Jeżdżę po wsiach samochodem, rozglądam się i widzę, że rzeczywiście - gdyby wpadł do nas nagle jakiś Obcy, to by pomyślał, że obchodzimy święta Bałwanka, Mikołaja, Reniferka, kolorowych światełek i ozdobnego wieńca na drzwiach. To widać gołym okiem. Co my właściwie świętujemy, co celebrujemy, z jakiego powodu?
Gdyby włączyć amerykańskie radio, powód okaże się oczywisty - “Santa Claus is Coming to Town”. A gdy polskie? Malutki, biedniutki, mama nie miała dla niego ani poduszeczki, ani kołdereczki, a w ogóle “Nie było miejsca dla ciebie”. Król się niby urodził, ale zmarznięty, w opuszczonej stajence, bida aż piszczy!
Więc co my świętujemy?
Celebrujemy tę biedę i braki podstawowych artykułów potrzebnych do opieki nad noworodkiem?
Bo jeśli Król nam się narodził, i Zbawca i Bóg, to dlaczego tyle żalu, smutku, współczucia?
Śmiejemy się z Amerykanów, właśnie dlatego, że Reniferek, Bałwanek, ale sami gotowi jesteśmy sobie oczy powybijać (wzajemnie), jeśli dyskusja zejdzie na tak fundamentalne sprawy, jak: barszcz czerwony czy grzybowa, pierogi czy nie, makiełki czy kutia? Prezenty pod choinką, w skarpecie, czy pod poduszką, ale też - czy w Wigilię, czy 6 grudnia, a może w ogóle bez prezentów, bo i tak w niektórych regionach Polski bywa!
Wspominamy stanie w kolejkach, zdobywanie wszystkiego, co musiało pojawić się na świątecznym stole, wspominamy ten niezwykły nastrój i czas. Wspominamy też rodzinne kłótnie, niesnaski, awantury, wspominamy narzekania naszych matek, że tak się napracowały, nastały przy tych garach, a my, dzieci, nie chcemy jeść…
Wszystko było wywalczone, wydarte, zdobyte. Wszystko z wielkim trudem ugotowane, upieczony, usmażone, tak jak tradycja kazała, pyszne, nasze własne, domowe, święte!
A dziś? Kiedy i pomarańcze są i szynka i nawet karpia uda się “zdobyć”… I rodziny nie ma, albo jest tylko część, reszta przecież została tam, w domu…..To co my celebrujemy?
W Polsce, przy wigilijnym stole, dla mnie najważniejsze były opowieści. Dziadek wspominał czasy bardzo dawne, jeszcze sprzed tamtej wojny. Bywało, że i o tej wojnie wspomniał, o choince Polaków wywiezionych do Niemiec, do pracy w kopalni, o łamaniu się skórką chleba, bo przecież opłatków nie było. Kuzyn ojca wspominał Workutę i Monte Cassino, a babcia - swego ojca zamordowanego w obozie, już pod sam koniec wojny. Mama lubiła opowiadać o naszej prababci, która uczyła ją gotowania, pieczenia, w ogóle - prowadzenia domu i nawet - robienia lodów, latem przed wojną, gdy lodówki nie było!
I chociaż nie cierpiałam śledzi i ryby w galarecie, nie zbliżałam się do kapusty z grochem i jeszcze paru świątecznych “przysmaków”, to jednak nam dzieciom udzielała się ta właśnie niezwykła atmosfera, nastrój rozmowy, dzielenia się doświadczeniami, wspomnieniami, opowieścią, atmosfera właśnie niezwykła. Przecież przy tym samym stole spotykaliśmy się i z innych okazji, w podobnym gronie. W Wigilię miało to wszystko inne znaczenie. Było ważniejsze. Lepsze, mądrzejsze.
To co my celebrujemy? Bałwanka, Reniferka?
Idalia Błaszczyk