----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

20 sierpnia 2015

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

„Nie możemy przeżyć popołudnia naszego życia wedle programu poranka –

ponieważ to, co rano było wielkie, wieczorem okaże się małe, a to, co rano było prawdą. wieczorem stanie się kłamstwem”.

(C. G. Jung)

 

Co stanowi o niezwykłości osoby Richarda Rohra? Co sprawia, że czytamy jego teksty z poczuciem odkrywania swoistej tożsamości z autorem? Jak to się dzieje, że tylu jest nauczycieli, mistrzów, trenerów i wszelakiego rodzaju „autorytetów”, których lekce sobie ważymy, których nie słuchamy uważnie, a Richard Rohr wprawia nas swym sposobem myślenia i formułowania sądów w stan akceptacji i wewnętrznego poruszenia?

 Jest parę przynajmniej przyczyn takiego stanu rzeczy. Przypomnijmy, prawie wszystkie książki Rohra są dostępne w języku polskim:

 

Nieśmiertelny diament

Wszystko ma swoje miejsce. Dar modlitwy kontemplacyjnej

Prostota. Sztuka odpuszczania

Tak, ale... Medytacje codzienne

Rzeczy ukryte. O duchowości Pisma

Tożsamość mężczyzny. Pięć kroków męskiej inicjacji

Nagie teraz, widzieć tak, jak widzą mistycy

Spadać w górę. Duchowość na obie połowy życia

 

i wszystkie one dotyczącą tego, co można określić mianem pragnienia powrotu w stan pierwotnej współitstotności z Bogiem, czyli próbą powrotu w rajskie rejony nieśmiertelności, które swego czasu musieliśmy opuścić, bo nam się zachciało skorzystać z „nie-dobrodziejstw” wolnej woli, którą nas Pan Bóg nieopatrzenie obdarzył.

Całe to zamieszanie z Adamem, Ewą, jabłkiem i wężem jest fundamentalne dla Richarda Rohra, bo to właśnie tam i wtedy stało się to, czego konsekwencje musimy ponosić do dzisiaj – skazaliśmy się na śmiertelność, czyli dojmującą niedoskonałość. To właśnie ten brak doskonałości musimy w jakiś sposób, na nowo przepracować, by przynajmniej mieć wrażenie, że zmierzamy w kierunku tego, co było.

 

Nie jest to zadanie łatwe, bo jak wiadomo niedoskonałość ma w sobie wiele grzechów, w tym lenistwo. Jesteśmy jak akrobaci, zawieszeni w przestrzeni życia, zmuszeni do balansowania na linie w drodze pomiędzy tym, czym jesteśmy, a tym, co chcemy odzyskać – niekoniecznie interesuje nas nowe u końca tej wędrówki, chcemy raczej odzyskać to, czego poprzednio już doświadczyliśmy – poczucie równowagi. Cały ten proces, skądinąd fascynujący, a także pełen bojaźni i drżenia jest swoistym testem. Nie mamy wielkiego wpływu na jego przebieg (czy możemy przewidzieć, że „omsknie” się nam noga?), ale balansowanie na linie jest po pierwsze ekscytujące, do drugie wymaga podjęcia decyzji i w efekcie wykonania (lub nie) zadania, jednym słowem czyni z nas „zawodowców” i to niekoniecznie pracujących w cyrku, dla oczekującej sensacji gawiedzi.

 

„W podróży tej nie mogą nas zastąpić ani papież, ani cytat z biblii, technika psychologiczna, formułka religijna, książka czy guru”. (s. 41, Spadać…)

 

Starając się odzyskać raj utracony okazuje się, że w gruncie rzeczy cała historia z kuszeniem na dobre nam wyszła, bo dzięki niej możemy się przynajmniej czymś w życiu wykazać.

Richard Rohr analizuje różne przypadki owej wędrówki, która w istocie może być obezwładniającym doświadczeniem, któremu nie wszyscy podołamy, bo jak już wspomniałem to, czy dotrzemy do upragnionego stany pierwotnej równowagi zależy od tego czy noga się nam „omsknie” czy nie – a to jest od nas zupełnie niezależne - w poprzednich odcinkach wiele uwagi poświęciłem omówieniu konceptu /łaski/, która jest szalenie istotna w rozważaniach R. Rohra.

