----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

13 sierpnia 2015

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Zaczął je pośpiesznie wydłubywać. Kilka dostało się całkiem głęboko, powodując kłujący ból. Indianin był wściekły. Chowali się jak szczury, zamiast roznieść Somalijczyków i mieć już całą akcję za sobą. Wszystkiego się mogli spodziewać, tylko nie takiego obrotu sprawy.

- Skąd oni się tam wszyscy wzięli, skurwysyny?! – Esteves starał się przekrzyczeć ogień z broni maszynowej.

- Ktoś musiał brudasów ostrzec!

Meksykanin wystawił na moment głowę, by sprawdzić, jak rozwija się sytuacja. Nic się nie zmieniło. Morderczy ogień z Black Hawka zdawał się nie robić na Somalijczykach najmniejszego wrażenia. Ginęli jeden po drugim jak muchy, ale najemnicy, wspomagani przez niewielki oddział bojowników Osmana Hassana Alego nie posunęli się ani o krok w kierunku budynku, w którym znajdować się miała rodzina Adama. Szanse, że zakładnicy są jeszcze przy życiu, malały z każdą minutą.

- Szlag by to trafił! Jeśli reszta ludzi Atto nie będzie tu szybko, to trzeba będzie wycofać śmigłowiec, bo go w cholerę zestrzelą – krzyknął Billy, poważnie zaniepokojony zaciekłym oporem nadspodziewanie licznych obrońców Gedira. – Gdzie Mitford?!

- Próbuje coś wykombinować od południa! – odkrzyknął Esteves.

Gorączkowe myśli przewalały się w głowie Amerykanina. Sytuacja stawała się beznadziejna. Próbował się skupić. Musiał znaleźć jakiś sposób przełamania oporu obrońców i to już, natychmiast! Bo inaczej poniosą totalną klęskę.

- Są, kurwa, są! – wrzasnął nagle Meksykanin.

Wskazał ręką szybko zbliżające się oddziały zaprzyjaźnionych Somalijczyków. Billy odwrócił głowę i odetchnął z ogromną ulgą.

Czarni wojownicy przebiegali obok żołnierzy i od razu ruszali do szturmu na niezdobyty do tej pory budynek. Szli niczym Armia Czerwona w czasie drugiej wojny światowej, zupełnie nie zważając na deszcz pocisków z broni maszynowej. Padali pod gradem kul, lecz nic nie było

w stanie powstrzymać ich szaleńczego ataku.

- Niech mnie szlag trafi! Już wiem, dlaczego dostaliśmy w dupę w ’93 – wybąkał Estevez.

Jego słowa zagłuszył świst kul i jazgot karabinów maszynowych i Billy nie mógł ich usłyszeć. Amerykanin wpatrywał się

w wydawałoby się samobójczą szarżę Somalijczyków. Przerażenie budziła ich bezgraniczna pogarda dla śmierci. Z drugiej strony, właściwie nie mieli nic do stracenia – jedynie nędzne życie w biedzie

i głodzie, a z zawieruchy wojennej zawsze można było wynieść jakieś łupy, które wymienione na pożywienie, zapewniłyby rodzinom przetrwanie przynajmniej przez pewien czas.

Twierdza, w której Gedir przetrzymywał zakładników i gdzie schronił się on sam, wkrótce padła, bo paść musiała. Black Hawk wylądował na dziedzińcu kompleksu otoczonego wysokim, kamiennym murem wśród żołnierzy Atto biegających we wszystkie strony, dobijających rannych

i szukających przedmiotów mogących przedstawiać jakąkolwiek wartość handlową.

- Idź, poszukaj Mitforda i chłopaków – rzucił Billy do Esteveza. – Musimy się stąd szybko zwinąć. Ja zajmę się zakładnikami.

- Dobra.

Meksykanin pobiegł do południowej części muru, gdzie spodziewał się znaleźć towarzyszy.

