Kilka dni temu urzędowi Social Security stuknęła 80-tka. Z tej okazji było sporo gratulacji, podniosłych przemówień, uspokajających gestów pod adresem młodszych pokoleń i zapewnień, że system wciąż działa sprawnie, a przyszłość wygląda dobrze. Jednak spoglądając na liczby, statystyki i prognozy demograficzne dla USA trudno oprzeć się wrażeniu, że ktoś nas wpuszcza w maliny.
Zacznijmy od tego, że celem wprowadzonego 80 lat temu systemu nigdy nie było zapewnienie wysokiej emerytury i dochodu pozwalającego na prowadzenie niezmienionego trybu życia. Social Security w założeniu pomysłodawców miało być bazą dochodu dla osób w podeszłym wieku, uzupełnieniem dla prywatnych inwestycji i oszczędności. W razie ich braku wypłaty te miały zapewnić środki na podstawowe potrzeby jednostki. Dlatego w porównaniu do innych krajów rozwiniętych, emeryci w USA otrzymują po ukończeniu pracy stosunkowo mało, bo obecnie około 40 proc. swych wcześniejszych dochodów.
W USA emeryt otrzymuje niewiele.
W czerwcu br. średnia emerytura wynosiła tu $1,335, czyli nieco ponad $16,000 rocznie. Wśród 34 krajów należących do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), Stany Zjednoczone pod względem wysokości wypłat emerytalnych w stosunku do wcześniejszych zarobków zajmują dopiero 31 miejsce. Za nami jest tylko Słowenia, Wielka Brytania oraz Japonia. 40 proc. wypłacane w USA wypada blado na tle takich krajów jak Holandia(ok. 90%), Izrael(ok. 87%), Dania(ok. 83%), Austria(ok. 77%), czy Hiszpania(ok. 73%). Nawet należąca do OECD Polska może pochwalić się wyższym wskaźnikiem, a średnia dla całej grupy krajów będących członkami tej organizacji wynosi 57.9 proc.
Podobnie jak ma to miejsce w wielu innych krajach, Social Security nie jest wyłącznie zabezpieczeniem emerytalnym, ale również ubezpieczeniem na wypadek utraty zdrowia i życia. Około 18 proc. pobierających świadczenia to osoby, które utraciły zdolność wykonywania pracy, a kolejne 3 proc. to osierocone dzieci. Wśród pozostałych większość stanowią ci, którym świadczenia przysługują z racji wieku oraz pobierający świadczenia zmarłych małżonków jeśli im takie przysługują. W tej ostatniej grupie ponad 90 proc. stanowią kobiety, które są największymi beneficjentami systemu, gdyż statystycznie żyją dłużej, w okresie czynnym zawodowo zarabiają mniej i najczęściej korzystają później z wyższych świadczeń po zmarłym małżonku.
Na jak długo wystarczy pieniędzy?
Według obecnych wyliczeń administracji Social Security pieniędzy na utrzymanie dotychczasowych świadczeń wystarczy do 2033 r. czyli zapasy wyczerpią się na dwa lata przed 100 urodzinami systemu. To ta zła wiadomość. Druga, również niezbyt dobra jest taka, że być może wcześniej wysokość emerytur obniży się z obecnych 40 proc. średnich zarobków do poziomu ok. 36 proc. To z kolei uzależnione będzie od kilku czynników, takich choćby jak wysokość wieku emerytalnego, który w latach 2017-2022 podniesiony zostanie do 67 lat, a także przyszłej polityki podatkowej rządu.
Pracujemy coraz dłużej.
Koncept nazywany emeryturą w historii ludzkości jest stosunkowo nowy. Właściwie to zaczął się w okresie rewolucji przemysłowej, gdy coraz więcej osób zaczęło zamieszkiwać w miastach i zatrudniać się w fabrykach. W rolnictwie przez długi czas nie istniał. Uprawy, czy hodowle można było kontynuować w podeszłym wieku, choćby przy pomocy rodziny, czy siły najemnej. W fabrykach praca miała charakter okresowy - zawsze w pewnym momencie starszego pracownika zastępował młodszy, silniejszy, bardziej wydajny i zwykle tańszy. To przede wszystkim z myślą o robotnikach, ale w wyniku kryzysu jaki miał miejsce w początkach XX wieku, ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych - Franklin D. Roosevelt, złożył podpis pod ustawą powołującą do życia instytucję Social Security. Z biegiem lat system zmieniał się, choćby dokładając świadczenia medyczne dla osób w podeszłym wieku i pozwalał coraz większej liczbie Amerykanów zrezygnować w pewnym momencie z pracy i korzystać z jesieni życia. Na przełomie XIX i XX wieku zdecydowana większość osób w wieku powyżej 64 lat wciąż pracowała. Dziś stanowią oni niewielką część czynnych zawodowo. Choć - na co należy zwrócić uwagę - w ostatnich latach ich liczba jest znów coraz większa. Wpływa na to kilka czynników. Przede wszystkim w 1986 r. zniesiono obowiązek przejścia na emeryturę i wiele osób zdecydowało się dłużej pracować. Jesteśmy coraz zdrowsi i żyjemy coraz dłużej. Dziś dla przeciętnego sześćdziesięciokilkulatka przejście na emeryturę to decyzja odkładana często na przyszłość. Zwłaszcza, że w wielu przypadkach dzisiejsza praca, nawet w tym samym zawodzie, nie wymaga tak dużego wysiłku fizycznego dzięki automatyzacji i komputeryzacji wielu dziedzin. Kolejnym powodem, coraz częściej podawanym przez pracujących seniorów, jest niestabilność finansowa. Zarabiane pieniądze mają coraz mniejszą wartość, coraz więcej osób nie posiada oszczędności, coraz mniej stać na prywatne inwestycje w okresie czynnym zawodowo. W tej chwili odsetek osób powyżej 65 roku życia wciąż czynnych zawodowo wynosi 16.1 proc. Ocenia się, że w 2022 r. wynosić będzie już 23 proc. i dominującym czynnikiem będzie potrzeba podwyższenia dochodu.