Tak samo nie mamy wpływu na to gdzie, kiedy i z jakich rodziców się rodzimy. Ta niebywała loteria (przypadkowość?) wymaga od nas nadzwyczajnego hartu ducha, by pokonać wszelkie społeczne, polityczne, rodzinne, towarzyskie, edukacyjne i inne uzależnienia, deformacje, truizmy, banały i stereotypy, które hamują nas niebywale w drodze ku temu, co utracone, a czego dziwnym zrządzeniem wszyscy podświadomie pragniemy i oczekujemy. Drugi człowiek może być bowiem dla nas z jednej strony światłem, ale też może pogrążyć nas w ciemności. Może dawać nam siłę i odwagę, ale też może nas napełniać lękiem czy strachem. Może być radością, ale często jest rozpaczą – jak twierdzi Rohr to właśnie w tym doświadczaniu rozdarcia mieści się sens naszej lino-skoczkowej egzystencji. To doświadczenie jest zresztą, co Rohr stale podkreśla i robi to z cała mocą, powszechne dla każdego człowieka, bo jak mówił Hugo Kołłątaj już dobrych parę lat temu:

- „czy biały czy czarny człowiekiem jest i niczym się od nas nie różni”.

Ta uniwersalność wymaga od nas absolutnej świadomości identyczności i równoważności poszukiwań u wszystkich ludzi. Richard Rohr zawsze ostro punktuje tych, którym się wydaje (religijnych fundamentalistów, wszelkiej maści politycznych czy biznesowych szamanów), że coś wiedzą lepiej, pewniej czy w jedyny sposób. Jak pisze:

 

„Jeśli rzeczywiście wierzymy, że jesteśmy depozytariuszami największej prawdy w dziejach ludzkości, powinniśmy ufać, że również inni dostrzegą ją z innych punktów widzenia; w przeciwnym razie trudno byłoby ją nazwać prawdą. Nikt nas nie zaatakuje, jeśli wcześniej nie nabierze przeświadczenia, że chcemy się zamknąć we własnym, małym namiocie, niezdolni podjąć dialogu, nie chcąc wyrażać ważnych dla nas prawd w cudzym języku. To my zbyt często zakładaliśmy u innych złą wolę, tak szybko czyniąc sobie z nich wrogów, zamiast sobie uświadomić, że również w ich świecie pojawia się często podobna „dobra nowina”, tyle że w innym opakowaniu”. (ND, s.161) […]

Żydzi nazywają to słowo prawem; chrześcijanie mówią o Logosie lub śladzie pozostawionym w stworzeniu przez Boga; taoiści zwą je wiecznym tao; buddyści – pustką lub wielkim współczuciem; hindusi – brahmanem; islamiści sufi – tańcem, a nauka mówi o uniwersalności teorii. Wszyscy jednak mają na myśli jedną fundamentalną prawdę, odkrywaną na bardzo wiele sposobów”. (ND s.163)

Rohr, podobnie jak de Mello i Peck, jest autentycznie, absolutnie i całym sobą ekumenistą. To właśnie ekumenizm stanowi i definiuje jego istotowość. Nie ogranicza się do myślenia grupowego, czy interesu plemiennego. Dla niego powszechność jest warunkiem sine qua non autentyczności istnienia. Nie /wykluczenie/ i nie /ograniczenie/ w zamkniętej enklawie, ale akceptacja i otwartość dla wszystkich i wobec wszystkich balansujących na linie „akrobatów”:

„W starożytnej Grecji – przypomina R. Panikkar – termin oikumene dotyczył zarządzania gospodarstwem domowym. Z czasem wyraz ten oznaczał również świat, ale nadal w dość wąskim zakresie...”. W tej krótkiej „definicji” najważniejsze są dwa słowa: „dom” i „świat”. Czym więc jest ekumenizm? Mówiąc najkrócej – poszukiwaniem domu w świecie. Chodzi tu oczywiście o „duchowy” dom w świecie (innych) religii. Zgodnie z takim pojęciem ekumenizmu chrześcijanin nastawiony ekumenicznie zastanawia się, w jakim obszarze innej tradycji religijnej mógłby znaleźć dla siebie schronienie, duchowy „dom”. Innymi słowy chodzi o znalezienie w poza chrześcijańskich tradycjach religijnych „miejsc teologicznych”, a jeszcze lepiej „miejsc ewangelicznych”. I tak od o. Rohra dowiadujemy się, że „umysł początkującego” w tradycji zen odpowiada archetypowi dziecka w nauczaniu Jezusa. Nie brak w jego książce różnych „pomostowych” wypowiedzi, choćby takich, jak ta: „Jezus używał określenia ‘królestwo Boże’, Budda mówił o oświeceniu. Buddyści i hinduiści mówią o nirwanie, filozofowie o Prawdzie. Większość z nas nazywa to miłością” (s. 63).

 Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor