Chociaż wbrew obiegowej opinii nie była to największa armia podziemna w okupowanej przez Niemców Europie, fenomen utworzonej 14 lutego 1942 r. Armii Krajowej – i szerzej, całego Polskiego Państwa Podziemnego – jest niezaprzeczalny. Patrząc na jej genezę oraz dziedzictwo łatwiej zrozumieć można najnowszą historię Polski.
Ruch oporu w Europie w czasie II wojny światowej rozwijał się intensywnie zarówno na zachodzie, jak i na wschodzie kontynentu. Francuscy maquis, norwescy dywersanci, jugosłowiańska armia partyzancka Josipa Broz Tity, w końcu zaś działająca na zapleczu Niemców partyzantka radziecka – wszystkie one wniosły swój wkład w pokonanie Hitlera. To zresztą właśnie przede wszystkim jugosłowiańskie oddziały podporządkowane komunistom dzierżyły palmę pierwszeństwa w Europie, jeśli chodzi o skalę działania. Oddziały pod dowództwem Tity, wykorzystując specyfikę terytorium Bośni, Serbii, Czarnogóry czy Słowenii, opanowywały okresowo lub na stałe spore obszary, a jednostki partyzanckie przechodziły do działań regularnych, zwłaszcza po kapitulacji Włochów w 1943 r., kiedy w ręce ruchu oporu dostały się ogromne zapasy sprzętu wojskowego. Stąd specyficzna sytuacja Jugosławii, która w przeciwieństwie do innych państw Europy Środkowo-Wschodniej, wyzwoliła się bez pomocy Sowietów, co w efekcie było przyczyną konfliktu Tity ze Stalinem.
Nie oznacza to jednak, że rolę Armii Krajowej należy w jakimkolwiek stopniu pomniejszać. Liczebność podziemnego wojska – ok. 300 tys. zaprzysiężonych żołnierzy – robi wrażenie, przy czym pamiętać należy, że mowa o ludziach „na listach”, a nie realnych siłach „strzelających” do Niemców. Problemem było oczywiście uzbrojenie tak dużej masy. Stąd znaczna część tych 300 tys. miała wziąć udział w działaniach dopiero w chwili wybuchu powstania powszechnego, gdy cały kraj ruszyłby do walki z Niemcami, na których zdobyto by potrzebną broń i wyposażenie, co pozwoliłoby sformować na nowo liniowe oddziały Wojska Polskiego, organizowane na bazie przedwojennych jednostek stacjonujących w danym miejscu.
Sam plan powstania powszechnego był też konceptem wartym uwagi. Dowódcy Związku Walki Zbrojnej, a od 1942 r. AK, na czele z gen. Stefanem Roweckim „Grotem” mieli świadomość, że konieczne będzie samodzielne wyzwolenie Polski spod okupacji niemieckiej. Czerpiąc z doświadczeń poprzednich dziesięcioleci, zarówno z epoki zaborów, jak też walk o odzyskanie niepodległości i granice w czasie I wojny światowej i tuż po niej, wypracowano pomysł wybuchu powstania, które zdobyłoby najpierw centralną część kraju, na czele z Warszawą, a następnie zajęło kolejne ziemie przedwojennej Rzeczpospolitej, a w perspektywie także tereny niemieckie, które powinny przypaść Polsce jako rekompensata za wojnę. Świadomość zarówno przeszłości, jak i rzeczywistości wojennej mówiła przy tym, że powstanie można wywołać tylko raz, i musi ono rozpocząć się w najlepszym możliwym momencie. Stąd koncepcja wybuchu w momencie, gdy Niemcy zaczną załamywać się na wszystkich frontach i jasne będzie, że przegrają, a Wehrmacht nie będzie chciał już walczyć. Plany te rozbudowywano – po 1941 r. uwzględniono czynnik radziecki, to znaczy możliwość klęski Niemiec na wschodzie, która oznaczałaby konieczność wcześniejszego wyzwolenia kraju, by w roli wyzwolicieli nie wystąpili Sowieci. Scenariusz w wielu momentach był zbyt ambitny – cały czas wierzono bowiem, że do kraju bardzo szybko przybędzie z zachodu polskie lotnictwo oraz brygada spadochronowa, co w warunkach II wojny światowej byłoby bardzo trudne do przeprowadzenia.
Chociaż plan powstania powszechnego nie został wprowadzony w życie, to jego elementy wykorzystano w największym działaniach AK w 1944 r.: akcji „Burza” oraz powstaniu warszawskim. Pierwsza z operacji rozegrała się na ziemiach na wschód od Warszawy i wiązała się z postępami Armii Czerwonej na froncie. Oddziały polskie miały rozpocząć intensywną akcję sabotażową na zapleczu Niemców, samodzielnie lub we współpracy z Sowietami wyzwolić polskie miasta i zademonstrować ZSRR, że to Polacy są tu gospodarzami. Jak wiadomo, Stalin nic nie robił sobie z tych demonstracji czy wprost prawa międzynarodowego – oddziały AK rozbrajano, żołnierzy wcielano do Armii Berlinga, a oficerów wysyłano do łagrów. Tragedią, i to większą, zakończyło się powstanie warszawskie – jego wybuch miał być ostatnią próbą odwrócenia losu Polski jako radzieckiego wasala. Walki rozpoczęte 1 sierpnia 1944 r. okazały się jednak zbyt słabo przygotowane, powstańcom brakowało bowiem broni, Niemcy zaś byli silniejsi niż się spodziewano. W efekcie doszło do ciężkich 63-dniowych walk, masakry i zniszczenia Warszawy.
Armia Krajowa to też oczywiście cały zestaw działań podziemnych – dywersji, walki psychologicznej, budowania morale wśród ludności, wychowywania żołnierzy. To działalność partyzantów takich jak słynny „Ponury” z Gór Świętokrzyskich. To historia pierwszego pokolenia Niepodległości, które nie bało się ruszyć do walki i poświęcić się dla Ojczyzny. Walkę często kontynuowano również po 1945 r., gdy opór komunistom stawiało podziemie poakowskie – a na samych żołnierzy AK bardzo intensywnie polowano. W PRL to AK-owcy byli środowiskiem, w którym kiełkował opór przeciw dyktaturze. O tym też warto pamiętać: historia podziemnej armii jest bowiem zarówno historią patriotyzmu i bohaterstwa, jak i bolesną opowieścią o tragediach, które dotknęły Polskę w XX wieku.
Tomasz Leszkowicz