Bliski Wschód od dawna jest miejscem rozgrywania interesów mocarstw. Między innymi skutkiem tego jest obecna tragedia Syrii.
Wielu analityków sytuacji międzynarodowej zgodnie zauważa, że jest jedno proste rozwiązanie kryzysu związanego z uchodźcami z Syrii – zakończyć tam wojnę domową, a przynajmniej doprowadzić do wygaszenia ogólnej nawalanki „każdy z każdym” i połączyć siły antyislamistyczne we wspólnej walce z ISIS. Proste, a jednocześnie bardzo trudne – przecież za Baszszarem al-Asadem stoi dziś Rosja oraz Iran, a Stany Zjednoczone zwalczają go, wspierając opozycję. Poparcie jednej ze stron jest wystarczająco silne, by któraś z frakcji w wojnie domowej nie przegrała, jednocześnie zaś zbyt słabe, by mogła wygrać. Ustąpienie byłoby prestiżową klęską.
Region Bliskiego Wschodu od kilku tysięcy lat był tym miejscem, w którym rozgrywała się „historia”. W końcu to tam, w Mezopotamii (czyli nad rzekami Eufrat i Tygrys, mniej więcej na terenie dzisiejszego Iraku) powstały pierwsze cywilizacje, to tam swoje bastiony miały wielkie imperia zdobywców z Asyrii i Persji, to tam rodziła się kultura żydowska, a Aleksander Wielki stał się zdobywcą świata, gdy zawładnął właśnie tą częścią Azji. Potem, w średniowieczu, krzyżowcy ruszali na krucjaty, by walczyć o ochronę Grobu Pańskiego przed muzułmanami. Znowu ziemie te znalazły się w centrum zainteresowania ówczesnego świata.
A trochę później przyszła Turcja Osmańska, która również stworzyła na Bliskim Wschodzie wielkie imperium. Przy pomocy przysłowiowego kija i marchewki zaprowadziła ona w tym regionie względny spokój – cała religijna i kulturowa mieszanka miała żyć pod rządami sułtana w Stambule, który w zamian za wierność i podatki zapewniał ochronę i rozładowanie ewentualnych sporów. Funkcjonowało to całkiem nieźle przez kilka wieków, nawet w momencie, gdy Turcja stała się „chorym człowiekiem Europy”, zbyt słabym, by móc odgrywać decydującą rolę w świecie, i zależnym od innych mocarstw (Wielkiej Brytanii, Francji, Rosji czy Niemiec).
Sto lat temu, w wyniku pierwszej wojny światowej, państwo osmańskie rozpadło się. „Masę upadłościową” przejęli przedstawiciele dwóch zwycięskich mocarstw – Brytyjczycy i Francuzi (Rosjanie musieli w tym czasie radzić sobie z rewolucją bolszewicką). Po pierwsze, odebrali Turkom większość terenów na Bliskim Wschodzie, ograniczając ich państwo do terenów, które obecnie ono zajmuje. Po drugie, podzielili pozostałości między siebie: Francuzi przejęli dzisiejszą Syrię i Liban, Brytyjczycy wzięli natomiast całą resztę. Na tych terenach tworzyli państwa bądź też rozwijali zarządy lokalne pod swoją bezpośrednią władzą. W naturalny sposób nowi władcy wykorzystywać musieli znane sobie metody, w tym jedną najbardziej znaną – dziel i rządź. W taki mniej więcej sposób Anglicy rozwiązywali problem Palestyny, do której, jako do ziemi przodków, przybywali rozproszeni po całym świecie Żydzi, chcąc stworzyć w tym miejscu swoje państwo – Izrael. Europejczycy próbowali tworzyć jednocześnie miejscowe elity, kształtowane na swoje podobieństwo, a także w jakiś sposób poprawiać byt ludności tu żyjącej.
W czasie drugiej wojny światowej sytuacja bardziej się skomplikowała – Francja w 1940 r. padła pod ciosami Hitlera, tracąc wkrótce kontrolę nad Syrią i Libanem. Wielka Brytania niby wojnę wygrała, była jednak tak wyczerpana i zadłużona, że powoli przestawała grać pierwsze skrzypce w świecie. Na Bliskim Wschodzie powstawały nowe państwa arabskie (Syria, Liban, Jordania), inne wzmacniały swoją pozycję (Egipt, Irak, Iran), stworzono także państwo żydowskie, które od tej pory miało toczyć ciągłe wojny o ziemię z sąsiadami, jednocześnie zaś zmagać się z problemem Palestyńczyków, którzy żyli na tych samych ziemiach wcześniej niż Żydzi na nie przybyli.
Najbardziej tragiczny był jednak fakt, że wraz z końcem drugiej wojny światowej zaczynała się zimna wojna, czyli globalne zapasy Stanów Zjednoczonych i ZSRR o przywództwo w świecie. W naturalny sposób przełożyło się to na sytuację na Bliskim Wschodzie – skoro Amerykanie wspierali Izrael, to Sowieci pomagali jego sąsiadom, zwłaszcza Syrii i Egiptowi. Broń obydwu supermocarstw testowana była nie na głównej granicy między dwoma blokami w Niemczech (na szczęście), ale w piaskach Bliskiego Wschodu. Wpływy mocarstw prowadziły do ciągłych wojen, zmian sojuszy (spektakularne przejście Egiptu z obozu radzieckiego do amerykańskiego w latach 70.), wywołały także negatywną reakcję w postaci trzeciej siły – radykalnego islamu, który w opozycji do komunizmu i demokracji oraz starych elit proponował własne, lepsze rozwiązania.
Przed 2003 rokiem na Bliskim Wschodzie mieliśmy do czynienia w większości ze starymi reżimami dyktatorskimi – w wersji ostrej (Irak Saddama Husajna, Libia Kadafiego, w pewnym sensie Syria Asadów) oraz spokojniejszej (np. Egipt). Gdy George W. Bush zaatakował Irak, naruszono kruchy spokój, który panował w regionie. Pogłębiła je Arabska Wiosna sprzed kilku lat, w której Zachód pomógł obalić starych tyranów, nie pomógł jednak ustabilizować państwa i stworzyć alternatywy innej niż nowa dyktatura lub islam.
Wyjście poza grę interesów mocarstw byłoby najważniejszym krokiem w stronę ustabilizowania tragicznego regionu. Niestety, w obecnej sytuacji jest to bardzo trudne.
Interesujesz się historią? Chcesz wspomóc portal, który codziennie ją popularyzuje? Wejdź na http://histmag.org/wsparcie
Tomasz Leszkowicz