Dowódca czarnych sprzymierzeńców wskazał Billemu budynek, gdzie już pod strażą jego ludzi znajdowali się uwolnieni biali więźniowie Gedira. Indianin ruszył biegiem po rodzinę Adama. Nie zamierzał pozwolić, by pozostawali tu choćby minutę dłużej, niż to było absolutnie konieczne. Przy wejściu do ciasnego korytarza minął się z samym Gedirem, prowadzonym przez dwóch uzbrojonych ludzi. Watażka dał się wziąć żywcem i teraz czekał go straszny los. Wkrótce umrze w niewyobrażalnych męczarniach, co do tego nie było najmniejszych wątpliwości. Billy przebiegł korytarz

i wpadł do niewielkiego pomieszczenia. Trzech strażników pilnujących, żeby właśnie uwolnionym białym w czasie zamieszania nic złego się nie stało, usunęło mu się natychmiast z drogi. Cała trójka zakładników siedziała w kącie na wyłożonej słomą podłodze. Matka tuliła córkę, mężczyzna oddychał ciężko. Byli śmiertelnie przerażeni. Nie do końca wiedzieli, co się dzieje. Nikt im niczego jeszcze nie powiedział. Billy podszedł do nich i przykucnął.

- Przysyła mnie Paweł Białas – powiedział po angielsku. – Jesteście wolni. Mam was stąd zabrać. Na dziedzińcu czeka śmigłowiec. Musimy się śpieszyć. Możecie iść?

- Dziewczyna jest bardzo osłabiona. Chyba trzeba ją nieść – odpowiedział przytomnie Romek.

Bodaj jako jedyny z nich zdołał w zawierusze zachować trzeźwość umysłu.

- Kim pan jest? Co z nami teraz będzie? – spytała zbolałym głosem Alicja Białas.

Wciąż nie docierało do niej, że ich koszmar wreszcie dobiegł końca.

- Wracacie do Polski. Pani mąż już na was czeka – odpowiedział Billy, unosząc razem z Romanem półprzytomną Edytę.

- Dziękuję panu z całego serca.

- Podziękuje pani komuś innemu. Ja tylko wykonuję swoje zadanie.

Kilka metrów od śmigłowca czekał Estevez. Pomógł kobietom przy wsiadaniu.

- Gdzie Mitford i reszta?! – Billy próbował przekrzyczeć hałas wirnika maszyny.

- Wywalili do nich, kurwa, z granatnika. Nie było co zbierać.

- Wynosimy się stąd!

Obydwaj sprawnie wskoczyli do środka. Śmigłowiec z ocalonymi zakładnikami wzbił się w powietrze, pozostawiając w dole piekło wojny.

 

Hotel „Holiday Inn Nairobi” przyjął

w swoich apartamentach trójkę nowych gości. Alicja Białas z córką zakwaterowane zostały w pokoju obok apartamentu Adama, służącego jako punkt zborny przed i po akcji. Billy i uwolniony Roman Maliński dopilnowali, żeby kobiety nie musiały się kłopotać żadnymi formalnościami. Matka trzymała się dzielnie, ale Edyta była w ciężkim stanie, przede wszystkim psychicznym.

- I jak, doktorze? – spytał Billy lekarza wychodzącego z pokoju kobiet.

Czarnoskóry doktor medycyny Ebe Mwanda z „Kenyatta National Hospital”

w Nairobi popatrzył ponuro najpierw na Billego, potem na stojącego obok niego Romana Malińskiego. Był niski, o głowę niższy niż ci przybysze, którzy wezwali go do tych nietypowych pacjentów.

- One przeszły prawdziwe piekło – odpowiedział poważnie. – Matka jest silna, da sobie radę, ale córka będzie wymagała długiej terapii psychologicznej, jak już wrócicie do kraju. Teraz śpi i nie należy jej budzić. Nie proponuję hospitalizacji, bo

u was w Europie warunki są na pewno lepsze. Im szybciej się tam znajdzie, tym lepiej. A tak w ogóle, to jakim cudem wam się udało ich stamtąd wyciągnąć? – Ich wyczyn nie mieścił się lekarzowi w głowie.

cdn.

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor