----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

13 sierpnia 2015

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

„Polityka historyczna” to głośny termin – dla jednych najświętszy obowiązek, dla innych podejrzana sprawa. Obydwa podejścia są niestety błędne.

 Czym takim jest więc ta „polityka historyczna”? Najprostsza definicja mówi, że jest to całość działań, które prowadzą podmioty polityczne (przede wszystkim państwowe), które odnoszą się do promowania pewnej wizji historii. Warto tutaj zresztą dodać, że wizja ta jest z oczywistych względów wybiórcza, wartościowana i poddawana łączeniu różnych faktów w jedną wielką opowieść, posiadającą pewien sens. To „promowanie pewnej wizji historii” w wypadku polityki historycznej realizowanej przez państwa ma dwa wymiary – zewnętrzny, skierowany na środowisko międzynarodowe, i wewnętrzny, nakierowany na kształtowanie myślenia o przeszłości obywateli danego kraju.

 To „myślenie o przeszłości” nazywane jest przez socjologów „pamięcią zbiorową”. Różni się ono zasadniczo od pamięci indywidualnej – o ile ta ostatnia z natury rzeczy dotyczy konkretnej osoby, o tyle „pamięć zbiorowa” dotyczy wyższego szczebla: danej grupy społecznej czy też wspólnoty. Można więc mówić w tym wypadku o różnych pamięciach zbiorowych, np. pamięci mieszkańców danego miasta lub regionu, pamięci duchownych katolickich czy też, szerzej, o pamięci członków danego narodu czy też obywateli państwa. Pamięć zbiorowa nie jest prosta sumą pamięci indywidualnych – jest mieszanką doświadczeń osobistych i grupowych, pamięci rodzinnej, kultury, pewnych schematów w myśleniu, wreszcie bardzo zależy od wspólnoty której dotyczy. Jej cechą również jest wybiórczość, podatność na narracje i silne wartościowanie, a także powiązanie z tożsamością grupową – to „kim jesteśmy” często opiera się przecież na tym jaka była nasza przeszłość.

            Warto wspomnieć jeszcze o jednym – w związku z tym, że polityka historyczna w ograniczonym zakresie dotyka nauki, wydaje się, że przymiotnik „historyczna” nie dotyczy „historii” rozumianej jako nauka. Warto zresztą przypomnieć, że w języku polskim używamy tego rzeczownika również w innych znaczeniach – jako synonim przeszłości („To już historia!”), ale również opowieści („Opowiem Ci taką historię”). Obydwa sensy (szczególnie ten pierwszy) dobrze pasują do przypadku polityki historycznej – dotyczy ona nie tyle wpływu na naukę historyczną, co stosunku do przeszłości i sposobu jej postrzegania i mówienia o niej. Warto więc myśleć o tym zjawisku jako o swego rodzaju „polityce wobec przeszłości”.

 No właśnie – czy wobec przeszłości można mieć jakąś politykę? Choć to drugie słowo na „pe” przez wielu jest dziś odrzucane, da się wskazać wiele przykładów tego, że polityka, politycy i państwa w znaczący sposób odnoszą się do historii. Każdy ruch polityczny czy nurt ideowy odwołuje się do jakiejś tradycji historycznej. Co więcej, również państwa w wyraźny sposób zaczepiają się w przeszłości. Państwo narodowe przywołuje dawne organizmy państwowe jako dowód na własną historyczność, zaś przywiązanie i szacunek do tradycji (np. prawa, ustroju, dokonań) jest powszechnie uznawane za pozytywny przykład postawy obywatelskiej.

 Trzeba powiedzieć to jasno – polityka historyczna jest naturalnym atrybutem polityki państwowej, tak jak polityka kulturalna, społeczna czy zdrowotna. Instytucje państwowe przyznają ordery, wpływają na kształt programów szkolnych, wybierają patronów różnych instytucji, dotują dzieła kultury i publikacje naukowe etc. Państwo zawsze prowadzi jakąś politykę historyczną. Nawet hasło tak bardzo „anty” względem polityki historycznej, czyli „Wybierzmy przyszłość” używane przez Aleksandra Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich w 1995 r. zawierało w sobie przekaz dotyczący historii: „zrezygnujmy ze sporu postkomunistycznego”. I choć lata 1995-2005 nie kojarzą się z czasem aktywnej prezydenckiej polityki historycznej, to można by zapewne wskazać działania ówczesnego gospodarza Pałacu Prezydenckiego, mające na celu realizację wspomnianego hasła (i nie tylko).

 W 2005 r. urząd Prezydenta RP objął Lech Kaczyński. Polityka historyczna trafiła wówczas na sztandary – aktywne działanie względem przeszłości miało być elementem programu budowy IV Rzeczpospolitej. To właśnie z tego okresu pochodzi wiele prób definiowania polityki historycznej przez prawicowych intelektualistów, jednocześnie zaś okres rządów Prawa i Sprawiedliwości to aktywny czas działań wobec przeszłości: inicjatyw muzealnych, dowartościowania IPN, głośnych deklaracji politycznych. To właśnie wtedy powstał trwający do dziś konflikt wokół polityki historycznej. Dla zwolenników prawicy stała się ona synonimem czegoś powiązanego tylko z ich środowiskiem – tylko bracia Kaczyńscy prowadzili prawdziwą politykę historyczną i dbali o promowanie historii Polski. Jednocześnie zaś przeciwnicy PiS stworzyli wizję polityki historycznej jako jednego z głównych elementów negatywnej legendy IV RP – połączenia martyrologii z lustracją, nachalnego promowania pewnych wątków i zawłaszczania historii Polski przez prawicę. Obydwu wizjom niestety bliżej do argumentów retorycznych służących dyskwalifikacji przeciwnika niż do opisu rzeczywistości.

 Polityka historyczna jest potrzebna, ale nie może być tylko polityką – narzędziem do bicia przeciwników i podbudowywania własnego ego. Historia może być dobrym spoiwem, warto jednak ją dobrze opowiadać.

 Interesujesz się historią? Chcesz wspomóc portal, który codziennie ją popularyzuje? Wejdź na http://histmag.org/wsparcie

Tomasz Leszkowicz

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor