25 września 2024

Udostępnij znajomym:

Historia operacji „Market-Garden” pokazuje, że świetne plany i odważne koncepcje łatwo mogą wywrócić się o niezauważone problemy i ignorowane zagrożenia. Specjaliści od zarządzania powinni przeczytać książkę „O jeden most za daleko”, by zrozumieć, jak groźny jest urzędowy optymizm i myślenie tunelowe.

Wojenny fresk pt. „O jeden most za daleko” w reżyserii Richarda Attenborough z 1977 r., z m.in. Dirkiem Bogardem, Michaelem Caine Seanem Connerym, Genem Hackamen, Anthonym Hopkinsem i Robertem Redfordem w rolach głównych, to jeden z najpopularniejszych filmów wojennych „starego typu”: monumentalnych opowieści o wielkiej bitwie. Dziś, po „Szeregowcu Ryanie”, „Bękartach wojny” czy „Furii” takich filmów, bez nadmiaru przemocy i raczej prostych w wymowie moralnej, już się raczej nie kręci. Warto pamiętać, że film ten jest adaptacją książki znakomitego reportażysty i korespondenta wojennego Corneliusa Ryana, który zgromadził liczne relacje i dokumenty, opowiadające o najbardziej znanej operacji powietrznodesantowej II wojny światowej, noszącej kryptonim „Market-Garden”. W tych dniach mija osiemdziesiąt lat od jej rozpoczęcia.

Ostatnia wojna światowa była wielkim debiutem nowego rodzaju wojsk: oddziałów powietrznodesantowych. Działania najpierw Niemców (w Norwegii, Belgii i Holandii oraz na Krecie), a potem aliantów zachodnich (Włochy, Normandia) pokazały, że wykorzystanie jednostek transportowanych przerzuconych na tyły nieprzyjaciela przy pomocy spadochronów i szybowców może być efektownym narzędziem wygrywania kampanii wojennych. Świetnie wyszkolone oddziały spadochroniarzy stanowiły (i wciąż stanowią) elitę każdej armii, a służba w nich nosi wyraźne ślady romantyczne. Operacja „Market-Garden” z września 1944 r. pokazała wyraźnie wszystkie szanse, ale także liczne zagrożenia, jakie niesie ze sobą desant z powietrza.

Po lądowaniu w Normandii w czerwcu, a także przełamaniu frontu we Francji w sierpniu 1944 r., Europa Zachodnia zdawała się stać przed aliantami otworem. Niemcy wycofywali się w popłochu na wschód, próbując jednocześnie jakkolwiek załatać swoją rozbitą obronę. Wysłane przodem oddziały francuskie wyzwoliły Paryż, a wkrótce Brytyjczycy, Kanadyjczycy i Polacy z dywizji gen. Maczka ruszyli w kierunku Belgii, stale siedząc na plecach Wehrmachtu. W tym czasie gen. George Patton na czole swoich pancernych kolumn coraz szybciej pędził w kierunku granic Niemiec. Wydawało się, że również Holandia wkrótce zostanie wyzwolona spod okupacji. Głównodowodzący na północnym odcinku frontu marszałek brytyjski Bernard Law Montgomery, bohater walk w Afryce Północnej, chciał zadać Niemcom decydujący cios – przejść Ren, zająć przemysłowe Zagłębie Ruhry i dochodząc do Berlina zmusić Hitlera do kapitulacji jeszcze przed Bożym Narodzeniem.

Ambitny marszałek, znany zwykle z ostrożności, zaproponował bardzo śmiały plan. Drogę do Renu i Niemiec zagradzały aliantom kolejne rzeki i kanały, które mogły stać się oparciem dla niemieckiej obrony. Rozkaz ich zdobycia miały wykonać brytyjskie, amerykańskie i polskie jednostki powietrznodesantowe, zrzucone na tyły Wehrmachtu. Równolegle z granicy belgijsko-holenderskiej miało ruszyć uderzenie lądowe, które błyskawicznie przebiłoby się w głąb Holandii i przejęło mosty. Do kluczowej przeprawy w Arnhem, którą mieli zająć Brytyjczycy i Polacy, czołgi brytyjskie miały dojść w ciągu 48 godzin.

Niestety, bardzo ambitny plan nie uwzględnił istotnych zagrożeń. Najważniejszym z nich było rozpoznanie. Niemcy wydawali się rozbici, stąd spodziewano się, że mostów bronić będą raczej tyłowe oddziały ozdrowieńców i starców. Tymczasem Wehrmacht w pierwszych dniach września okrzepł i zaczął szykować się do obrony. Co więcej, w rejonie Arnhem znalazł się (celem regeneracji) korpus pancerny Waffen SS – dwie przetrzebione, lecz wciąż silne dywizje czołgów z dobrze wyszkolonymi żołnierzami. Montgomery i jego planiści przegapili te jednostki. Równolegle zbyt optymistycznie patrzyli na możliwości spadochroniarzy oraz własnego uderzenia lądowego.

Gdy 17 września 1944 r. rozpoczynała się operacja, nic nie zwiastowało tragedii. 20 tys. żołnierzy z Wielkiej Brytanii przerzucono na spadochronach lub szybowcach wprost do Holandii. Desant udał się, jednostki amerykańskie zajęły też znaczną część mostów – przy czym jeden z pierwszych, w Son, został wysadzony przez Niemców i musiał zostać naprawiony. Nie udało się zająć przeprawy w Nijmegen. Do najważniejszego mostu w Arnhem dotarł batalion żołnierzy, reszta dywizji brytyjskiej utknęła jednak na obrzeżach miasta. Zawiodły plany oraz łączność między jednostkami oraz oddziałami walczącymi i zapleczem. Niemcy zaś po pierwszym szoku zdecydowanie uderzyli na spadochroniarzy.

Zamiast 48 godzin walki trwały ponad tydzień. Czołgi alianckie zamiast szybko ruszyć na Arnhem, utknęły na coraz twardszej obronie Niemców. Amerykanie ze słynnej 82 Dywizji w końcu zdobyli most w Nijmegen. Najważniejsza przeprawa, ta w Arnhem, po kilku dniach heroicznej obrony z powrotem trafiła w ręce Niemców. Brytyjczycy zostali odcięci na północ od Renu, ponosząc ogromne straty. Nie pomógł im opóźniony przez pogodę i źle przeprowadzony zrzut polskiej 1 Brygady Spadochronowej gen. Sosabowskiego, gdyż Niemcy wiedzieli czego się spodziewać. I choć Montgomery twierdził, że w 80% odniósł sukces, to próba zakończenia wojny jeszcze w 1944 r. spełzła na niczym, stając się dowodem na nieprzewidywalność wojny i konsekwencji wojskowej niefrasobliwości.

Tomasz Leszkowicz

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor