To się wydaje tak niedawno - oglądaliśmy na żywo transmisję z pierwszego lądowania człowieka na Księżycu. Obraz był kiepski, czarno-biały, dźwięk też nie bardzo czysty. Ale wiedzieliśmy, co się dzieje i byliśmy podekscytowani.
Teraz? NASA rozpieszcza nas coraz lepszą widocznością, coraz lepszą symulacją komputerową różnych misji, można nawet się zagubić i symulację uznać za transmisję - obraz czysty, dźwięk bez zarzutu.
Kilka dni temu można było oglądać taką transmisję z kolejnej operacji przeprowadzanej przez NASA na naszych oczach, po raz pierwszy w historii.
Oto wysłana przez ludzi maszyna (jak ja nazwać?), wielkości automatu do napojów, czy też lodówki, została wysłana w Kosmos, aby zmienić orbitę małego… jakby księżyca, krążącego wokół asteroidy Didimos.
Naukowcy wybrali te parę - Didimos (800 metrów po przekątnej) i jego księżyc Dimorphos (160 metrów) dlatego, że obserwując ich położenie wobec siebie i ruch w stosunku do siebie, będzie można określić skutki operacji NASA, zrobionej przy pomocy John Hopkins University.
Asteroidy nam zagrażają. Nie teraz zaraz, za chwilę, ale wiemy, że jest taka opcja, że się jakiś rozpędzi i uderzy w naszą Ziemię. Czy wyginiemy wtedy jak kiedyś dinozaury? Jeśli tak - to nie będziemy nawet o tym wiedzieć.
Pomysł jest więc inny - sprawdzić, czy można kopnąć taki latający w przestworzach kamień, kopnąć na tyle mocno, by zmienił swoją trasę, czyli orbitę. I oto mamy strategię obrony planetarnej i właśnie mogliśmy oglądać transmisję z pierwszego pokazu techniki obrony Ziemi przed zagrażającym jej asteroidom czy kometom! Obserwowaliśmy Double Asteroid Redirection Test, czyli DART i tak nazywała się ta atakująca maszyna. Sonda DART.
Misją będzie uznana za udaną, jeśli da się potwierdzić, że orbita Dimorphosa zmieniła się o 1 procent, czyli krąży on teraz wokół swego Didimosa o 10 minut krócej! Tylko tyle i aż tyle.
To wszystko działo się 11 milionów kilometrów od Ziemi, statki kosmiczne poleciły w tę misję kilka miesięcy temu, a my w telewizji NASA widzieliśmy, jak uderzenie odbywa się z dokładnością co do sekundy, tak jak ludzie zaplanowali! O godzinie 7.14 PM! Teraz będziemy mogli oglądać zdjęcia, jak już zaczną napływać (także z naziemnych teleskopów), a za kilka lat Europejska Agencja Kosmiczna wyśle tam swoją misję, by przyjrzała się kraterowi, jaki prawdopodobnie powstał na małym Dimorphosie po tym uderzeniu.
Celem całej misji jest właśnie sprawdzenie, na ile możemy się bronić przed niebezpieczeństwem nadlatującym z Kosmosu. Oczywiście trzeba takiego wroga odpowiednio wcześnie zauważyć, obliczyć, jakie stwarza zagrożenia i jeśli się da, obezwładnić właśnie tak elegancko - nie rozbijać, tylko lekko prztyknąć, żeby się posunął i nas w swoim locie - ominął.
Zbliżając się do Dimorphosa sonda DART pokazywała nam cały czas obraz z kamery, którą miała na sobie. Można więc było zobaczyć powierzchnię księżyca asteroidy, przypominającą gruzowisko wysuszonych przez wiatry kamieni. Badacze nawet wcześniej nie wiedzieli, czy jest pyłowy, czy kamienny, czy jest kamieniem pokrytym warstwą pyłu kosmicznego. Jeśli tak - to jak grubą. Uderzenie było więc zaplanowane tak, by zadziałało, ale nie zniszczyło stwora, obojętnie, jaka jest jego konsystencja. I wszystko poszło wspaniale!
Ciekawa jestem tylko, czy za kilka lat okaże się, że Dimorphos wrócił do swojej oryginalnej orbity, odrobił ten 1 procent i 10 minut, czy też skutki człowieczej ingerencji w porządek Kosmosu okażą się trwałe?
Idalia Błaszczyk