Kolejna rocznica wybuchu drugiej wojny światowej po raz kolejny przywodzi na myśl pytanie – czy klęski Polski w 1939 roku dało się uniknąć?
77 lat temu Polska była niepodległa od trochę ponad dwóch dekad, miała za sobą dwa kryzysy gospodarcze (powojenny i Wielki Kryzys lat 30.), udany zamach stanu z 1926 roku, wprowadzenie autorytarnej dyktatury i zdławienie opozycji parlamentarnej, problemy z antysemityzmem, biedą, mniejszościami narodowymi i rozwojowym zacofaniem, niespełnione ambicje mocarstwowe, a także ogromny patriotyzm szerokich kręgów społecznych i pamięć o zwycięstwie wojny z bolszewikami. Czy mogła się obronić przez Hitlerem i Stalinem?
Od czasów przejęcia władzy przez Józefa Piłsudskiego w II połowie lat 20. polityka zagraniczna Polski opierała się na dwóch zasadach – trzymania równego dystansu do dwóch wrogich sąsiadów (Niemiec i ZSRR) oraz realistycznego patrzenia na sojusz z Francją i wzmacniania własnego potencjału wojskowego. Oczywiście, to nie wystarczyło do zapewnienia bezpieczeństwa, zwłaszcza, że sytuacja w Europie zmieniała się dynamicznie. Przez kolejne lata po I wojnie światowej Niemcy były wrogie państwu polskiemu, ale utrzymywane w ryzach porządku wersalskiego. W 1933 roku do władzy doszedł Hitler, który zaczął ten system podważać. Jednocześnie... wyciągnął rękę w stronę Polski, proponując Warszawie podpisanie paktu o nieagresji. W związku z tym, że w tym samym czasie przypadła pokojowa ofensywa Stalina i podpisanie podobnego dokumentu polsko-radzieckiego, można było uznać, że był to sukces polskiej dyplomacji.
Hitler od dojścia do władzy powoli rozmontowywał system wersalski, zbrojąc się, zajmując strefy zdemilitaryzowane oraz anektując Austrię, a potem (po kawałku) Czechosłowację. Jednocześnie nie deklarował wrogich zamiarów wobec Polski – co więcej, miał proponować rządowi polskiemu (Piłsudski już nie żył) sojusz przeciwko Stalinowi.
Może więc trzeba było iść z Hitlerem na Moskwę? Zająć razem z żołnierzami Wehrmachtu Kreml, przeparadować po Placu Czerwonym, pokonać największego wroga, a potem, w razie konfliktu ze Stanami Zjednoczonymi, szybko zmienić stronę. To wizje bardzo kuszące, nawet za bardzo – głosiciele tych pomysłów bardzo chcieliby widzieć siebie po stronie zwycięzców, nie zwracając jednocześnie uwagi na fakty. Po pierwsze, wizja zwycięstwa nad Stalinem, choć piękna, nie jest oczywista. A przegrana w tej wojnie skończyłaby się prawdziwą klęską (a nie tylko poważną, choć częściową jak w rzeczywistej drugiej wojnie światowej). Po drugie, czy sojusz z Hitlerem funkcjonowałby na równych zasadach? Przykład nie tylko mniejszych państw Europy Środkowo-Wschodniej (Węgier, Rumunii, Bułgarii), ale i niby-mocarstwowych Włoch pokazuje, że Hitler raczej podporządkowałby sobie Polskę. A jakie byłyby dla nas koszty? Pomoc w Holokauście jak u Francuzów w Vichy czy Węgrów w ostatnich miesiącach wojny? Likwidacja opozycji demokratycznej i wprowadzenie większego zamordyzmu? Okrojenie „mocarstwowej Polski” o ziemie wschodnie, które miały pełnić rolę „Lebensraum”, niemieckiej przestrzeni życiowej?
Odkąd Hitler poradził sobie z Czechosłowacją i zakpił z Francji i Wielkiej Brytanii, wojna z Polską była oczywistym kolejnym krokiem. Może więc trzeba było sprzymierzyć się ze Związkiem Radzieckim? To też był pomysł skazany na porażkę – pojawienie się na ziemiach polskich jednostek Armii Czerwonej doprowadziłoby do tego, że zostałyby one na dłużej i podporządkowały sobie Warszawę. W wypadku tak bezwzględnego polityka jak Stalin to coś oczywistego.
Pozostawało się więc bronić. Sytuacja geopolityczna Polski była jednak trudna – trzeci najsilniejszy sąsiad, Czechosłowacja, był na kolanach. Wcześniej zresztą Polacy sami pomogli go pognębić, biorąc udział (czy też może wykorzystując okazję) do przeprowadzenia rozbioru tego państwa. A wszystko wypłynęło z tradycyjnych narodowych przepychanek, poczucia zdrady, ambicji do przewodzenia w regionie. Nie mogli pomóc nam Węgrzy, położeni za górami i przychylający się do Niemców. Tym bardziej nie mogli pomóc Rumuni, którzy byli naszymi sojusznikami, ale na ewentualną wojnę z ZSRR.
Pozostała Francja i Wielka Brytania – zwycięzcy pierwszej wojny światowej, dwa mocarstwa, które rozdawały karty w polityce światowej. Wierzyliśmy, że ich włączenie się do wojny pozwoli pokonać Hitlera, a być może przestraszy go i zmusi do zawarcia pokoju. Nie wiedzieliśmy (lub nie chcieliśmy wiedzieć), że Francja boryka się z ogromnym kryzysem, a jej armia „nie chce umierać za Gdańsk”, wciąż mając w pamięci rzeźnię Wielkiej Wojny sprzed 25 lat? Że Wielka Brytania miała jak zwykle swoje interesy i myślała, że uda się sprawę rozwiązać politycznie, tymczasem nie była przygotowana do tak trudnej wojny.
Mówiąc szczerze nikt nie był do niej przygotowany – również polska armia. Wciąż zbyt mało nowoczesna, zbyt biedna na długotrwały konflikt, mocna w sferze morale, z być może najlepszą kawalerią w Europie (która paradoksalnie nie była wcale tak zacofana, a na planowaną wojnę na wschodzie była jak znalazł), ale bez dobrego lotnictwa czy oddziałów pancernych. Niezdolna nie tylko do obstawienia długiej granicy, ale także do przewidzenia, że Niemcy zastosują nową jakość prowadzenia działań – blitzkrieg, czyli wojnę błyskawiczną z udziałem mas czołgów.
Czy Polska była skazana na porażkę? Tak, chociaż wyrok podpisany został przez kolejne złe zbiegi wypadków, często niezależne od Polaków...
Tomasz Leszkowicz