Podczas niedawnej debaty demokratycznych kandydatów na urząd prezydenta, Bernie Sanders zasugerował, by Amerykanie "przyjrzeli się takim krajom jak Dania, Szwecja, czy Norwegia i zobaczyli, co uczyniły one dla swych obywateli". Hillary Clinton wyraziła wtedy zdecydowaną opinię, iż rozwiązań szukać należy znacznie bliżej. "Uwielbiam Danię, ale nie jesteśmy Danią. Jesteśmy Stanami Zjednoczonymi Ameryki. Naszym zadaniem jest powstrzymanie wybryków kapitalizmu i ograniczenie nierówności widocznych w naszym systemie ekonomicznym" – powiedziała podczas debaty wzbudzając uznanie przysłuchujących się. Zgromadzona tam publiczność, podobnie jak komentatorzy w różnych ośrodkach telewizyjnych zgodnie stwierdzili, że Clinton zdobyła w tym momencie przewagę nad Sandersem.
Opór przed przyjęciem pewnych rozwiązań stosowanych przez inne kraje, nawet sugerowaniem ich, jest głęboko zakorzeniony wśród mieszkańców USA. Nie tylko wśród demokratów. Republikanie również tylko wzruszają ramionami, gdy ktoś mówi, że poza granicami można znaleźć sposoby na ograniczenie problemów występujących w edukacji, służbie zdrowia, czy transporcie. W 2011 roku, podczas trwającej wówczas kampanii prezydenckiej, Mitt Romney stwierdził, że "Bóg nie stworzył tego kraju po to, by jego mieszkańcy byli naśladowcami".
Choć takie sugestie dla wielu osób mogą wydawać się mało patriotyczne, to czy naprawdę szaleństwem jest sugerowanie, iż Ameryka mogłaby podpatrzeć to i owo u innych?
Przecież wiele rozwiniętych, dumnych krajów to robi. Choćby Wielka Brytania. Jej politycy systematycznie podróżują po Unii Europejskiej i odkrywają na przykład, w jaki sposób Finowie radzą sobie z uznawaną za wzorową edukacją, a Niemcy z rozbudowanym i dobrze działającym transportem kolejowym. Anglicy nie kopiują całych rozwiązań, ale wprowadzają u siebie najlepsze, wybrane elementy systemu sąsiadów. Niedawno w kraju tym wystartował program edukacyjny dla najmłodszych pochodzących z ubogich rodzin o nazwie Sure Start. Wielu mieszkańcom Stanów Zjednoczonych nazwa może wydać się znajoma. Słusznie, gdyż pierwowzorem dla brytyjskiego systemu był amerykański Head Start. W nieco zmodyfikowanej wersji, dostosowanej do lokalnych warunków i potrzeb, dobrze służy brytyjskim przedszkolakom i uczniom podstawówek. Amerykańscy politycy raczej by tego nie zrobili. Rzadko poszukują rozwiązań poza granicami, a już na pewno nie wykorzystaliby nazwy jakiegoś programu z innego kraju.
Dlaczego Amerykanie tak sceptycznie nastawieni są do poznawania pewnych rozwiązań stosowanych z powodzeniem gdzie indziej? Odpowiedź nie jest wcale skomplikowana. Tożsamość Stanów Zjednoczonych opiera się na przekonaniu o politycznej wyjątkowości obowiązującego tu systemu, jako skarbnicy pomysłów i rozwiązań. Dotychczasowe sukcesy kraju na wielu płaszczyznach tylko potwierdzają ten pogląd i wzmagają opór przed zapożyczaniem od innych i poszukiwaniem inspiracji poza granicami.
W XX wieku Stany Zjednoczone pokonały na wielu płaszczyznach wszystkich liczących się rywali i wypracowały sobie pozycję supermocarstwa. Po co więc miałyby cokolwiek kopiować? Brytyjską i japońską stagnację ekonomiczną, czy może Grecki deficyt?
Wielką rolę odgrywa w tym również ideologia. Mimo zarzutów pod adresem kolejnych administracji, że za dużo pieniędzy rozdawanych jest na programy socjalne, Stany Zjednoczone wciąż pozostają pod tym względem konserwatywnym krajem w porównaniu do innych, rozwiniętych demokracji zachodu. Amerykanie obawiają się, że kopiowanie takich rozwiązań z Europy, czy nawet Kanady, oznacza dla całego społeczeństwa wyraźny skręt w lewo.
Jednak odrzucanie innowacji wdrażanych przez innych może okazać się błędem. USA jest krajem wyjątkowo skutecznym w wielu dziedzinach, odnoszącym sukcesy i ma wiele do zaoferowania reszcie świata. Z drugiej strony możemy się też od innych wielu rzeczy nauczyć.
W końcu Amerykanie nie są szczególnie zachwyceni stanem polityki uprawianej w Waszyngtonie. Sondaże wskazują, iż większości obywateli nie podoba się kierunek obrany przez kraj i to już od wielu lat. Seria konfliktów zbrojnych, o których można powiedzieć wiele, ale nie to że zostały wygrane. Zanikający powoli tzw. American dream, czyli narodowy etos Stanów Zjednoczonych wyrażający ideały demokracji, równości i wolności, na których budowano USA, oznaczający też ułożenie sobie szczęśliwego, dostatniego życia. Ruchliwość społeczna, zarówno pozioma, pionowa, wewnątrz- i międzypokoleniowa, wyższa jest ostatnio w Kanadzie i Europie. Są jeszcze inne wskaźniki, o których często świadomie zapominamy, jak śmiertelność niemowląt, czy zubożenie społeczeństwa, w których USA raczej nie mają się czym chwalić na tle innych, rozwiniętych krajów świata.
Można się więc zastanowić, i nie ma w tym nic złego, czy przypadkiem rozwiązań wielu problemów nie udałoby się znaleźć poza granicami? W końcu Amerykanie stanowią ok. 5 proc. światowej populacji, w związku z czym zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że pozostałe 95 proc. ludzkości ma i stosuje jakieś pomysły, które Stany Zjednoczone mogłyby podpatrzeć i dostosować do swoich potrzeb.
Przymykanie oczu na inne rozwiązania miało jeszcze sens, gdy USA były jedną z niewielu demokracji w świecie. Obecnie połowę globu stanowią kraje posiadające demokratyczne systemy polityczne i znośnie funkcjonujące ekonomie. Kraje te stają w obliczu podobnych problemów i czasami warto popatrzeć, jak sobie z nimi radzą.
Mimo że to wzbudza wiele kontrowersji, pojawiają się sugestie, by zwrócić uwagę na politykę zagraniczną Niemiec i Francji w niektórych rejonach świata. W końcu w 2003 r. obydwa te kraje ostrzegały przed zmianą reżimu w Iraku, a ich przepowiednie okazały się trafne.
Można też podpatrzeć, w jaki sposób Australia rozwiązała problem przestępczości z użyciem broni palnej. W krótkim czasie, zaledwie kilku lat, strzelaniny w miejscach publicznych przestały być tam problemem.
Amerykański Departament Edukacji powinien chyba wysłać do Azji grupę specjalistów, których zadaniem byłaby analiza tamtejszego szkolnictwa. W niedawnym, globalnym rankingu szkół pierwsze pięć miejsc zajęły kraje z tamtego regionu, podczas gdy USA znalazły się dopiero na 28 miejscu. Już kilka lat temu raport opublikowany przez National Center on Education and the Economy, organizację analizująca systemy edukacyjne na całym świecie, sugerował wzorowanie się USA na rozwiązaniach stosowanych w kilku innych krajach. We wnioskach raportu znalazło się wtedy takie zdanie: " Powinniśmy rozwiązać nasz kryzys szkolnictwa w podobny sposób, jak na początku XX wieku potraktowaliśmy przemysł. Przejęliśmy najlepsze rozwiązania z Anglii i Niemiec, po czym wdrożyliśmy je u siebie na skalę, o której ówczesna Europa mogła tylko marzyć(...). Stany Zjednoczone mogą pod względem edukacji dogonić resztę, ale należy przeanalizować najlepsze systemy, wyodrębnić poszczególne elementy i wykorzystując nasze unikalne doświadczenia jeszcze je udoskonalić".
W obliczu zadłużonych i deficytowych systemów emerytalnych może warto byłoby przyjrzeć się rozwiązaniom stosowanym przez Norwegię, która część dochodów ze sprzedaży ropy naftowej inwestuje w fundusze zabezpieczające przyszłe pokolenia. W tej chwili warte są one 900 miliardów dolarów, czyli ok. 175 tysięcy dolarów w przeliczeniu na każdego mieszkańca tego niewielkiego kraju.
Nawet państwa nie będące ekonomicznymi lokomotywami, z gorzej rozbudowanymi systemami politycznymi mogą okazać się dla innych inspiracją. Przykładem niech będzie Brazylia, gdzie więźniowie mogą zmniejszyć swój wymiar kary o cztery dni za każdą przeczytaną książkę i napisanie krótkiego eseju na jej temat.
Czy USA mają najlepszą opiekę zdrowotną, czy nie? Zależy jak na to spojrzymy. Mamy tu najnowsze technologie, doskonale wykształconych lekarzy i świetne zaplecze naukowe. Dlaczego więc w światowych rankingach zajmujemy daleką pozycję? Głównie ze względu na koszt i dostępność najlepszych rozwiązań i usług dla mniej zamożnych. Dlatego opinia na ten temat zależy od zasobności portfela. Jest kilka krajów, które zachowując wysoki standard leczenia i opieki zdrowotnej potrafiły umiejętnie połączyć prywatną służbę zdrowia z programami państwowymi, przy utrzymaniu kosztów na akceptowanym przez społeczeństwo poziomie. W krajach tych publiczna służba zdrowia jest dobrą alternatywą dla prywatnych sieci. Udało się to niewielu, więc tym bardziej warto podpatrzeć jak tego dokonano. Warto, bo w tej chwili USA mają najwyższe na świecie wydatki na służbę zdrowia, a średnia długość życia mieszkańców nie dorównuje danym z innych, rozwiniętych krajów.
Żyjemy w globalnej wiosce, w której coraz większą rolę zaczynają odgrywać takie kraje jak Chiny, Indie, Brazylia. Czerpią one z wiedzy i doświadczeń innych, co daje im przewagę w coraz bardziej konkurencyjnym świecie. Stany Zjednoczone również z chęcią słuchają opinii obcokrajowców, zwłaszcza specjalistów w różnych dziedzinach, ale dopiero w tedy, gdy jako imigranci osiądą oni w kraju na stałe. Urodzeni poza USA od dawna kształtowali politykę, ekonomię i społeczeństwo amerykańskie – Alexander Hamilton urodzony w brytyjskich terytoriach zamorskich, John Paul Jones urodzony w Szkocji, Joseph Pulitzer urodzony na Węgrzech, Felix Frankfurter z Austrii, Niemiec Henry Kissinger, Zbigniew Brzezinski, czy Madeleine Albright urodzona w byłej Czechosłowacji. Podobnych przykładów jest wiele. Jeśli Amerykanie szanują wiedzę i opinie urodzonych poza USA i przybyłych tu na stałe, to czemu w ogóle nie poświęcają uwagi wiedzy osób, które nie zdecydowały się osiąść w tym kraju. W końcu wiedzą i inteligencją nie zarażamy się podczas przekraczania granic.
Amerykanie są bardzo otwarci na świat i inne kultury. Uniwersytety Princeton i Yale naśladują gotycką architekturę Oxfordu i Cambridge. Bogaci Amerykanie kolekcjonują europejskie malarstwo i rzeźbę. Książka traktująca o japońskiej sztuce porządkowania przestrzeni wokół siebie była niedawno bestsellerem w kraju.
Ale najlepszym przykładem owocnego wykorzystywania pomysłów innych jest świat biznesu. Gdy koreański Samsung zaprezentował telefon o powiększonym ekranie, nie upłynęło dużo czasu, a już pojawił się podobny w firmie Apple. Trudno już teraz powiedzieć, kto pierwszy wymyślił rozwiązania techniczne stosowane we współczesnych samochodach. Amerykańskie firmy skutecznie konkurują na światowym rynku, bo nie oglądają się na ideologię i czerpią z pomysłów innych, jednocześnie oferując własne rozwiązania. Gdyby tego nie robiły, długo by się nie utrzymały.
Warto więc zadawać pytania typu: kto najlepiej radzi sobie z edukacją i dostępem do służby zdrowia? Kto najlepiej wdraża zasady wolnego rynku przy jednocześnie skutecznej ochronie konsumentów? Kto najwydajniej wykorzystuje odnawialne źródła energii? Kto poradził sobie z dostępem do broni palnej?
Nie chodzi tu jednak o ślepe powielanie rozwiązań innych, ale traktowanie ich jak doświadczalnego laboratorium. Nawet najlepszy, zapożyczony pomysł może okazać się wielką klapą w tutejszych warunkach. Chodzi o myślenie kreatywne inspirowane doświadczeniami krajów zmagających się z podobnym wyzwaniem. Nie ma w tym nic złego, a może się to dla nas wszystkich okazać korzystne.
Na podst. businessinsider.com, newsweek.com, theconversation.com, theatlantic.com, usnews.com
opr. Rafał Jurak