Przełom lat 80. i 90. XX wieku miał według niektórych komentatorów przynieść schyłek dyktatur i kolejną falę demokratyzacji inspirowaną przez euroatlantycki „Zachód”. I choć w ciągu kilku dekad po upadku komunizmu w Europie uczyniono wiele kroków w kierunku demokracji, systemy autorytarne wciąż miewają się dobrze. Choć różnią się między sobą, to łączy je wiele podobieństw.
W swoim ostatnim felietonie pisałem o porwaniu przez reżim Aleksandra Łukaszenki samolotu z młodym opozycjonistą Ramanem Pratasiewiczem i o historii narodu, który dzisiaj wciąż żyje pod butem dyktatora. W międzyczasie w tej sprawie wydarzyły się sporo nowego – przede wszystkim porwany wystąpił w państwowej telewizji, gdzie udzielił wywiadu zgodnego z linią propagandową reżimu. Nawet niewprawny odbiorca dostrzec mógł, że cała rozmowa, z publiczną samokrytyką i oskarżeniami towarzyszy z opozycji, była wyreżyserowanym spektaklem, do którego Pratasiewicza prawdopodobnie zmuszono torturami. Chłopak został złamany przez śledczych, którzy trzymali mocno w garści nie tylko jego samego, ale także jego partnerkę. Za wyjątkiem kilku oderwanych od rzeczywistości wypowiedzi „niezależnych komentatorów” w mediach społecznościowych opinia publiczna jest zgodna co do tego, że trudno atakować aresztowanego za takie zachowanie w bardzo ciężkiej sytuacji, w której się znalazł.
Sytuacja na Białorusi i wiele zagrań reżimu Łukaszenki zmusza do refleksji na temat tego, w jaki sposób działają dyktatury takie jak ta w Mińsku. Systemy autorytarne bywają bowiem bardzo często do siebie podobne, rosną bowiem na podobnych fundamentach.
Przykład Pratasiewicza sugeruje, że tym, co przede wszystkim kojarzy się z reżimami dyktatorskimi, jest przemoc i terror polityczny. Jest to myśl zgodna z intuicją – dyktatura musi bić, prześladować i aresztować. Historyczne wzorce przyzwyczaiły nas do obrazów terroru. Jakobini w czasie rewolucji francuskiej, którzy ścinali na gilotynie nie tylko wrogów rewolucyjnych rządów, ale także dawnych sojuszników. Carat rosyjski, który skazywał polskich niepodległościowców i powstańców na śmierć pod Bramą Straceń na Cytadeli warszawskiej, długoletnie więzienie lub (najczęściej) zsyłkę na Syberię. Komunistyczna Rosja Lenina, która rozkręciła czerwony terror wobec „wrogów ludu” kierowany przez Feliksa Dzierżyńskiego i jego Nadzwyczajną Komisję do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem (Czekę). Józef Stalin, który w końcu lat 30. postanowił już nie tylko eliminować rzeczywistych przeciwników rewolucji, ale też wszystkich potencjalnych krytyków, na czele z obalonymi przywódcami partii komunistycznej, oficerami Armii Czerwonej i urzędnikami wiernie realizującymi zalecenia Politbiura. Zamachy stanu w tzw. krajach Trzeciego Świata, kiedy to w ciągu jednej nocy wojsko zmieniało rządy, odcinało kraj i przeprowadzało rozliczenia. Junty południowoamerykańskie, które przy mniejszym lub większym wsparciu CIA walczyły z „komuną” – reżim Pinocheta w Chile więził i mordował winnych i niewinnych na stadionach piłkarskich w Santiago, a argentyńscy wojskowi kazali wyrzucać lewicowych wrogów swoich rządów z samolotów nad pełnym morzem.
Czy jednak celem terroru i przemocy politycznej jest tylko eliminowanie wrogów? Można domniemywać, że oprócz psychopatów i zwyrodnialców nikt nie lubi brudzić sobie rąk krwią. Oczywiście, tego typu działania zawsze są jakoś usprawiedliwiane – najbardziej okrutnym jest w tym wypadku mówienie, że „gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”, to znaczy, że tam, gdzie cel jest szczytny (wprowadzenie dobrobytu, porządku, prawdziwych wartości), tam można podejmować „trudne” i „nieczyste” działania.
Wydaje się jednak, że terror służy dyktatorom przede wszystkim jako straszak – społeczeństwo przerażone skalą represji nie jest skore do buntowania się. Ryszard Kapuściński, pisząc o dyktaturze w Gwatemali na przełomie lat 60. i 70. wyraził słynną myśl o... ciszy: „Cisza jest sygnałem nieszczęścia i często – przestępstwa. Jest takim samym narzędziem politycznym, jak szczęk oręża czy przemówienie na wiecu. Cisza jest potrzebna tyranom i okupantom, którzy dbają, aby ich dziełu towarzyszyło milczenie”. Dążeniem każdego dyktatora jest to, by mieć spokój, by „poddani” sami się kontrolowali. Dobrym tego przykładem jest działanie cenzury prewencyjnej w PRL w okresie stalinowskim. Ideałem, do którego dążyli cenzorzy był… brak zajęcia – system kontroli mediów zakładał bowiem, że najpierw autor sam przestraszy się napisać coś niewłaściwego, jeśli jednak coś takiego stworzy to poprawi go redaktor, a w razie konieczności zainterweniuje redaktor naczelny lub kierownik wydawnictw, który ma odpowiadać za porządek na swoim podwórku i kontakty z „niepotrzebnymi” cenzorami.
Dyktatura ma też jeszcze jeden cel – wywoływać poczucie jednomyślności, co też związane jest z ciszą i spokojem. Tyran zwykle pozuje na człowieka zdecydowanego i surowego, jednocześnie jednak chce pokazywać się jako reprezentant „zwykłych ludzi”. Aleksandr Łukaszenka, były dyrektor sowchozu, bardzo lubi pokazywać się na wsi czy wśród załóg fabrycznych. Przeciwstawia w ten sposób siebie nielubianym „elitom” – mieszczuchom, inteligentom, emigrantom – i daje do zrozumienia, że stoi za nim „milcząca większość”.
Każda forma oporu burzy to złudzenie. Dlatego w Białorusi, Rosji, Chinach, Wenezueli, Syrii, Birmie, Turkmenistanie, Korei Północnej czy wielu innych dyktaturach tak wiele sił poświęca się, by panowała tam cisza.
Tomasz Leszkowicz