Wielu specjalistów uważa, że coraz większa liczba czynnych zawodowo osób w podeszłym wieku niekoniecznie powinna być odbierana jako zły trend. Niektóre badania naukowe wskazują, że praca daje wielu osobom cel i przedłuża aktywność, tym samym wpływając pozytywnie na nasze zdrowie i długość życia. Brzmi to jednak trochę jak próba usprawiedliwienia narastających problemów i niewielu przyszłych emerytów traktuje takie słowa poważnie. Większość Amerykanów (jeśli nie wszyscy) ma bowiem nadzieję, że będą mogli pozwolić sobie na zakończenie pracy w zaplanowanym wieku i nie będą oni później skazani na życie poniżej minimum socjalnego. A tu, niestety, pojawiają się problemy.
Mamy kryzys Social Security, czy nie?
Administracja przekonuje, że coś takiego jak głoszony od lat "zbliżający się kryzys Social Security" nie istnieje. Jednym z przekonanych o tym ekonomistów jest prof. Paul Krugman, który swe wyliczenia na potwierdzenie tezy o zdrowiu agencji publikuje od wielu lat. Jego koledzy nie są tak optymistyczni. Wskazują na fakt, że tylko w ubiegłym roku administracja wydała o 63 miliardy dolarów więcej, niż wyniosły jej przychody w różnych formach. Według samego Social Security deficyt przyszłych zobowiązań finansowych wynosi obecnie 26 bilionów dolarów. Można to nazwać przejściowym problemem, dla wielu jednak tak wielki niedobór funduszy oznacza kryzys.
Z drugiej strony nie można ulegać demagogii niektórych polityków straszących niewypłacalnością Social Security i nawołujących do jego głębokich reform lub nawet likwidacji. Tak długo, jak rząd zmuszał będzie ludzi do składania się na przyszłe świadczenia system będzie istniał i zapewniał dochód przyszłym emerytom. Nieprawdą jest więc, że obecne młode pokolenia nie otrzymają nic w zamian za uiszczane składki. Dostaną, ale być może mniej, niż obiecano. Według Congressional Budget Office osobom urodzonym w latach 80. przysługiwać będzie w wieku emerytalnym około 76 proc. zaplanowanej sumy, czyli obecnych 40 proc. ich średnich zarobków. Urodzeni później, a więc w pierwszej dekadzie XXI wieku, będą mieli jeszcze gorzej. Ten sam urząd szacuje, że otrzymają oni około 69 proc. zaplanowanych świadczeń. To znacznie mniej, niż ich rodzice i dziadkowie, dużo mniej, niż inwestowanie przekazywanych na Social Security pieniędzy w prywatne fundusze emerytalne.
By do tego nie dopuścić potrzebne są dodatkowe pieniądze. Jeden ze sposobów to podwyższenie obowiązkowych składek oraz zniesienie granicy zarobków podlegających opodatkowaniu Social Security. W tej chwili sumy przekazywane na fundusz emerytalny potrącane są do poziomu $118,500. Wszystko, co zarobione jest przez kogoś powyżej tej granicy nie podlega opodatkowaniu na Social Security, choć potrąca się z tego na Medicare. Politycy demokratyczni uważają, że poprzez nieznaczne podniesienie składek potrącanych z czeków, ale przede wszystkim poprzez podwyższenie wspomnianej przed chwilą sumy podlegającej opodatkowaniu emerytalnemu, a nawet całkowitemu zniesieniu ograniczeń, system nie tylko zaspokoi potrzeby przyszłych pokoleń, ale jeszcze będzie w stanie wypłacać więcej, niż obecnie.
Politycy konserwatywni uważają, że to kolejna odsłona pomysłu "opodatkować bogatych" i stanowczo się temu sprzeciwiają. Zwłaszcza, że znaczne podniesienie bazy opodatkowania nie wpłynie znacząco na wysokość przyszłych świadczeń dotkniętych tym osób. System jest bowiem tak skonstruowany, że największy odsetek swych zarobków otrzymują po przejściu na emeryturę najmniej zarabiający. Dlatego nawet dziesięciokrotne podniesienie maksymalnej sumy podlegającej opodatkowaniu nie oznacza wcale, że osoby których by to dotyczyło otrzymają 10 razy większe świadczenia z Social Security. Wzrosną one minimalnie. Nawet pomijając ten fakt należy mieć świadomość, że takie rozwiązanie prawdopodobnie nie wystarczyłoby na długo. Zlikwidowanie granicy opodatkowanych zarobków pozwoliłoby na zaspokojenie potrzeb administracji na kolejne osiem lat. Tak przynajmniej twierdzi część ekonomistów. W 2024 roku znów zaczęto by wypłacać więcej, niż wpływa do funduszu.
W 80. urodziny administracji Social Security należy świętować. Należy jednak również poważnie zastanowić się, co dalej. Najbliższe kilkanaście lat nie jest zagrożonych. Problemy zaczną się w latach 30., oczywiście jeśli nic nie zostanie uczynione w celu poprawy sytuacji.
A pomysłów nie brakuje, zwłaszcza wśród republikańskich polityków, choć większość z nich w jakimś stopniu ogranicza przyszłe świadczenia. Nawet obecni kandydaci na urząd prezydenta poruszają ten temat, zresztą pojawiał się on podczas kilku ostatnich kampanii wyborczych.
Z wyjątkiem Donalda Trumpa i Mike`a Huckabee, wszyscy pozostali kandydaci w tym roku proponują jakieś reformy, które zredukują wysokość przyszłych wypłat emerytalnych. Ted Cruz jest jedynym, który powraca do pomysłu George W. Busha sugerującego przed laty umożliwienie dokonywania wyboru pomiędzy rządowym programem Social Security, a obowiązkowymi, prywatnymi kontami emerytalnymi. Demokraci, o czym wspomniałem wcześniej, nie widzą zagrożenia i przekonują, że przy podniesieniu opodatkowana na cel SS oraz zniesienie granicy dochodu system można nie tylko uzdrowić, ale wręcz podnieść wypłaty w przyszłości.
Nie wszystkie pomysły zadowolą przyszłych świadczeniobiorców. Coś jednak należy postanowić. Trzeba to jednak zrobić już teraz. Przyszłość programu jest niepewna. W ubiegłym miesiącu opublikowano dane wskazujące, iż osoby otrzymujące świadczenia z tytułu utraty zdrowia, a tym samym możliwości wykonywania zawodu, otrzymają w przyszłym roku aż o 19 proc. mniej pieniędzy jeśli Kongres nie rozwiąże problemu. Do dziś ani Senat, ani Izba Reprezentantów nie poruszyła tematu, a czas płynie nieubłaganie, bo do końca roku pozostały zaledwie nieco ponad 4 miesiące.
Oczywiście gwarantem wypłacalności funduszu jest rząd USA, ale są to zobowiązania nie poparte konkretnymi zasobami finansowymi. Przy obecnym deficycie budżetowym trudno się spodziewać, że nagle znajdzie się kilka bilionów na wypłatę przyjętych zobowiązań. Gdzieś trzeba będzie zmniejszyć wydatki, komuś zabrać, przesunąć realizację jakiegoś projektu lub wcielić w życie plan podwyższania składek. Jeśli tego się nie zrobi, w pierwszej kolejności cięcia dotkną i tak coraz mniej otrzymujących emerytów, którzy całe życie oddawali część swych cotygodniowych zarobków.
Jest jeszcze jeden element, niezbyt często poruszany w dyskusji o Social Security. Imigracja. Głównym problemem rozwiniętych krajów świata jest starzenie się społeczeństwa, a tym samym zmniejszanie się liczby osób w wieku produkcyjnym utrzymujących rosnącą liczbę seniorów. W krajach o otwartej polityce emigracyjnej problem ten na razie nie istnieje. Imigranci to bowiem w większości ludzie młodzi, pracujący i będący w stanie pomóc w utrzymaniu systemu. W obecnej atmosferze panującej wokół imigracji poruszanie tego tematu oznaczałoby jednak dla wielu polityczną śmierć.
Rozwiązania nie widać, a tymczasem według obliczeń administracji Social Security aż 97 procent mieszkańców Stanów Zjednoczonych w wieku 60 - 89 lat już pobiera lub będzie pobierać świadczenia. To bardzo liczna grupa ludzi, to bardzo dużo pieniędzy.
na podst.: cbpp.org, usnews.com, nationalreview.com,
realeconomicimpact.org, theatlantic.com,
opr. Rafał Jurak