----- Reklama -----

LECH WALESA

23 kwietnia 2025

Udostępnij znajomym:

Większość z nas deklaruje miłość do zwierząt. Publikujemy zdjęcia ukochanych psów i kotów, potępiamy znęcanie się nad nimi, oburzamy się na doniesienia o zaniedbaniach w schroniskach czy brutalnych eksperymentach laboratoryjnych. Gdy media informują o brutalnym pobiciu psa przez właściciela albo o kocie wrzuconym do kontenera na śmieci, czy o cierpieniu koni wyścigowych w rzeźniach, nie brakuje szoku i gniewu. A jednak – to samo społeczeństwo, które w teorii tak bardzo przejmuje się losem zwierząt, na masową skalę dopuszcza się wobec nich okrucieństw.

Każdego roku miliardy zwierząt giną w hodowlach przemysłowych i rzeźniach. Ich śmierć bywa brutalna, a warunki życia dalekie są od godnych. To zjawisko nie dotyczy tylko odległych farm – ono dzieje się tuż obok nas, w systemie, którego jesteśmy częścią. Choć najgłośniej mówi się o przemocy wobec zwierząt domowych czy przemysłowej hodowli, cichym dramatem pozostają miliony psów i kotów zabijanych co roku w schroniskach. W USA to niemal milion eutanazji każdego roku. Brak miejsca, funduszy i adopcji sprawia, że dla wielu bezdomnych zwierząt to jedyne „rozwiązanie”. To brutalna statystyka, która pokazuje, że nasze współczucie wobec zwierząt wciąż często przegrywa z wygodą, obojętnością albo systemową niemocą.

I tu rodzi się pytanie: jak to możliwe, że jako ludzie potrafimy jednocześnie deklarować miłość do zwierząt i uczestniczyć w ich cierpieniu?

Relacja między człowiekiem a zwierzęciem jest nie tylko napięta – jest wręcz wewnętrznie sprzeczna. I choć filozofowie, etycy i aktywiści próbują ją od lat zrozumieć i zmienić, odpowiedzi wciąż nie są oczywiste.

Podwójne standardy moralne

Filozofowie Robert Streiffer i Nicolas Delon zwracają uwagę na zjawisko „rozdwojenia moralnego”, które powszechnie obserwujemy w traktowaniu ludzi i zwierząt. W klasycznym eksperymencie etycznym, w którym trzeba zdecydować, czy zabić jednego zdrowego człowieka, by uratować pięciu chorych, większość ludzi stanowczo się sprzeciwia. Życie ludzkie postrzegamy jako nienaruszalne – niezależnie od kalkulacji zysków i strat.

Ale jeśli ten sam eksperyment przeprowadzimy na zwierzętach – śmierć jednego mogłaby uratować grupę pozostałych – wielu z nas uzna takie działanie za uzasadnione. Takie podejście reprezentuje etyka utylitarna, według której moralne są te działania, które maksymalizują dobro ogółu. Z kolei w przypadku ludzi zwykle kierujemy się deontologią, czyli przekonaniem, że pewnych rzeczy po prostu nie wolno robić – bez względu na konsekwencje.

Co ciekawe, nawet najbardziej zaangażowani aktywiści na rzecz praw zwierząt ulegają tym rozróżnieniom. W eksperymencie przeprowadzonym na konferencji w Melbourne uczestnicy mieli ocenić moralność poświęcenia jednej istoty dla uratowania wielu. W przypadku ludzi aż 85% uznało taki czyn za niemoralny. W przypadku zwierząt 35% było podobnego zdania.

Trzy spojrzenia na zwierzęta

Zdaniem filozofów, nasze podejście do zwierząt można podzielić na trzy główne kategorie. Po pierwsze, wielu ludzi postrzega zwierzęta jako przedmioty – rzeczy, które istnieją wyłącznie po to, by nam służyć. Taki pogląd dominuje choćby w przemyśle rybnym, gdzie tak zwany przyłów – przypadkowo złowione gatunki – traktowany jest jako odpad bez znaczenia.

Drugi sposób patrzenia to perspektywa utylitarna. Zwierzęta mają dla nas wartość, ale są zamienne – jedno życie można poświęcić dla dobra innych. To stanowisko bliskie choćby słynnemu australijskiemu filozofowi Peterowi Singerowi, który twierdzi, że liczy się przede wszystkim zmniejszanie cierpienia – niezależnie od gatunku.

Trzeci sposób widzenia to traktowanie zwierząt jako istot posiadających prawa – do życia, wolności, integralności ciała. Takie podejście jest coraz popularniejsze wobec psów i kotów, które traktujemy niemal jak członków rodziny. Filozof Tom Regan argumentował, że wiele gatunków – nie tylko domowe pupile – powinno być postrzeganych jako podmioty moralne z pełnią praw.

Gdzie leży granica empatii?

Jednym z powodów, dla których tak łatwo akceptujemy cierpienie niektórych zwierząt, może być dystans emocjonalny. Trudno współczuć świni czy krowie, które znamy tylko jako kawałek mięsa w sklepie. Jeszcze trudniej martwić się losem szczurów w laboratoriach czy ryb wyrzucanych za burtę. Empatia bywa wybiórcza – zależna od bliskości, znajomości, wyobrażeń. Naszego psa nie poświęcilibyśmy dla uratowania pięciu innych. Ale los kurcząt w klatkach często nie wzbudza większych refleksji.

Instytucje również odzwierciedlają to rozdwojenie. Gdy badania prowadzi się na zwierzętach, wymagania etyczne sprowadzają się najczęściej do analizy korzyści i kosztów. W przypadku ludzi – podstawą są prawa jednostki: zgoda, autonomia, godność. W praktyce oznacza to, że w badaniach na zwierzętach dopuszcza się działania, które wobec ludzi byłyby nie do przyjęcia.

Czy zmiana jest możliwa?

Relacje ludzi ze zwierzętami nie są proste i prawdopodobnie nigdy nie będą. Łączy nas emocjonalna bliskość, ale też wygoda i przyzwyczajenie, które nierzadko odbywają się ich kosztem. Jedni widzą w zwierzętach towarzyszy, inni źródło pożywienia, jeszcze inni – coś pośredniego. Czy można to zmienić? Być może tak, choć na pewno nie z dnia na dzień. Przemiany zaczynają się zwykle od pytań, nie od odpowiedzi. A najważniejsze z nich brzmi dziś: jaką relację ze zwierzętami naprawdę chcemy mieć – jako jednostki i jako społeczeństwo?

na podst. theconversation

 

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor