28 listopada 2024

Udostępnij znajomym:

Najpierw prezydent symbolicznie ułaskawia indyki, a potem Amerykanie zjadają ich ponad 50 milionów w jeden dzień. Co ciekawe, indyk nie miał nic wspólnego z pierwszym Świętem Dziękczynienia, więc w jaki sposób wylądował na świątecznym talerzu?

Historycy są zgodni, że indyk nie był obecny na stole podczas pierwszej uczty Święta Dziękczynienia w 1621 roku. Tak twierdzi m.in. Ashley Rose Young z Smithsonian’s National Museum. Sprawdźmy więc, skąd wzięła się jego dzisiejsza popularność.

Alexander Hamilton, jeden z ojców-założycieli USA, miał podobno powiedzieć: „Żaden obywatel nie powinien powstrzymywać się od jedzenia indyka w Thanksgiving”. Słowa tego męża stanu i polityka stały się rzeczywistością i według National Turkey Federation około 50 milionów indyków jest konsumowanych w listopadowe święto. Co ciekawe, indyka konsumujemy również na święta Bożego Narodzenia – ok. 22 milionów oraz Wielkanoc – 19 milionów. W sumie rocznie w USA zjadanych jest 250 milionów tych ptaków.

Tworzenie tożsamości narodowej – indyk jako symbol USA

Hamilton aktywnie promował ideę powszechnej konsumpcji indyka.

„To wszystko było częścią szerszego planu, aby wprowadzić do Stanów Zjednoczonych narodową tożsamość poprzez spożywanie tego samego rodzaju żywności” - powiedziała Young. „Tak więc indyk, będąc rodzimym i pochodzącym z Ameryki Północnej ptakiem, naprawdę odróżniał amerykański stół od stołu brytyjskiego”.

Jak powstał mit

Historycy nie wierzą, by indyka zjedzono podczas pierwszego Thanksgiving w 1621 roku i że prawdopodobnie podawanym wówczas mięsem była dziczyzna, gęsi i kaczka. Indyk stał się potężnym mitem promowanym przez literaturę i autorkę Sarę Hale, która ponad 240 lat po tej pierwszej uczcie propagowała pomysł uczynienia Święta Dziękczynienia świętem narodowym. Prezydent Abraham Lincoln ogłosił je takim w 1863 roku.

Według Rose Young, popularność indyka podawanego wraz z dynią i żurawiną, jest wynikiem migracji z Nowej Anglii, gdzie potrawa ta była serwowana od dziesięcioleci w ramach tradycyjnych dożynek, a wraz z przenoszeniem się mieszkańców wschodniego wybrzeża na zachód i południe, zyskiwała popularność w innych częściach kraju.

Poza tym popularność tego ptaka wynika również z bardziej pragmatycznych powodów. Po pierwsze, pochodził z Ameryki Północnej i był już udomowiony żyjąc na terenie gospodarstw, co było wygodne. Po drugie, w przeciwieństwie do kurczaka, ważące 15-26 funtów indyki mogą wykarmić wiele osób.

Wspaniała tradycja... indyczego lobby

W poniedziałek prezydent Biden ułaskawił dwa indyki o imionach "Peach" i "Blossom". Każdego roku robi to aktualny gospodarz Białego Domu, choć nie wszyscy zdają sobie sprawę, że to tradycja wprowadzona przez lobby producentów indyków, które pierwotnie były darowane prezydentom do zjedzenia i propagowania ich spożycia przez resztę kraju. Ułaskawianie przyszło znacznie później. A było to tak:

Dziwna historia

Według Stowarzyszenia Historycznego Białego Domu, Harold Vose z Rhode Island, człowiek znany wówczas jako „Król Drobiu”, od 1873 r. aż do swojej śmierci w 1913 r. wysyłał do Białego Domu nieoficjalnie indyki na Święto Dziękczynienia i Boże Narodzenie. Oczywiście w celach konsumpcyjnych.

Potem zaczęli to robić inni.

Na pełną skalę układ pomiędzy producentami indyków i ich lobby a prezydentami rozpoczął się w latach czterdziestych XX wieku, i wciąż było to podarowanie ptaka rodzinie prezydenckiej do zjedzenia na Święto Dziękczynienia.

Jednak śmierć, nawet indyczą, trudno sprzedać.

Większość Amerykanów nie wie lub nie chce wiedzieć, w jaki sposób jedzenie trafia na stół. Jak wykazały badania, zależy im na tym, by smakowało i było tanie. Politycy wiedzą o tym.

Dlatego zdając sobie sprawę z niezręczności całej sytuacji – publicznego przyjęcia żywego indyka przeznaczonego na jego stół – John F. Kennedy zerwał z tą tradycją w 1963 roku.

„Myślę, że po prostu pozwolimy temu ptakowi urosnąć” – powiedział Kennedy o ofiarowanym mu ptaku z tabliczką na szyi, na której widniał napis: „Smacznego, panie prezydencie”.

On i jego następcy zdali sobie sprawę, że lepiej być postrzeganym jako wyzwoliciel indyków, niż ten, który publicznie posyła je na rzeź. Niewiele brakowało jednak, by za prezydentury George’a W. Busha dzielny terier szkocki prezydenta, Barney, niemal przywrócił tradycję zabijania indyków w Białym Domu.

Tradycja się rozrasta... z jakiegoś powodu

Ptaki przywożone do prezydenta na tę uroczystość są traktowane po królewsku, dostają własny pokój hotelowy, pisze się o nich setki artykułów, robi tysiące zdjęć i zapewnia spokojną przyszłość. Nie zawsze tak było, czego chyba nie musimy bliżej wyjaśniać.

Mimo ironii całego ułaskawienia, wydarzenie to nie tylko nie wykazuje oznak spowolnienia, ale wydaje się rozrastać.

Gubernator Michigan sprowadziła tę tradycję do Michigan w 2022 roku, ułaskawiając pierwszego indyka, co powtarzane jest co roku. Z innym ptakiem oczywiście.

Alabama robi to od dziesięcioleci. Co dziwne, według „Alabama Daily News” ptaki z jakiegoś powodu co roku miały te same imiona - „Clyde” i „Henrietta”. Dopiero niedawno postanowiono dawać im inne imiona wyłonione w ramach sondażu internetowego. W tym roku były to „Gobbler” i „Cobbler”.

Stało się tak zakorzenione w kulturze amerykańskiej, że w ubiegłym roku miasteczko Van we wschodnim Teksasie zdecydowało się przyłączyć do tej dziwnej tradycji i pozwolić żyć indykowi o imieniu… Dolly Pardon. Podobno Dolly dożywa swoich dni na ranczu „Believe in Vegan”.

Dlaczego więc nie kaczka, nie kurczak, nie karp?

Indyk miał odpowiednią wagę, pochodził z Ameryki i stał się symbolem tożsamości narodowej. Stał się tradycją stworzoną przez literaturę, pragmatyzm i zręczne działania lobby. Dziś, choć pełen ironii, ten ptasi rytuał wciąż jednoczy miliony Amerykanów przy jednym stole.

rj

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor