----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

20 sierpnia 2015

Udostępnij znajomym:

Od zaprzysiężenia nowego gubernatora, w Springfield nieustannie toczą się walki. Toczyły się i wcześniej, ale były to pozorne starcia, bo wszyscy grali w tej samej drużynie, choć niekoniecznie odczuwali wobec siebie sympatię. Tym razem ktoś chyba faktycznie chce spełnić choćby częściowo przedwyborcze obietnice, co jest wydarzeniem historycznym. Dotychczasowe próby spotykały się jednak z chłodnym, by nie powiedzieć wrogim przyjęciem.

Okazało się, że każda organizacja powstała w naszym stanie w ostatnich kilkudziesięciu latach musi działać, jej usługi są niezbędne. Podobnie każdy departament, komisja i grupa doradcza. Część z nich, spora - należy dodać, to tzw. czarne dziury. Wsysają wszelkie fundusze i niczemu poza tym nie służą. Może zapewnieniu niezłego wynagrodzenia rodzinom i znajomym ustawionych od lat w naszym stanie polityków.

Oczywiście część spełnia ważną rolę i w kilku przypadkach propozycje ograniczenia finansowania faktycznie dotknęłyby potrzebujących. Jednak w tej chwili wyodrębnienie tych, gdzie pieniądze są naprawdę dobrze wykorzystywane jest już prawie niemożliwe.

W naszym stanie funkcjonuje kilkaset różnego rodzaju grup doradczych. Ich członkowie wybierani są przez polityków wyższego szczebla i wydają opinie lub podejmują decyzje i uchwały dotyczące codziennego funkcjonowania naszego stanu – od spraw związków zawodowych, przez ceny gazu i prądu, po kontrolę zanieczyszczeń powietrza. Zarobki tych ludzi wahają się od kilkuset dolarów za spotkanie do nawet kilkuset tysięcy dolarów rocznie. Każdy z zatrudnionych na pensji członków jakiejkolwiek rady tego typu po zakończeniu służby otrzymuje emeryturę bazującą na zarobkach. Najlepiej płatne zajęcia zależą oczywiście od kontaktów. Zakres obowiązków wszędzie jest niewielki, w większości wystarczy kilka zebrań rocznie.

Przykład, kiedyś już przeze mnie podany, ale wciąż doskonale ilustrujący problem, to Illinois Educational Labor Relations Board, która spotyka się co miesiąc. To stanowe ciało nadzorujące wybory w ramach związków zawodowych nauczycieli, rozwiązujące spory pomiędzy pracodawcami i pracownikami, a także pilnujące przestrzegania praw dotyczących równouprawnienia. Składa się z czterech członków zarabiających rocznie, czyli za dwanaście spotkań, każdy ponad $93 tys. Jest jeszcze prezes rady z wynagrodzeniem rocznym przekraczającym 104 tys. dolarów. Spotkanie takie trwa przeciętnie godzinę. Łatwo obliczyć, że za każde pobiera się ok. $7,800. Niektórzy z członków rady nawet nie przyjeżdżają do Springfield tylko biorą udział w posiedzeniu przez telefon. Praca marzenie. Niestety, nie każdy może o takie zajęcie się starać. Właściwie starać się może każdy, jednak niewielu je otrzyma. Małżonka stanowego senatora, były lobbysta ze Springfield, były doradca w legislaturze stanowej i doradca jednego z byłych gubernatorów. Tacy nie tylko mają szansę, ale ją wykorzystują.

W niektórych powołanych przez Illinois radach nadzorczych i doradczych nawet nie trzeba udawać, że się pracuje. Pamiętamy aferę sprzed kilku lat, gdy członek Illinois Prisoner Review Board nie przychodził na zebrania przez 17 miesięcy i wciąż pobierał wynagrodzenie.

Jednak wszystkie te grupy, organizacje i departamenty nie kosztują nas najwięcej. Największy koszt dla podatników w Illinois to niespotykane w skali światowej rozdrobnienie administracyjne. Przeciętny mieszkaniec jakiegokolwiek miasteczka w pobliżu Chicago nawet po 20 latach od przeprowadzki wciąż często nie wie, do jakiego większego okręgu miejskiego należy jego dom, do jakiego rejonu straż pożarna, a jakiego biblioteka. Każda jednostka potrzebuje oddzielnej rady, budżetu. Każda ma własne, niekontrolowane przez nikogo potrzeby i zgłasza kosmicznie wysokie na nie zapotrzebowanie finansowe. Oczywiście w dużym stopniu wynika to z tego, że każdy policjant, strażak, czy nauczyciel, a także firma zajmująca się oczyszczaniem miasta, naprawą chodników i malowaniem pasów na jezdni jest członkiem związków zawodowych. Siła tych organizacji jest większa, niż kilkuosobowego ciała administracyjnego. Bruce Rauner zaproponował, by przydzielić im większe uprawnienia w negocjacjach ze związkami, dzięki czemu - taką przynajmniej wyraził nadzieję - podatki od nieruchomości z których to wszystko się opłaca nie byłyby podnoszone każdego roku. Pomysł ten dołączył do proponowanego zamrożenia property tax na okres dwóch lat.

Po przemyśleniu, przedyskutowaniu, a także głosowaniu, ustawę zwrócono mu okrojoną o połowę. Legislatorzy zgodzili się na zamrożenie, odrzucili zwiększenie możliwości negocjacyjnych. Dla nas to żadne rozwiązanie, bo za dwa lata podniosą podatki z nawiązką za wstrzymane dwa lata. Działanie pozbawione jakiegokolwiek sensu. Co innego, gdyby w okresie tych dwóch lat doszło do renegocjacji wielu umów, ograniczenia wydatków i zrobienia nam niespodzianki w postaci utrzymania podatków na wcześniejszym poziomie. Tak się chyba jednak nie stanie. By było śmieszniej, to gubernator okazał się na końcu wstrętnym wyzyskiwaczem, bo przecież odrzucił propozycję zamrożenia podatków. Mało kto przypomina o drugiej części umowy.

To rozdrobnienie administracyjne zjada nasze pieniądze. Przy liczbie mieszkańców nieco powyżej 12 mln. Illinois posiada 102 rządy powiatowe, 1299 samorządy, 1432 rządy okręgów miejskich, 912 dystryktów szkół publicznych oraz ponad 3250 specjalnych dystryktów rządowych, na które składają się departamenty transportu, obszary walki z komarami, czy specjalne strefy podatkowe. Oczywiście każdym ktoś musi rządzić i dysponować budżetem. Mało kto rozumie jak doszło do tego, że na przykład stanowe biblioteki, które podzielone są na dystrykty muszą znajdować się w dystrykcie straży pożarnej jeśli nie są akurat objęte ochroną miasta. Biblioteki te często znajdują się na terenie szkół, które z kolei obejmuje inny podział. Bywa więc, że szkoła podstawowa połączona z liceum, posiadająca bibliotekę to kilka różnych dystryktów szkolnych, straży pożarnej z osobnym dystryktem dla biblioteki. Każdy musi mieć zarząd i budżet.

Zlikwidowanie połowy publicznych zarządów i rządów byłoby dobrym początkiem. Wtedy dopiero zbliżylibyśmy się do średniej krajowej i zaoszczędzilibyśmy miliardy bez konieczności odbierania z programów socjalnych.

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
rafal@infolinia.com

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor