Na ten dzień wszystkie armie biorące udział w II wojnie światowej przygotowywały się przez kilka lat. Alianci – bo mieli rozpocząć swoją ofensywę na Zachodzie. Niemcy – bo musieli zepchnąć desantujących się do morza. Sowieci – bo liczyli, że odciąży to ich siły na wschodzie. 80 lat temu na plażach Normandii rozpoczęła się operacja „Overlord”.
Opowiadanie tej historii można zacząć jednak niemal równo cztery lata wcześniej i nie w Normandii, a w położonym nieco dalej na północny-wschód regionie Pas-de-Calais (który to wróci jeszcze w tej opowieści). Pod koniec maja 1940 r. w rejonie portu w Dunkierce zebrała się większość Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego – sił wysłanych na kontynent jakiś czas po wejściu aliantów zachodnich do wojny, które miały wspólnie z Francuzami stawić czoło Hitlerowi i wygrać wojnę. Jak się okazało, w obydwu wypadkach nie osiągnęły sukcesu. Wielka ofensywa Wehrmachtu z maja 1940 r. rzuciła na kolana Luksemburg, Holandię, Belgię i samą Francję. Armia, która 20 lat wcześniej wygrała Wielką Wojnę, szybko rozsypała się pod naporem silnych i skutecznych ciosów Niemców. Brytyjski Korpus Ekspedycyjny musiał wycofywać się na zachód. Ostatecznie został okrążony w Dunkierce, skąd miał już tylko jedną drogę ucieczki – przez morze. Do dziś dyskutuje się, na ile Hitler popełnił błąd, nie niszcząc alianckiego zgrupowania, które miał już „na widelcu”, bez niego bowiem Brytyjczycy na dłuższy czas utraciliby zdolność do stawiania większego oporu. Ostatecznie uznaje się, że nazistowski przywódca chciał okazaną litością udobruchać Anglików i doprowadzić do zawarcia zawieszenia broni na zachodzie. To się jednak nie udało, a siły korpusu ewakuowano wielkim wysiłkiem przez Kanał La Manche – co prawda bez ciężkiego sprzętu, który zalegał na francuskiej plaży ku uciesze niemieckich korespondentów wojennych.
Od tej pory dla Brytyjczyków, toczących uparcie wojnę z Hitlerem, jasne stało się, że do Europy trzeba wrócić, by ją wyzwolić – choć jeszcze w drugiej połowie 1940 r., gdy na Londyn i inne miasta spadały bomby, pomysł ten wydawał się zupełnie fantastyczny. Przez długi czas Wielka Brytania mogła być tylko samotną wyspą, stawiającą opór Wehrmachtowi na morzu i w powietrzu i dającą świadectwo oporu. Sytuacja zmieniła się jednak najpierw 22 czerwca, a następnie 7 grudnia 1941 r. Pierwsza z dat to atak Niemiec na Związek Radziecki – ogromna krucjata, która wymagała od niemieckiej armii zaangażowania prawie całych sił na wschodzie. Pół roku później japońskie bomby spadły na hawajską bazę amerykańskiej marynarki na Pearl Harbor, co doprowadziło do dołączenia USA do wojny. Teraz koalicja antyhitlerowska tworzona była przez trzy mocarstwa, a perspektywa przejścia do ataku wydawała się oczywista.
Problem w tym, że taką operację nie jest wcale łatwo przeprowadzić. Wielką Brytanię od kontynentalnej Europy dzieli Kanał La Manche, który uratował Londyn przez niemieckim szturmem, teraz jednak służył Hitlerowi. Wojsko należało przewieźć, zaopatrzyć, wyposażyć i poprowadzić do skuteczne zwycięstwa. A wróg, okopany na plażach i w portach, nie miał zamiaru tego wcale ułatwiać. Stąd ogromna praca setek, jeśli nie tysięcy sztabowców, którzy musieli opracować w drobnych szczegółach plan największej operacji desantowej, jaką widział świat. Nadano jej kryptonim „Overlord” („zwierzchnik”, „władca”). Prace te odbywały się zresztą w różnych miejscach – przez wiele miesięcy z portów Wschodniego Wybrzeża szły do Europy transporty żołnierzy amerykańskich, którzy mieli wziąć udział w inwazji. Równolegle gdzieś na poligonach wymyślano odpowiedni sprzęt – pływające czołgi, barki desantowe i inne maszyny, które miały pomóc w zdobyciu „twierdzy Europa”.
O tym, jak niełatwe było to zadanie, świadczy przykład rajdu na Dieppe z 19 sierpnia 1942 r. To inne francuskie miasteczko z portem morskim zostało zaatakowane przez wydzielone siły kanadyjskie. Miały one sprawdzić możliwość desantowania się na europejskim brzegu i przy okazji pokazać niecierpliwemu Stalinowi, że otwarcie „drugiego frontu” jest blisko. Ta operacja zakończyła się tragicznie – wojsko nie było dostatecznie przygotowane, a Niemcy skutecznie bronili się w oparciu o miasto. Wnioski, napisane krwią Kanadyjczyków, były jasne – jedyna szansa to desant na plażach i zdobycie przyczółku, a dopiero potem ruszenie dalej.
W północnej Francji były dwa nadające się do tego regiony. Pierwszym było wspomniane Pas-de-Calais, położone najbliżej Wielkiej Brytanii – przy dobrej pogodzie widać stamtąd słynne białe klify w Dover. Był to jednak kierunek oczywisty, dlatego też na rozkaz Hitlera to tam przede wszystkim budowano umocnienia Wału Atlantyckiego i trzymano siły do zgniecenia desantu. Stąd pomysł, by lądować w Normandii, położonej na zachód od ujścia Sekwany do morza. Było stąd bliżej do Paryża, dostatecznie blisko Wielkiej Brytanii i daleko od gromadzących się Niemców.
Historia desantu w Normandii 6 czerwca 1944 r. to nie tylko opowieść o alianckich żołnierzach szturmujących plaże i desantujących się na spadochronach na niemieckim zapleczu. Przez kilkanaście miesięcy dowództwo aliantów robiło wszystko, by zmylić Niemców co do kierunku ofensywy. Podrzucano im fałszywe plany, dezinformowano szpiegów, przekonywano, że siły gromadzone są na kierunku Pas-de-Calais. Jak się okazało, wszystko to się powiodło – Hitler jeszcze w momencie bitwy o plaże był przekonany, że to zmyłka, a wszystko rozstrzygnie się w innym miejscu.
Tomasz Leszkowicz