----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

10 września 2015

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Na długo przed wystąpieniem huraganu Katrina eksperci ostrzegali, że wielka burza może niemal zrównać z ziemią Nowy Orlean. Idący tym tropem lokalni reporterzy po sprawdzeniu stanu wałów przeciwpowodziowych ostrzegali, iż są niestabilne i w razie czego nie spełnią swego zadania. Nikt na te czarne przepowiednie nie zwracał żadnej uwagi do czasu, gdy przyszedł wielki huragan, wały pękły, a miasto znalazło się pod wodą.

Niedawna rocznica wystąpienia Katriny przypomniała wszystkim nie tylko o możliwości wystąpienia zagrożenia naturalnego, czy spowodowanego przez człowieka, ale także o tym, że jako kraj w dalszym ciągu nie jesteśmy na taką ewentualność przygotowani. Dalecy od gotowości są przeciętni mieszkańcy zagrożonych regionów, a także większość jednostek i komórek rządowych.

Wystąpienie wielkiej katastrofy wydaje się większości z nas nieprawdopodobne. Nawet osoby, które już raz przez to przeszły zakładają, iż drugi raz coś takiego w ich życiu zdarzyć się nie może. Wyobrażenie sobie wielkich zniszczeń i tysięcy ofiar śmiertelnych jest trudne, prawie niemożliwe. Ale zdarzy się. Nie wiadomo tylko, co i kiedy.

Wielkie huragany mogą zniszczyć duże miasta. Trzęsienia ziemi na zachodnim wybrzeżu i w centrum kraju mogą na wiele miesięcy doprowadzić do przerw w dostawach energii, sprawić, że bieżąca woda w kranach stanie się tylko wspomnieniem, a dach nad głową dla tysięcy osób luksusem. Może pojawić się śmiertelna epidemia, choć na razie od ostatniego takiego zdarzenia minęło 97 lat. Dużo mówi się o możliwości zdetonowania przez terrorystów zaimprowizowanego ładunku nuklearnego. Każda z tych ewentualności będzie katastrofą, która pochłonie wiele ludzkich istnień. Nie chodzi jednak o to, by żyć w strachu i dawać pożywkę twórcom filmowym, ale by być na taką ewentualność przygotowanym i wiedzieć, co może się zdarzyć i jak reagować.

Ludzie starający się przygotować kraj na wypadek dużych kataklizmów nazywają je Maximums of Maximums, w skrócie MOMs. Nazwa powstała kiedyś w biurach Federal Emergency Management Agency (FEMA), agencji przygotowującej się na ewentualność wystąpienia żywiołów lub groźnych działań ludzkich.

 

Gdy zgaśnie światło

Niektóre, takie jak wielkie trzęsienie ziemi w Kalifornii, są nie do uniknięcia. Inne, jak improwizowany ładunek nuklearny w centrum miasta, są mało prawdopodobne. Są też takie, kórych wpływ na nasze życie trudny jest do przewidzenia i absolutnie nic nie możemy zrobić, by tego uniknąć.

Weźmy na przykład duży wybuch na słońcu. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jaki wpływ zjawisko to będzie miało na naszą sieć elektryczną. Wiemy, że małe wybuchy powodują spore zakłócenia. Co będzie, gdy błyśnie nieco jaśniej?

Był przełom sierpnia i września 1859 r. Ludzkość była wtedy świadkiem wyjątkowej aktywności słonecznej. Z całego globu napływały pełne zachwytu informacje o "światłach tańczących na niebie". Zorza widoczna była w najdalszych zakątkach świata, barwy zmieniały się co chwilę – od zieleni, po czerwień, noc zamieniała się w dzień.

W tym samym czasie operatorzy rodzącego się telegrafu w Ameryce i Europie doświadczali chaosu. Jedne linie przesyłowe nie nadawały się do użycia, inne działały nawet bez podłączania do prądu korzystając wyłącznie z energii znajdującej się w powietrzu i przenikającej do tych urządzeń. Wszędzie iskrzyło, kilka osób donosiło, że odczuły coś podobnego do kopnięcia prądu. Zainteresowanych poszerzeniem wiedzy na ten temat odsyłam do książek i internetu, gdzie należy odszukać hasło "Carrington Effect" (od nazwiska naukowca, który zauważył wybuch na słońcu i powiązał go z wydarzeniami na Ziemi kilkanaście godzin później).

Taki fenomen nie zdarza się często, raz na kilkaset lub nawet tysiąc lat. Ale zdarza się. Może wystąpić choćby jutro. Nikt nie wie, czy nasze linie przesyłowe są bezpieczne. Mimo zaawansowanej technologii zasada ich działania niewiele się zmieniła. Czy w razie większego wybuchu na słońcu zabraknie nam energii? Czy zgasną światła, wyłączy się klimatyzacja, pompy wodne, radary lotnicze? Czy będą to problemy chwilowe, czy też dojdzie do uszkodzeń? Trudno w to uwierzyć, ale eksperci nie znają odpowiedzi na te pytania. Zgadują, oferują obliczenia, ale do końca nie wiedzą.

Prawda jest taka, że do tej pory nie było okazji do przetestowania naszego przygotowania na taką ewentualność. Tak dużego wybuchu słonecznego jak w 1859 r. jeszcze do tej pory nie było, ale wystąpiło kilka mniejszych. W 1989 r. burza słoneczna wywołała awarię prądu w kanadyjskiej prowincji Quebec. Komplikacje sieci kontynentalnej spowodowały następnie awarię transformatorów w stanie New Jersey i tym samym przerwę w dostawach prądu na połowie wschodniego wybrzeża.

Zresztą nie musi to być wybuch słoneczny. Wystarczy kilka dużych drzew i nieuważna ekipa remontowa. W 2003 r. właśnie w ten sposób zerwano linie przesyłowe w północno-wschodniej części USA. Pechowo, bo w następstwie tego zdarzenia doszło do awarii w elektrowni, co z kolei spowodowało kilkudniową przerwę w dostawach od Detroit po Nowy Jork. Na szczęście nie ucierpiała wtedy infrastruktura i biznesy tylko zamknęły na chwilę swe podwoje. W 1998 r. w Nowej Zelandii nie obeszło się bez poważnych uszkodzeń. Gdy doszło do awarii w Auckland, centrum miasta na bardzo długo pogrążyło się w ciemnościach. Kraj musiał sprowadzać zza granicy wielkie generatory. By to zrobić wypożyczono największy istniejący samolot transportowy od zespołu U2, który akurat koncertował wtedy w Australii. Naprawa zniszczeń trwała pięć tygodni.

Ludzkość tak uzależniła się od dostaw energii elektrycznej, że w razie jej braku świat prawdopodobnie pogrąży się w chaosie. Dowodem na to są podobne przypadki na znacznie mniejszą skalę. Znikają wtedy jakiekolwiek hamulce etyczne i moralne, liczy się tylko przetrwanie.

 

Matka Natura i jej moc

Jednak nieco na przekór tym wizjom to nie człowiek zdolny jest do największych zniszczeń, lecz Matka Natura. Poza wojną nuklearną o światowym zasięgu, to sama planeta potrafi realizować najgroźniejsze scenariusze.

Katrina była burzą 5 kategorii, jednak w momencie zetknięcia się z lądem jej siła znacznie osłabła, do około 3 stopni. Wciąż była śmiertelna, bo pochłonęła 1800 ofiar ludzkich, a zniszczenia wyniosły ponad 108 miliardów dolarów. Jednak to nie sama burza, ale jej późniejsze następstwa są najbardziej kosztowne. Tysiące osób bez domu, pracy, dochodu, zawalone budynki, nieistniejąca infrastruktura. Nowy Orlean nie jest dużym miastem. Tuż przed uderzeniem huraganu liczył nieco mniej niż pół miliona mieszkańców. Wyobraźmy sobie teraz, że silniejszy sztorm uderza w większe i ważniejsze miasto – Nowy Jork, Houston, Miami – pierwszą, piątą i ósmą co do wielkości i znaczenia metropolię w kraju. Oprócz dziesiątek tysięcy ofiar śmiertelnych mówimy o wielkim rachunku ekonomicznym dla całego kraju. Według ekspertów to całkiem realny scenariusz, zwłaszcza że większe od Katriny huragany te rejony już w przeszłości nawiedziły. Było to jednak bardzo dawno, gdy miasta te były właściwie osadami bez większego znaczenia ekonomicznego dla reszty kraju. Współcześnie znacznie słabszy huragan Sandy, który odwiedził okolice Nowego Jorku kilka lat temu spowodował straty sięgające miliardów dolarów. Trudno wyobrazić sobie, jakie spustoszenie pozostawiłby większy sztorm.

Nie możemy ich zatrzymać, ale na szczęście huragany już nie są tak groźne. Widzimy, jak się tworzą, dokładnie potrafimy określić, kiedy i gdzie się pojawią, jesteśmy w stanie przed nimi uciec. W rezultacie zbierane przez nie śmiertelne żniwo nie jest już tak wysokie jak przed stu laty. Katrina była wielkim zaskoczeniem, bo po raz pierwszy od lat 60. W wyniku tego żywiołu zginęło ponad 300 osób. Była to bardzo kosztowna lekcja, z której powoli wyciągane są odpowiednie wnioski.

Czym innym są trzęsienia ziemi. Lekkomyślnością byłoby zakładać, że nie wystąpią. Mamy wtedy może kilka sekund, by na wstrząsy się przygotować. W USA jest kilka takich miejsc, z których najbardziej znany uskok sejsmiczny to San Andreas w Kalifornii. W przeszłości doszło tam już do kilku kataklizmów tego typu, choć naukowcy przepowiadają, iż najgorsze dopiero przed nami. W 2008 r. w Los Angeles opracowano dokładny, bazujący na posiadanej przez ludzkość wiedzy scenariusz dotyczący trzęsienia o sile 7.8 stopnia. Wizja jest przerażająca. Autostrady kruszą się w ciągu kilku sekund, podobnie tory kolejowe. Pękają linie przesyłowe gazu i ropy, po czym zapalają się. Zakorokowane zwykle miasto zamienia się w cmentarz unieruchomionych samochodów. Pękają też podziemne rury ściekowe i wodne. Walą się najwyższe budynki w centrum, podobnie co 10-ty dom prywatny. Przez prawie miesiąc w rejonie odczuwalne są wstrząsy wtórne, które powodują dalsze szkody. Liczba zabitych wynosi kilkadziesiąt tysięcy. Trwa walka z tysiącami pożarów. Przez rok występują problemy z dostawą energii, a woda w tym czasie nie nadaje się do spożycia. To czarny scenariusz, ale możliwy. Samo trzęsienie to część problemu, bo późniejsza zapaść ekonomiczna całego kraju trudna jest do oszacowania.

Nie tylko rejon Kalifornii jest na to narażony. W lipcu New Yorker opublikował artykuł przypominający groźbę trzęsienia z rejonie nazywanym Pacific Northwest. W jego wyniku doszczętnie zdewastowane byłyby Seattle, Portland i część Alaski. Liczyć się też trzeba z tsunami, które wówczas wystąpiłoby w tamtym rejonie. Doświadczenia sprzed kilku lat z Japonii nakazują poważnie potraktować te ostrzeżenia.

Mamy jeszcze mniej znany, ale równie nieprzewidywalny uskok New Madrid na środkowym zachodzie. Jego aktywność odczuwalna jest między innymi w Illinois. 200 lat temu zatrzęsło się tam 50 tysięcy mil kwadratowych. Wstrząs był tak silny, że spowodował bicie dzwonów w kościele w Bostonie! W niektórych miejscach grunt opadł o kilkanaście stóp, a znajdujący się wówczas na wodzie rybacy donosili, że w niektórych miejscach rzeka Mississippi płynęła przez chwilę w drugą stronę, gdy woda wypełniała powstałe pod ziemią kratery.

To, co powinno wywoływać strach, to pewność, że jeden z tych scenariuszy może w każdej chwili wystąpić. Możemy być jak najlepiej przygotowani, ale powstrzymać sił natury na razie nie potrafimy. To kwestia czasu, gdy kolejny wielki huragan uderzy w wielkie miasto, wystąpi trzęsienie ziemi, dojdzie do poważnej awarii linii sieci energetycznej. Do tego powinniśmy się liczyć z ewentualnoscią wystąpienia katastrof spowodowanych przez człowieka. Wprawdzie FEMA umieszcza ewentualny wybuch bomby w centrum miast dopiero na trzecim miejscu, za huraganem i trzęsieniem ziemi, to jednak nie wyklucza takiego zdarzenia. Każde może okazać się największym, z jakim do tej pory zmierzyły się Stany Zjednoczone. Na razie spokojnie, w zaciszu własnych domów oglądamy poświęcone temu filmy katastroficzne. Pamiętajmy jednak, że są ludzie, których zawód polega na przewidywaniu, przeciwdziałaniu i przygotowaniu na taką ewentualność. Dla nich to nie jest film, ale mogąca w każdej chwili wystąpić rzeczywistość.

Na podst. motherjones.com, npr.org, earthquake.usgs.gov, brittanica.com, newyorker.com, theatlantic.com, opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor