Świat wciąż żyje tragicznymi doniesieniami o zamachach terrorystycznych w Paryżu, dokonanych przez islamistów. Terroryzm jest na ustach wszystkich. Warto pokazać, że zjawisko to powiązane jest z bardzo różnymi ideami i „walkami”.
Dziś w powszechnym myśleniu „terrorysta” ma twarz muzułmanina, który podstępnie atakuje zachodnią cywilizację po to, by na jej gruzach założyć swój kalifat. Druga część tej wizji jest sama w sobie dobrym tematem do dyskusji i zastanowienia (nie zawsze warto brać na poważnie wielkie zapowiedzi propagandowe), mnie interesuje jednak pierwsza – czy słusznie kojarzymy terroryzm z islamem? Odpowiedź może być tylko jedna: i tak, i nie. Tak, ponieważ od czternastu lat żyjemy w ciągłym strachu przed atakami Al-Kaidy czy ISIS, mając w pamięci zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie, Madrycie, Londynie czy ostatnio kilka w Paryżu. Nie, ponieważ twarz islamska (czy w zasadzie islamistyczna – islamizm rozumiejąc jako twardą ideologię polityczną opartą o religię) nie jest jedyną twarzą terroryzmu.
Problem leży już w samej definicji słowa „terroryzm”. Pod pojęciem tym rozumie się „działania pojedynczych osób lub grup usiłujących za pomocą aktów terrorystycznych wymusić na rządach państw określone ustępstwa”. To jest jasne, dużo trudniejsze jest natomiast określenie tego, co jest terroryzmem, a co nim nie jest. Dlaczego? Dlatego, że wielu wyraźnych aktów przemocy politycznej, przygotowanych i zrealizowanych w sposób skryty, dokonano... w słusznym z naszego punktu widzenia celu, również przez samych Polaków.
W XIX i na początku XX wieku ataków mających cechy terrorystyczne dokonali przedstawiciele np. lewicy niepodległościowej z Józefem Piłsudskim na czele – strzelali do przedstawicieli władzy carskiej czy rzucali bomby w posterunki policji. Jeszcze trudniejsza jest sprawa z drugą wojną światową i Armią Krajową. Nie chodzi tu nawet o walkę z okupantem na ulicach Warszawy, taką jak np. słynny zamach na Franza Kustcherę. W lutym i kwietniu 1943 r. żołnierze Organizacji Specjalnych Akcji Bojowych dokonali czterech zamachów bombowych na dworcach metra i kolei w Berlinie i Wrocławiu, a więc na głębokich tyłach niemieckich, gdzie w naturalny sposób ofiarami byli również cywile. Gdyby popatrzeć na to z dystansu i bez wiedzy, kto i na kim tego dokonał, można by nazwać to terroryzmem. Nie chcę w żaden sposób kalać dobrego imienia polskich wojowników o niepodległość, rozumiem ich motywacje i okrucieństwo, w którym przyszło im żyć. Ale właśnie – czy da się w tak prosty sposób postawić granicę między „bojownikiem” a „terrorystą”?
Jednym z pierwszych wielkich aktów terroryzmu był udany zamach na cara Rosji Aleksandra II z 13 marca 1881 roku. Władca Imperium zginął od bomby rzuconej przez członka rosyjskiej organizacji socjalistyczno-demokratycznej Narodnaja Wola, która chciała poprzez indywidualny terror zaprowadzić w Rosji nowy, bardziej sprawiedliwy ustrój. Na marginesie warto dodać, że bombę rzucił... Polak, Ignacy Hryniewiecki.
Przez wiele dziesięcioleci terroryzm powiązany był wyraźnie z walką o narodowe wyzwolenie. XX wiek zasłynął dwoma organizacjami terrorystycznymi, chcącymi wywalczyć swoje prawa narodowe skrytym atakiem – Irlandzką Armią Republikańską oraz formacją „Baskonia i Wolność”, znaną powszechnie jako ETA. Irlandczycy od początków XX wieku walczyli z Brytyjczykami najpierw o wolność swojej ojczyzny, a potem o przyłączenie do Wolnego Państwa Irlandzkiego Irlandii Północnej, do dzisiaj znajdującej się w składzie Wielkiej Brytanii. ETA reprezentuje Basków, czyli niewielki, lecz posiadający silną tożsamość lud żyjący na północy Hiszpanii przy granicy z Francją, który przez dziesięciolecia był tłamszony przez Madryt. Obydwie organizacje podkładały bomby i dokonywały innych ataków, utrzymując ścisłą konspirację. W latach 70. IRA toczyła w Irlandii Północnej faktyczną wojnę domową z brytyjskimi siłami porządkowymi i protestanckimi bojówkami, organizując nie tylko zamieszki, ale i regularne strzelaniny. Obydwie organizacje w ostatnich latach ogłosiły zawieszenie broni a potem koniec walki zbrojnej. Do tego czasu zabiły jednak wielu ludzi. Można zastanawiać się tylko, czy w słusznej, czy też niesłusznej sprawie.
Zjawiskiem dziś prawie zapomnianym jest też terroryzm lewacki, związany w latach 70. z radykalnymi organizacjami komunistycznymi działającymi w Europie Zachodniej. Niemiecka Frakcja Czerwonej Armii czy włoskie Czerwone Brygady mają na koncie liczne porwania i ataki bombowe, skierowane w „symbole represyjnego systemu burżuazyjnego” – prawicowych polityków, bogaczy, dziennikarzy czy wojskowych. Wykorzystywały one fanatyczny i głupi idealizm młodych ludzi, widzących szansę na stworzenie lepszego świata w terrorze i najradykalniejszej wersji komunizmu.
To oczywiście nie wyczerpuje spisu nurtów terrorystycznych. Obok nacjonalistów i lewaków są też anarchiści, radykałowie prawicowo-faszystowscy, fundamentaliści chrześcijańscy czy wreszcie pojedynczy indywidualiści, którzy mają swój cel (wielu z nich atakowało i atakuje na terenie USA). Wreszcie istnieje wiele różnic w samym terroryzmie bliskowschodnim – np. Palestyńczycy walczyli przez lata raczej o niepodległość a nie o Allaha. Warto o tym przypomnieć, by wyzwolić się z błędnego przekonania, że terroryzm równa się tylko i wyłącznie islamowi.
Interesujesz się historią? Chcesz wspomóc portal, który codziennie ją popularyzuje? Wejdź na http://histmag.org/wsparcie
Tomasz Leszkowicz