----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

03 września 2015

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Gospodynie domu sprawiły się znakomicie. Wujek Edyty ugoszczony został iście królewską kolacją.

– No, opowiadaj! Co się z tobą, działo?! – dopytywał się Paweł. – Billy dzwonił i powiedział, że prawdopodobnie ty i Misza zginęliście.

– Mało brakowało. Zestrzelili śmigłowiec, mój kumpel z Delty zginął. Miszka i ja byliśmy na ziemi, a gdy on odstrzelił Aidida, jego ludzie się wściekli. Wyciągnął nas Osman Hassan Ali, ale dopiero wtedy, jak już było wiadomo, że Aidid nie przeżyje.

– To Miszka też się uratował? – Białas ucieszył się z dobrych wiadomości.

– Jasne. Zaraz pojechał do Billego odebrać mu swoją bałałajkę.

– A myśmy pana już pogrzebali. Ja to nawet na mszę za pana duszę dałam…

– Ktoś mądry powiedział kiedyś, że pośpiech wskazany jest wyłącznie przy łapaniu pcheł. Ale msza przecież nie zaszkodzi – powiedział Adam z uśmiechem á la wojak Szwejk. – Poza tym darujmy sobie to „pan, pani”. Mów mi Adam – powiedział i wzniósł lampkę z winem na znak, że Alicja powinna teraz się z nim stuknąć, by przypieczętować zgodą jego propozycję.

Białasowa szczerze cieszyła się, że Edyta ma tak niezwykle ujmującego krewnego.

 

ROZDZIAŁ XXVI

Niedzielny poranek w mieszkaniu Adama przy ulicy Powstańców Śląskich zapowiadał się wspaniale. Jak na październik pogoda była przepyszna. Słońce i ciepło, wymarzone warunki na spacer w pobliskim Parku Południowym. Zwyczajowy zimny prysznic obudził w nim pełnię życia.

Solidne stukanie do drzwi przerwało mu ceremoniał smakowania niedzielnej kawy przed telewizorem, w którym właśnie leciały wiadomości.

– Cześć – Grażyna wpadła do mieszkania jak tajfun. Spojrzała na Adama z dezaprobatą. – No co ty, wujek, jeszcze w gaciach? Przecież jedziemy z Białasami do kościoła. Niedziela jest!

– A jedźcie sobie na zdrowie. Daję wam pełne błogosławieństwo – powiedział i wykonał znak krzyża na potwierdzenie swoich słów.

– Ty byś się lepiej przestał wygłupiać. Też jedziesz. Nie można żyć jak zwierzę bez Boga – rzuciła stanowczo.

– Grażyna, daj spokój. Jak wejdę z wami do kościoła, to w niego piorun strzeli jak nic – próbował odwieść dziewczynę od szaleńczego, jego zdaniem, pomysłu.

– Dobra, dobra, ty lepiej nie ściemniaj. Ten kościół ma piorunochron. Zbieraj się, nie będziemy na ciebie czekać do wieczora.

– Grażyna, uspokój się. Jeszcze mnie tylko w kościele nie było. Coś się przyczepiła?

– Ty, wujek, mnie nie denerwuj, bo jak ci odwinę, to ci to szkolenie komandosów nie pomoże. Rusz tyłek, czekamy na dole – zakomenderowała i odwróciła się do wyjścia.

– Miałaś nie mówić do mnie „wujek” – stwierdził ponuro.

– Aj, coś ostatnio zrzędzisz. Chyba się starzejesz. Dobra, nie będę. Wskakuj w ten swój szpanerski gajerek cośmy w Zielonej kupili i zaraz cię widzę na dole. No, już, już. Biegusiem!

Zamknęła za sobą drzwi, a Adam podniósł się z kwaśną miną. Szlag by to trafił! Jeszcze parę minut temu życie wydawało się takie piękne. Cholera ich nadała z tym kościołem. Z drugiej strony, serce mu rosło widząc, że bratanica nie daje sobie w kaszę dmuchać, a i zdawał sobie sprawę, że po prostu się o niego troszczy. Dobra dziewczyna... Edyta była inna. Delikatna, wybitnie inteligentna studentka medycyny, lecz trochę bojaźliwa. Przepadała za Grażyną, choć były istotami z dwóch diametralnie różnych światów.

Kilkanaście minut później wsiadł z grobową miną do chryslera Białasów, na co Paweł wybuchnął gromkim śmiechem i klepnął go przyjacielsko po ramieniu.

– Mnie też tak załatwiła. Tyle, że miała wsparcie moich szanownych bab domowych. Nie łam się, stary, na Kruczej są podobno krótkie msze – pocieszył go towarzysz niedoli.

Adam odwrócił się w stronę tylnych siedzeń i popatrzył przez chwilę na sprawczynie jego i Pawła zrujnowanego poranka.

– Potem z Pawłem idziemy na piwo, i bez gadania – powiedział stanowczo.

– A idźcie sobie w diabły– odpowiedziała Alicja Białas, ponad czterdziestoletnia, wciąż niezwykle piękna i zadbana kobieta. Ostatnie przeżycia wydawały się nie pozostawić na niej śladu. Była silna i chyba tylko dzięki niej Edyta zdołała przeżyć piekło, w jakim się znalazły w Mogadiszu. Specjalistyczna pomoc najlepszych psychologów również zrobiła swoje. – My z Grażyną i Edytą też sobie gdzieś pójdziemy i bierzemy samochód, żeby nie było wątpliwości. Wy sobie na pewno jakoś poradzicie.

Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Pasuje – czasami samochód to tylko kłopot.

Kościół przy ulicy Kruczej robił bardzo przyjemne wrażenie. Umiejscowiony pośród potężnych, rozłożystych drzew niczym w miniparku zachęcał wiernych do wizyt nie tylko podczas coniedzielnych mszy świętych. Właściwie zawsze pełen był modlących się i medytujących ludzi. Od dawna prowadzili go Franciszkanie, a ci potrafili, sądząc po wypowiedziach Grażyny, stworzyć tam niespotykaną w innych kościołach atmosferę.

Dojechali dziesięć minut przed czasem, a już większość ławek w świątyni była zajęta. To o czymś świadczyło. Udało im się znaleźć miejsca w trzecim rzędzie od ołtarza. Cała piątka usadowiła się wygodnie w oczekiwaniu na rozpoczęcie mszy. Adam rozglądał się na wszystkie strony, czym niepotrzebnie zwracał uwagę innych, siedzących w pobliżu, parafian. Jego ostatnia wizyta w Domu Bożym miała miejsce wiele lat temu, a ten mu się autentycznie podobał. Grażyna pochyliła się w jego stronę.

– Rozglądasz się jak pięciolatek w cyrku. Nie wypada – szepnęła.

Adam się zreflektował i dostrzegł pełne dezaprobaty spojrzenia kilku dewotek siedzących w pobliżu. Natychmiast usiadł prosto jak uczniak, którego napomniano, żeby się nie garbił i przybrał nabożną minę, wywołując mimowolne rozbawienie na twarzy Edyty.

cdn.

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor