wysokie zarobki. Zaufanie do banków jest najniższe w historii – donosi Gallup – a odnotowany w ostatniej dekadzie spadek sympatii do nich był największym wśród wszystkich instytucji publicznych w kraju.
Elity finansowe od początku wywołanego przez siebie kryzysu nie miały się czego obawiać ze strony administracji Baracka Obamy, bo zapisane w ustawie Dodd-Frank określenie “za duży, by upaść” cieszyło się pełnym i entuzjastycznym poparciem urzędujących polityków. Od początku można było przypuszczać, że jeśli nie prywatne kontakty, zależności finansowe, to sama doktryna uratuje odpowiedzialnych za krach finansowy ostatnich lat.
Dziwne tylko, że społeczeństwo nie zauważyło w tym wszystkim ręki rządu federalnego. Uwierzono, że przecież "mogło być gorzej", a tak zadziałały w końcu mechanizmy finansowe. Mało kto pamięta, że twórcami programu ratowania banków i gospodarki byli w większości szefowie i menadżerowie wielkich instytucji odpowiedzialnych za kryzys, "pożyczeni" na chwilę przez rząd. Większość z nich powraca teraz na swoje dawne, uratowane dzięki publicznym funduszom stanowiska. Z całej sprawy możemy wyciągnąć wiele wniosków. Jeden jest dla nas bardzo smutny - okazuje się, że według wielkich banków sprawiedliwość polega na tym, że ktoś inny - zwykle podatnik - zapłaci za ich błędy i wypaczenia.
Na podst. Bloomberg.com, DailyBeast, Political Press, DailyCaller oraz własnego archiwum,
opr. Rafał Jurak