Z Andrzejem Kulką w świat: Birma 2018, część 1
Niedziela 14 stycznia
Podróż z Chicago do Związkowej Republiki Myenmy (bo tak oficjalnie nazywa się teraz ten kraj) jest długa i uciążliwa, co zupełnie nie przeszkadza zaprawionym w podróżach obieżyświatom. A z takich właśnie sprawdzonych w bojach wojażerów składa się nasza dzisiejsza grupa!
Najpierw lecimy do Tokio, pokonując dystans 10,097 kilometrów (6274 mil) w 13 godzin i 20 minut. Linia lotnicza ANA (All Nippon Airlines) korzysta na tym odcinku z nowoczesnej maszyny Boeing 777 - 300, niosącej nas wygodnie ponad Kanadą, Alaską i Północnym Pacyfikiem. Wystartowaliśmy z międzynarodowego portu lotniczego Chicago O'Hare punktualnie o godzinie 10:30. Lecimy ponad Kanadą; Albertą, Kolumbią Brytyjską i zamarzniętym Jukonem. Po sześciu godzinach lotu pod skrzydłami samolotu ukazały się pokryte śniegiem góry Alaski z wulkanicznym masywem Wrangla św. Eljasza i majestatycznym Denali (McKinleyem), a potem Syberia z doliną rzeki Kołymy i Ojmiakonem. Świetna okazja, aby zaznajomić się z dyskretnym smakiem dobrej, japońskiej sake serwowanej na pokładzie tak długo, aż pasażer jest w stanie ujrzeć przechodzącą tuż obok stewardessę.
Obok mnie siedzi czarnoskóry młodzieniec, który leci służbowo na Okinawę. Po krótkiej i przyjaznej rozmowie wiem już, że on nie wie co to jest Iwo Jima, nie oglądał filmu Hacksaw Ridge i absolutnie nie jest zainteresowany historią tego regionu świata... no cóż, inne pokolenie, inny światopogląd.
Lądujemy w Tokio/Narita o godzinie 14:45 lokalnego czasu, gdzie jest 15 godzin później niż w Chicago (23:45). Zmieniamy nie tylko godzinę, ale również datę! Tutaj jest już poniedziałek, a więc jeden dzień później niż w domu. Oczywiście, natychmiast przypomina się historia Fileasa Fogga z mojej ulubionej powieści "W 80 dni dookoła świata" Julesa Verne. On, przekraczając Międzynarodową Linię Zmiany Daty w kierunku wschodnim zyskał jedną dobę i wygrał swój życiowy zakład, a my... mamy "w plecy".
Degustacja sake nie przeszkadza, aby poruszyć delikatny temat zdrowia, a konkretnie wpływu długotrwałego siedzenia w rozrzedzonym powietrzu pasażerskiej kabiny. Poza ruszaniem kończynami i obowiązkowym spacerku po korytarzyku "raz na jakiś czas" przydają się specjalne skarpety, uciskowe podkolanówki, jakie można nabyć na lotniskach w USA np. na straganach Brookstone. Ten drobny (44USD) zakup bardzo pomaga pasażerom skarżącym się na puchnięcie nóg a obecność nici z jonami srebra znacznie podwyższa komfort podróży.
Jest więc piątek 15 stycznia, gdy po czterech godzinach oczekiwania (zbyt krótko) pośród kusząco zaopatrzonych sklepów wolnocłowej strefy tokijskiego lotniska, startujemy w końcu do Bangkoku, następnego miasta na drodze do docelowej Birmy. Tym razem to "tylko" 6 godzin i 30 minut lotu, co za ulga po wcześniejszym, trzynastogodzinnym brnięciu poprzez rzadkie i mroźne powietrze Arktyki! Bije północ, gdy pokonując dalsze 4,290 kilometrów lądujemy w stolicy Tajlandii. To jest najdłuższy z naszych dotychczasowych lotów, ale za rok robimy Australię! Będzie dalej, lecz - na szczęście - krócej.
W uszach nam dzwoni. Słuchając głosu rozsądku mamy tutaj dwie noce, aby nasze organizmy odreagowały trudy długiej podróży i zaaklimatyzowały się do nowych rygorów czasowych.
Kiedy w końcu docieramy do naszego hotelu w centrum miasta, jest już wtorek. 16 stycznia, godzina 2 nad ranem, a w Chicago zegarki wskazują pierwszą po południu ale... poprzedniego dnia.
Minęło nam 14,400 kilometrów i 30 godzin podróży, od progu domu do progu hotelu. Pora na zasłużony relaks, tylko jak tu odpoczywać, kiedy znaleźliśmy się w jednym z najbardziej egzotycznych miast Dalekiego Wschodu?
Tekst i zdjęcia: Andrzej Kulka
Autor jest właścicielem chicagowskiego biura podróży Exotica Travel, organizującego wycieczki z polskim przewodnikiem po całym świecie, również do Birmy i Bangkoku w styczniu 2019. Bliższe informacje na stronie internetowej www.andrzejkulka.com lub pod nr tel. 773-237-7788.