Msza rozpoczęła się punktualnie o dziesiątej. Zakonnicy, którzy pojawili się przy ołtarzu mieli na sobie czarne habity przepasane jasnym sznurem. Czegoś takiego Adam w kościele jeszcze nie widział. Nabożeństwo prowadzone było według przyjętych powszechnie kanonów, lecz drobne, zdawałoby się niezauważalne modyfikacje i lekki ton homilii sprawiały, że ludzie słuchali z autentycznym zainteresowaniem.
- O kazanie w dniu dzisiejszym poproszę ojca Jana. – powiedział prowadzący mszę i odwrócił się w stronę jednego z zakonników stojących za ołtarzem. – Ojciec Jan przyjechał do nas z misji w Afryce.
Misjonarz podszedł do mikrofonu.
- Niech mnie diabli – powiedział półgłosem wpatrzony w zakonnika Adam, lecz zrobił to wystarczająco głośno, by wzbudzić powszechne zgorszenie wokół.
Natychmiast zdał sobie sprawę z popełnionego faux pas i zatkał sobie dłonią usta. Spojrzał przepraszająco na Grażynę, która zabawnie zmarszczyła brwi niczym matka próbująca wzrokiem przywołać do porządku niesforne dziecko. Adam tylko podrapał się z zakłopotaniem po czubku głowy. Edyta tymczasem z trudem powstrzymywała się od śmiechu.
- Ukochani w Panu! Jak szedłem dzisiaj do kościoła przed samą mszą – rozpoczął zakonnik – to widziałem zaparkowany przed głównym wejściem piękny samochód. Czarny chrysler. Cudo.
Na twarzy Pawła jako właściciela rzeczonego „cuda” odmalowało się zadowolenie i duma, co próbował skromnie ukryć, lecz z raczej marnym skutkiem.
- Człowiek, który jest właścicielem tego samochodu – ciągnął zakonnik – musi czuć się szczęśliwy. Bardzo szczęśliwy. Widzi pełne podziwu i zazdrości spojrzenia innych, gdy wsiada do swojego pięknego auta. Taka maszyna z pewnością fantastycznie się prowadzi. Na pewno ma wszystkie gadżety. Klima, elektryka, radio i w ogóle wszystko co trzeba. Fajnie mieć taki wóz. Sam bym chciał. Wy byście nie chcieli? – zwrócił się z retorycznym pytaniem do zgromadzonych. – Bo ja tak. Taka maszyna! A i pewnie dom ma nie z tej ziemi! Taki że dech zapiera! – wykrzyknął z zachwytem, wyobrażając sobie rezydencję bohatera swojego kazania. – Ale zaraz potem przyszła mi do głowy inna myśl. Wiecie, a może ten człowiek wcale tak się nie cieszy ty samochodem czy willą. Ja to bym skakał z radości, a on niekoniecznie, bo w jego kręgach to jest po prostu normalne. Nic nadzwyczajnego. A może on chciałby mieć jacht za Bóg jeden wie ile milionów dolarów. A może ten jacht już ma! Bo w jego kręgach to jest normalne.
Miałem swego czasu okazję przebywać, bardzo krótko, u Buszmenów. Bardzo prymitywne plemię afrykańskie. Dałem jednemu w prezencie fajny, wojskowy nóż, który zostawił mi jeden żołnierz, jak któregoś dnia odwiedził naszą wioskę. Takiej radości z tego głupiego noża ja jeszcze u człowieka w życiu nie widziałem. Wyobraźcie sobie, cała wioska mu zazdrościła. Czuł się jakby złapał pana Boga za nogi. A dlaczego? A dlatego, że nie wie o takim pięknym chryslerze pod kościołem, o jachtach za miliony dolarów, o zachwycających willach i dlatego ten śmieszny nóż był dla niego i dla nich wszystkich obiektem takiego pożądania. Skakalibyście z radości dostając taki nóż? Ja nie. Nóż jak nóż. No może trochę lepszy. I tak sobie pomyślałem, że my to właściwie jesteśmy takimi Buszmenami. Dla wielu z nas ten samochód jest szczytem marzeń. A ja wam powiem, że to jest tylko zwykły, wojskowy nóż. Nic więcej. Bo my jesteśmy jak ci Buszmeni. Prawdziwe chryslery, jachty i wille przygotował dla na pan Bóg w niebie. Chce nam je dać. Za darmo! Czeka tylko, byśmy go zaprosili do serca... – ojciec Jan zawiesił głos na chwilę i utkwił wzrok w jednym z wiernych z trzeciego rzędu. Jego twarz nagle pojaśniała. Pojawił się uśmiech od ucha do ucha, wyrażający niezwykłą radość, której obecni w kościele zupełnie nie rozumieli lub składali ją na karb nabożnej euforii. Mistrzu i Adam wymienili spojrzenia. Żołnierz wzruszył ramionami. Jego niewinna mina zdawała się mówić: „No co ci mam powiedzieć? Czasem i tak się zdarza”. – ...Mówi Bóg: Proszę – powoli wypowiadając słowa, Mistrzu wrócił do swojego wywodu – weźcie te skarby. Cieszcie się nimi. Bądźcie szczęśliwi. Dla każdego z was je przygotowałem...
Nie minęło dziesięć minut, a kazanie dobiegło końca. Zakonnik zszedł z podwyższenia i ku zaskoczeniu wiernych ruszył szybkim krokiem do ławki w trzecim rzędzie. Przeciskał się obok kompletnie zaskoczonych siedzących, aż dotarł do miejsca, gdzie siedział Adam Gawlik. Bez słowa rzucił mu się na szyję, nie pozwalając wstać. Uściskał go tak mocno, jak tylko potrafił. Oczy mu się zaszkliły. Cieszył się jak dziecko.
- Koniecznie poczekaj na mnie po mszy – powiedział i ponownie przeciskając się pośród nadal w najwyższym stopniu zdumionych wiernych, wrócił do mikrofonu. – Wyznajmy teraz naszą wiarę – powiedział, a ludzie wstali i zaczęli odmawiać zwyczajową po kazaniu modlitwę.
Nie musieli długo czekać na ojca Jana. Pojawił się rozpromieniony przy wyjściu od zakrystii. Objął uradowanym wzrokiem całą piątkę i podszedł do nich pośpiesznie.
- Mistrzu, czy tam bracie Janie, jak do ciebie w ogóle się teraz mówi? – zaplątał się Adam.
- Mów, jak chcesz.
- To jest moja rodzina.
Zakonnik stanął przed najstarszą bratanicą i popatrzył jej w oczy.
- Ty jesteś Grażyna – bardziej stwierdził niż spytał. – Witaj.
Uścisnął ją serdecznie. Dziewczyna nawet nie próbowała ukryć zdziwienia. Skąd ten franciszkanin ją znał? Następnie przeszedł do młodszej. Procedura powtórzyła się. Dalej przyszła kolej na Białasów.
- Bardzo się cieszę, że mogę poznać rodziców Edyty.
Uściskał ich swoim zwyczajem, poczynając od Alicji.
- Ty, Mistrzu, skądżeś ty wiedział, kto jest kto? – spytał Adam zaskoczony.
- Żary to małe miasto, Adaś – odpowiedział z uśmiechem zakonnik. – Chodźcie do mnie, to znaczy do braciszków, którzy mnie przygarnęli. Pogadamy, napijemy się czegoś...
- A może chodźmy wszyscy do nas – zaproponowała spontanicznie Alicja. – U nas na pewno więcej miejsca. Po co mamy się całą piątką zwalać księdzu na głowę. To na pewno kłopot dla księdza, a dla nas żaden. Naprawdę!
cdn.