----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

04 listopada 2015

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download
'

– A ksiądz?

– Tożsamość księdza też sprawdzamy. Nie powinno być z tym problemu. Chłopaki objeżdżają kościoły. To tylko kwestia czasu.

– Te byczki miały jakieś dowody przy sobie?

– Tak. Nazwiska poszły do centrali. Ustalamy czy byli notowani.

– Gawlik, mówisz... Gdzieś słyszałem to nazwisko – zamyślił się podinspektor. – Ty, słuchaj, mówiłeś kiedyś, że masz kogoś w tej jednostce w Rembertowie.

– Kuzyn się dostał, a co?

– Spróbuj się jakoś delikatnie dowiedzieć, czy ktoś od nich przypadkiem nie był ostatnio we Wrocławiu. Jeżeli to taki zawodowiec, to może od nich. Ja wiem, tajemnica wojskowa i te tam pierdoły, ale spróbuj.

– Dobra. Pogadam z Włodkiem.

– To na razie. Jadę na komendę – powiedział Pelczar i odwrócił się w stronę drzwi wyjściowych. – Aha, spróbuj jeszcze coś wyciągnąć od tego... Jak mu tam...?

– Broniarz.

– No właśnie. Może sobie coś przypomni, jak się uspokoi.

– Dobra. Mam nadzieję, że coś się da zrobić.

Kolejny dzień był pełen niespodzianek w postaci zadziwiających wiadomości. Już wczesnym przedpołudniem komisarz Wołek przyniósł pierwszą rewelację.

– No to posłuchaj, stary – wypalił bez słowa powitania. – Grażyna Gawlik jest wychowanką domu dziecka w Świebodzinie. Ostatnio znalazł ją tam wujek – Adam Gawlik – zaginiony lata temu. I teraz się trzymaj, pogadałem z kuzynem. Od maja do czerwca szkolił ich jakiś, cholera, niesamowity komandos, który potem nagle zniknął. Nazywał się Adam Gawlik – ostatnie słowa wypowiedział powoli i tryumfalnie.

– O kur..! – skomentował nader trafnie informację podinspektor Pelczar. – To będą jaja!

Drzwi gabinetu podinspektora otworzyły się ponownie. Stanęła w nich archiwistka, Joanna Pelz, z cieniutkim plikiem dokumentów.

– Co tam mamy, pani Joasiu? Widzę, że udało się pani coś znaleźć – ucieszył się Pelczar.

– Nic mi się nie udało znaleźć. Wygląda na to, że ci pana dresiarze są nienotowani – odpowiedziała wzruszając ramionami.

– Ale ma pani coś... – wskazał wzrokiem pełnym nadziei na kartki, które trzymała w ręku.

Podała mu plik.

– Ten z tatuażem na szyi. Nienotowany. Ale mój mąż mi kiedyś o nim opowiadał. Pokazałam mu zdjęcie. Nie ma wątpliwości, to ten sam. Trzeci dan w karate shotokan. Swego czasu wicemistrz świata w zawodach full-contact, w Tokio. Mówili na niego „Bolo”. Podobno nie do pokonania w walce wręcz. Na mistrzostwach w Japonii miał po prostu pecha. Potem skumał się ze światkiem przestępczym i skończył, jak widać na załączonym obrazku.

– No to, kur.., pięknie. A gość, którego szukamy ukatrupił jego i kumpli gołymi rękami. Jak ja mam go złapać? Chyba do spółki z jakąś brygadą pancerną. Dziękuję, pani Joasiu.

Młoda kobieta wyszła cicho, zamykając za sobą drzwi. Pelczar spojrzał pytająco na komisarza.

– Co mam ci powiedzieć? Jeszcześmy takiej sprawy nie mieli. Trzeba się brać za robotę – powiedział Wołek, rozkładając ręce.

– A ja to bym najchętniej napuścił tego gościa na takich skur… u nas, co to siebie nazywają mafią, szmaciarze. Dałbym mu medal i dopiero wtedy ewentualnie zapudłował – Pelczar założył ręce na głowę, odchylił się w fotelu i popatrzył w sufit rozmarzonym wzrokiem.

– Tak, tak. Możesz sobie pomarzyć, a jak się facet rozbuja, to się nam dopiero trup posypie. Kto wie, czy mu nie odwaliło – stwierdził Wołek, siadając na krawędzi biurka podinspektora.

– Ty, kur.., wypluj te słowa. Łysych ktoś nasłał. Trzeba się koniecznie dowiedzieć, kto. Rusz swoich informatorów, na mieście powinno być o tym głośno.

– Robi się, szefie – komisarz wstał i z uśmiechem zasalutował służbowo.

Pelczar spojrzał na niego i pokręcił głową z dezaprobatą. Nie lubił, jak Wołek się tak wygłupiał.

Ulica Romualda Traugutta, będąca integralną częścią wrocławskiego, tak zwanego Trójkąta Bermudzkiego, gdzie normalny człowiek z zewnątrz nawet za dnia mógł sobie zarobić na „uczciwe nawalenie po mordzie”, nigdy nie wyglądała zachęcająco. Po zapadnięciu zmierzchu szanse na tego typu atrakcje gwałtownie wzrastały. Komisarz Wołek zupełnie się tym nie przejmował. Śmiałym krokiem ruszył w głąb ciemnej już ulicy Traugutta, kierując się w stronę Krakowskiej. W bramie niedaleko zakładu pogrzebowego usłyszał ruch. Dochodzący stamtąd dźwięk przypominał szuranie butami o szorstkie podłoże. Zajrzał.

– Aa, dobry wieczór, panu komisarzowi – zabełkotał głos właściwy amatorom niestroniącym od trunków rozweselających. Nawet jeśli był to płyn „Borygo” lub zwykły denaturat.

– Cześć, łachudro. Jużeś się nachlał? – odpowiedział Wołek.

Rozpoznał w człowieku starego znajomego. Niegroźny złodziejaszek miał ksywę „Semafor”, ponieważ był wysoki, przygarbiony i niemożliwie chudy. Za młodu bywał u nich częstym gościem, teraz widywali go na komendzie raczej sporadycznie.

– Ja dopiero zaczynam, panie komisarzu. Wnuk mi się urodził – stwierdził dumnie Semafor.

– Wnuk ci się urodził pół roku temu. Ileż można chlać z tej okazji?

– Aaa, panie komisarzu. Trzeba wypić, żeby zdrowy był – odpowiedział Semafor ze znawstwem.

– Dobra, dobra. Milewskiego nie widziałeś? Muszę mu wpierdol spuścić, bo narozrabiał.

– Patrz, cholera... Taki młody, a już w konflikt z prawem wchodzi – zafrasował się Semafor.

– To co, widziałeś go gdzieś?

– Tam w bramie po drugiej stronie stał niedawno z jakąś panienką – Semafor pokazał palcem.

cdn.

'

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor