Z Andrzejem Kulką w świat: ALASKA, cz. 3
Sierpniowy poniedziałek, nasz ostatni tego lata wjazd do parku narodowego Denali. Do tej pory widzieliśmy w tym najsłynniejszym rezerwacie przyrody na Alasce około 30 niedźwiedzi; niektóre daleko, inne tuż tuż.
W północnej części parku narodowego Denali żyje obecnie 300-350 niedźwiedzi grizli, z czego około 80 sztuk w bezpośrednim sąsiedztwie drogi prowadzącej z Visitor Center do jeziora Wonder Lake. Badania naukowe wykazały zagęszczenie tych zwierząt w ilości 22-27 sztuk na 1 tys. km kwadratowych. Grizli w Denali nie są duże, największy zważony okaz miał ok. 300 kg, a więc niedużo w porównaniu z brunatnymi kolosami z wyspy Kodiak osiągającymi 800 kilogramów (rekord Alaski i rekord świata!). Ta różnica bierze się z faktu, że o ile pobratymcy z oceanicznego wybrzeża jedzą do woli ogromne ilości protein w postaci łososi, o tyle w Denali ryb nie ma. Lokalne grizli muszą zadowolić się w 90% roślinami; korzonkami, trawą, a od sierpnia jagodami, których dziennie potrafią zjeść do 200,000 sztuk! Dowiadujemy się od Lee McKeney'a, naszego irlandzkiego kierowcy-przewodnika, że.... tak niekochane przez nas komary zapylają kwiaty borówek, przysparzając misiom żarcie, a nam wspaniałe desery. Gwoli pełnej jasności; fantastyczną robotę odwalają wyłącznie komary-samce, podczas gdy samiczki opijają się w tym czasie krwią zwierząt i turystów. Jako ciekawostkę przyjmijmy fakt, że narodowym ptakiem Alaski jest - oczywiście tylko według miejscowych - komar (oficjalnie pardwa wierzbowa).
Grizli żyją 16-20 lat, okres godów przypada na późną jesień, młode rodzą się w lutym po 4 miesięcznej ciąży, podczas zimowego snu matki (to się nazywa łatwy poród), liczą niecały kilogram wagi i jeszcze nie mają ząbków.
Bezpośrednie spotkanie oko w oko z grizli z bliskiej odległości jest bardzo mocnym doświadczeniem wymagającym natychmiastowej zmiany bielizny. Zupełnie inaczej, na spokojnie, odbieramy jednak takie spotkanie siedząc bezpiecznie w autobusie, nawet gdy miś jest tuż obok.
Po terenie Denali chodzą rocznie tysiące pieszych turystów, ale pomimo to od chwili powstania parku (1917) zanotowano tylko jeden atak misia zakończony śmiercią człowieka. Nawiasem mówiąc, ów turysta na widok wielkiego, samotnego samca postanowił podejść jak najbliżej, aby zrobić sobie super-fotkę i - wbrew zaleceniom - przekroczył granicę zdrowego rozsądku nagrywając całe zdarzenie do momentu, gdy misiu z kilkunastu metrów w końcu zaatakował intruza. Służba parkowa dba o to, aby piechur znał swoje i zwierzęcia możliwości. Niedźwiedzia zwabiają zapachy, dlatego żywność wnosi się do parku w szczelnych pojemnikach, a na noc przechowuje co najmniej 100 metrów od namiotu. W Denali w zasadzie nie ma ścieżek, a turyści zachęcani są wręcz do deptania na przełaj, najlepiej po rzecznych kamieńcach. Ma to podwójny sens; po pierwsze rozdeptana, delikatna tundra bardzo długo się regeneruje, po wtóre wzdłuż utartych szlaków kumulują się obce zapachy przyciągające zwierzynę. Daleko w górach jedyną bronią piechura pozostaje zdrowy rozsądek i jego własny głos. Dlatego w parkowych autobusach, oglądając niedźwiedzie przez otwarte okna, należy zachować absolutne milczenie, aby nie oswajały się one z ludzkim głosem.
Idąc w terenie o małej widoczności należy zachowywać się bardzo głośno: śpiewać, gwizdać, obwiesić się jak baranek dzwoneczkami (jaki kontrast z naszą przysłowiową leśną ciszą!), co wraz z nielubianym przez niedźwiedzie zapachem człowieka przeważnie skutecznie je odgania. Inaczej mają się sprawy, gdy zaskoczymy niedźwiedzia za zakrętem lub - nie daj Boże - znajdziemy się nieoczekiwanie pomiędzy małym misiem a jego matką. Wtedy pomaga chyba tylko modlitwa i wiara w łaskawe potraktowanie.
Miałem okazję natknąć się na niedźwiedzie grizli wielokrotnie, na przykład wędkując samotnie w małym strumieniu wpadającym do rzeki Kenai. Z pluskiem wskoczył do wody naprzeciwko, spojrzał na mnie i... spokojnie zaczął łowić ryby. Strumień miał w tym miejscu około 6 metrów szerokości i metr głębokości. Byłem oddalony od misia o 7-8 metrów, a od samochodu o pół kilometra. Gdyby grizli chciał... ale na szczęście nie chciał. W takich przypadkach najważniejszy jest spokój, nie należy absolutnie uciekać, wiedząc, że po pierwsze człowiek nie ma szans w tym wyścigu, a po drugie, że ucieczka tylko sprowokuje drapieżnika do instynktownej pogoni. Należy miśkowi dać do zrozumienia, że jesteśmy ludźmi, podnieść wysoko w górę ręce, pomachać nimi, aby zaprezentować w ten sposób nasze pozornie większe rozmiary, dobrze jest też w tym czasie głośno i spokojnie mówić, zdecydowanym, stanowczym tonem. To wszystko ma uzmysłowić zwierzęciu, że nie jesteśmy żadnym z jego ulubionych dań. Ta strategia pomaga przy spotkaniach z grizli. Gdyby jednak miś mimo to zaatakował, należy chroniąc rękami szyję położyć się spokojnie w trawie, zwinąć w kłębek i czekać. Grizli po sprawdzeniu, że mu nic nie grozi, skubnąwszy raz czy dwa, powinien odejść. Powinien.
Działamy zupełnie inaczej, gdy natkniemy się na niedźwiedzia czarnego: należy go odstraszyć, co się zazwyczaj udaje, gdyż w odróżnieniu od grizli, jest bardzo płochliwy. Kiedy jednak powróci i zaatakuje: trzeba się bronić do upadłego (w dosłownym tego słowa znaczeniu), jak się da i czym się da. Bowiem kiedy powraca, znaczy, że chce nas skosztować.
Tekst i zdjęcia: Andrzej Kulka
Autor jest właścicielem chicagowskiego biura podróży Exotica Travel, organizującego wycieczki z polskim przewodnikiem po całym świecie, również na Alaskę. Bliższe informacje na stronie internetowej www.andrzejkulka.com lub pod nr tel. 773-237-7788.