– Stary zgodził się, żebym miał lekcję polskiego jutro o dziewiętnastej – powiedział podekscytowany, ściszonym głosem.
– O siódmej wieczorem? A po co?
– Chcę im sprzedać trudną literaturę, w sposób, jakiego jeszcze nie widzieli. Jak mi się uda, to będą sami z siebie czytać na przykład Herberta albo choćby tego nudziarza Jamesa Joyce’a.
– Co ty kombinujesz, wariacie?
– Jak chcesz, sama może przyjść. Zobaczysz. Pomożesz mi... – odpowiedział tajemniczo.
– OK, czemu nie. Mam akurat wolny wieczór... – odpowiedziała zachęcająco.
– Fajnie! To na razie.
Ton jej głosu był pełen podtekstów, który każdego mężczyznę przyprawiłby o zawrót głowy. Zanim ukryta treść jej słów dotarła do Romka, ten pędził już korytarzem w stronę wyjścia z budynku. Miał mnóstwo pracy związanej z przygotowaniem lekcji.
Pierwsi uczniowie zaczęli wchodzić do klasy. Nie kryli zaskoczenia tym, co zastali. Panował półmrok. Lampka nocna, którą ich nauczyciel polskiego, Ryszard Kamiński, przyniósł z domu na tę okazję, nie dawała zbyt wiele światła. W rogach, po obu stronach tablicy stały spore kolumny z kablami biegnącymi pod ścianą do katedry, za którą musiał się kryć sprzęt grający, niewidoczny dla osób siedzących w ławkach.
Rysiek kartkował jakieś papiery formatu A4 i wydawał szeptem instrukcje nauczycielce niemieckiego, która ku zdziwieniu wciąż zbierających się uczniów, najwidoczniej miała brać udział w lekcji. Polonista wydawał się zupełnie nie zauważać rozglądających się ciekawie licealistów. Raz za razem pokazywał coś swojej towarzyszce i liczył na palcach, patrząc na nią pytająco. Ta kiwała głową ze zrozumieniem i aprobatą. Wręczył jej kilka kartek i powiódł wzrokiem po klasie. Było kilka minut po siódmej. O dziwo, nie brakowało nikogo. Nie spodziewał się takiej frekwencji. Musiał po raz kolejny przyznać przed samym sobą, że uczniowie liceum są całkowicie nieprzewidywalni. Skinął głową na germanistkę na znak, że już czas zaczynać. Magdalena Bącal odeszła parę kroków pod tablicę i odwróciła się tyłem do pozajmowanych ławek. Wtopiła wzrok w kartki otrzymane przed chwilą od Ryśka.
Nauczyciel zszedł z podwyższenia, na którym ustawiona była katedra. Stanął przed uczniami i założył ręce na piersiach.
– Lekcja odbywa się dzisiaj o tej nietypowej porze – zaczął i zrobił pauzę – ponieważ potrzebna mi była specyficzna atmosfera do kwestii... zagadnień, które chciałbym dzisiaj poruszyć i wam przekazać. Usiądźcie wygodnie i słuchajcie. Tylko tyle dzisiaj od was wymagam. Słuchajcie uważnie. Za chwilę zgaśnie światło. Można nawet zamknąć oczy, jak ktoś chce, ale chrapania sobie nie życzę – zażartował na koniec. – Słuchamy.
Pstryknął wyłącznik lampki i siedzących w ławkach uczniów otuliła ciemność. Oczy szybko przyzwyczajały się do mroku, tym bardziej że noc, za nie do końca zasłoniętymi oknami, była tego dnia jasna i przytłumione światło z zewnątrz spenetrowało pomieszczenie. Przez pierwsze chwile panowała zupełna, dzwoniąca w uszach cisza. Moment później z głośników zaczęły sączyć się dźwięki. Wpierw bezkształtne, lecz szybko nabierające intensywności. Uczniowie rozpoznali odgłos bicia ludzkiego serca. W ślad za symbolem życia popłynęła muzyka, niezwykle sugestywna i działająca na zmysły. Mało kto ze zgromadzonych był w stanie się zorientować, że jest to początek z Dark Side of The Moon, grupy Pink Floyd, którego psychodeliczne brzmienie przeszło nagle płynnie w łagodne tony zespołu Alan Parsons Project z niezwykle pobudzającej wyobraźnię płyty Tales of Mystery and Imagination do słów klasyka literatury amerykańskiej – Edgara Allana Poe. W tle muzyki klasa usłyszała ekspresyjny głos wielkiego Orsona Wellesa.
– ... są jednak pewne ulotne myśli, niezwykle delikatne, które myślami rzekłbyś nie są, a których słowami wyrazić nigdy nie umiałem – pośpieszył Rysiek z tłumaczeniem na polski. – Myśli te rodzą się w najgłębszych zakamarkach duszy jedynie w momentach absolutnego ukojenia, gdy ciało i umysł jednoczą się doskonale w chwilach, kiedy okowy budzącego się świata płyną w krainę snów, i wtedy te myśli chwytam tam, gdzie wszystko, co widzimy lub czym być się wydajemy, jest jedynie snem w kolejnym śnie...
Zaczęła się niezwykła lekcja języka polskiego w Liceum Ogólnokształcącym nr 9. Zanim wybrzmiał kolejny utwór, ponownie Pink Floyd, tym razem A Sourceful of Secrets z albumu Ummagumma, spokojny, ale donośny głos Ryśka sprawił, że niewielki fragment wcześniej przygotowanej poezji popłynął w klasę niesiony dogasającymi dźwiękami muzyki. W utwór Jeana Michaela Jarra, Equinox tym razem Magdalena wplotła zebrane w krótką całość słowa poetów Młodej Polski wydające się idealnym dopełnieniem elektronicznych fantazji francuskiego artysty. Co jakiś czas, jakby niespodziewanie, poezja unosiła się nad głowami uczniów podtrzymywana brzmieniem fragmentów suit w wykonaniu zapomnianych przez młodzież, zaginionych w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych gigantów w stylu Eloy, Emerson Lake and Palmer i Rush. Muzyka cichła powoli. Przepisowe czterdzieści pięć minut przemknęło niezauważenie.
– ... więc żegnaj książę niepowtarzalności – wypowiedziała Magda na koniec słowa poety, zanim odgłosy z kolumn rozpłynęły się wśród ławek szkolnych.
Zapadła głucha cisza, której nikt nie śmiał przerwać. Dopiero światło zapalonej lampki uprzytomniło wszystkim, że zajęcia z języka polskiego dobiegły końca i można wracać do domu.
– Poezję, której fragmenty dzisiaj usłyszeliście będziemy omawiać na zajęciach. Mam nadzieję, że dzisiejsza lekcja choć trochę zmieni wasze nastawienie do poezji w ogóle. Do jutra.
Uczniowie, powoli z ociąganiem opuszczali klasę. Rozmowy zaczynały się dopiero na korytarzu, co było raczej nietypowe, biorąc pod uwagę zwyczaje najczęściej rozkrzyczanej młodzieży.
cdn.