Ostatnie wydarzenia międzynarodowe – rozwój Państwa Islamskiego, zamachy terrorystyczne w Europie, ciągle napięcia w świecie arabskim – prowadzą do wniosku, że pomiędzy tzw. Zachodem a islamem toczy się wojna cywilizacji.
Po raz kolejny wszyscy zainteresowali się słynną tezą Samuela Huntingtona o starciu cywilizacji, przedstawioną w 1993 roku w artykule w „Foreign Affairs” i rozwiniętej potem w wydanej w 1996 roku (i wielokrotnie wznawianej) książce The Clash of Civilizations and the Remaking of World Order. Zapewniły one temu wiązanemu z neokonserwatystami politologowi, zmarłemu w 2008 roku, doczesne miejsce w historii myśli politycznej.
Co twierdził Huntington? Swoje rozważania przedstawiał w kontekście upadku komunizmu i rozpadu imperium radzieckiego, a więc końca świata, w którym polityka międzynarodowa rozgrywała się (z grubsza) na linii Waszyngton-Moskwa. Upadek ZSRR doprowadził do tego, że na arenie międzynarodowej pozostało jedno demokratyczne supermocarstwo. Wizja Huntingtona nie była jednak optymistyczna, tak jak ta zaprezentowana wcześniej przez Francisa Fukuyamę, który twierdził, że koniec komunizmu oznacza triumf globalizacji, gospodarki wolnorynkowej i tym samym demokracji.
Huntington twierdził, że motorem stosunków międzynarodowych i konfliktów na tym polu będą cywilizacje – grupy państw i społeczeństw, które łączą wyznawane wartości i więzi kulturalne, a zwłaszcza religie. Wymieniał dziewięć takich cywilizacji: zachodnią (Europa, Ameryka Północna, Australia z Nową Zelandią), prawosławną (Bałkany i Rosja), latynoamerykańską, islamską (Bliski Wschód, Azja Środkowa, Afryka Północna), chińską, hinduistyczną, buddyjską (Azja południowo-wschodnia i Mongolia), japońską i afrykańską. W opisywaniu ich funkcjonowania skupiał się właśnie na „starciu” – zakładał, że tak jak dawne imperia, cywilizację będą ze sobą rywalizować w miejscach, w których się ze sobą stykają. Siłą napędową tych konfliktów będą właśnie wyznawane wartości, przede wszystkim religijne. W tej wizji świata cywilizacje, niczym w zmodyfikowanej średniowiecznej wizji krucjat, będą dążyć do ekspansji, podboju i nawracania rywala na swoją wartości i wyznania.
Huntington trafnie oceniał, że świat po zimnej wojnie nie będzie już dwubiegunowy (USA-ZSRR), ale wielobiegunowy – rywalizować będą ze sobą różne mocarstwa, nie tylko „stare” (Rosja), ale również nowe, takie jak Chiny, Indie czy Brazylia. Jego teoria o wielkiej rywalizacji opartej na podstawie cywilizacyjnej i religijnej zyskała na wartości po 11 września – uderzenie samolotów kierowanych przez islamskich terrorystów w wieże WTC pokazało wszystkim, że wizja wojny zachodniej cywilizacji z wojującym islamem jest realna.
Jak zwykle jednak wszystko nie jest takie proste. Wizja Huntingtona, zwłaszcza na papierze, wydaje się pełna – tłumaczy dziejące się na naszych oczach procesy i na każdą nurtującą nas wątpliwość daje jakąś odpowiedź. Tak to już jest z teoriami, które ze swojej natury mają być całościowe, w większości mają jednak poważne luki i nie odpowiadają wcale na wszystkie wątpliwości.
Po pierwsze, warto zauważyć, że Huntington wciąż pozostaje tym, kim jest – konserwatywnym politologiem, bliskim administracji republikańskiej. Postrzega on świat tradycjonalistycznie, a jednocześnie obawia się nowych zjawisk międzynarodowych, które mogłyby zagrozić supermocarstwowej pozycji USA. Dziki islam, wyzwalająca się spod amerykańskiej kurateli Ameryka Południowa, wreszcie rozwijające się dynamicznie Chiny oraz inne „tygrysy azjatyckie” – to lista głównych strachów, które śnią się po nocach amerykańskim neokonserwatystom. W pewnym sensie teoria „zderzenia cywilizacji” jest próbą naukowego opisania realnych obaw politycznych, które męczą Amerykę.
Jednocześnie, postrzeganie cywilizacji jako wielkich, jednorodnych tworów, w których motorem jest religia, jest ogromnym uproszczeniem, które zaciera inne ważne elementy analizy stosunków międzynarodowych. Weźmy chociażby wspomniany świat islamu. Chociaż chcemy postrzegać go niczym dawne imperium tureckie, to jego rzeczywistość jest radykalnie inna. Główne państwa i obszary tej „cywilizacji” różnią się od siebie politycznie – inne interesy i politykę ma szyicki Iran, rozdarty między religię a rządy wojskowych Egipt, bardzo religijna Arabia Saudyjska czy wielkie państwa muzułmańskie Azji południowo-wschodniej – Indonezja czy Malezja. Dodatkowo, w wizji Huntingtona nie ma miejsca na podstawowy opis społeczno-ekonomiczny: dla słynnego politologia motorem działania są religie. A przecież choćby radykalny islam zdobywa sobie poparcie na równi argumentami religijnymi, jak i graniem na frustracji ludzi spowodowanej biedą, złym działaniem instytucji państwowych czy byciem dalekimi peryferiami współczesnego świata, z którym „wielcy” (czytaj: USA) zupełnie się nie liczą.
Wreszcie wizja „zderzenia cywilizacji” zakłada, że motorem historii jest wyłącznie konflikt, wojna i starcie się sprzecznych sił. Patrząc realnie na historię nie można tego bagatelizować. Jednocześnie zaś zapomina się o tym, że wielokulturowość i porozumienie może przynieść pozytywne skutki.
Dlatego właśnie następnym razem, gdy usłyszymy o kolejnej nieuchronnej „wojnie cywilizacji”, zastanówmy się, czy rzeczywistość nas otaczająca nie jest dużo bardziej skomplikowana.
Tomasz Leszkowicz
Historyk, publicysta portalu internetowego "Histmag.org". Specjalizuje się w historii Polski XX wieku.