"Świat normalnych ludzi nie znosi odmienności. Obce elementy są po cichu likwidowane. Ci, którzy nie pasują, zostają usunięci”.
O dziewczynie z sieci sklepów konbini powiedzieliśmy już sporo. Cała historia opowiedziana w powieści, którą napisała Sayaka Murata, jedna z najpopularniejszych japońskich autorek, jest zbudowana właśnie wokół postaci Keiko Furukury, którą uszczęśliwia praca w sieciówce. Ale autorka nie skupia się wyłącznie na losach Keiko, zdecydowanie nieprzystającej do norm i obyczajów społecznych współczesnej Japonii, ale wpuszcza też na orbitę wydarzeń Shiraha, faceta, oględnie mówiąc, myślącego inaczej niż wszyscy inni. Po co dwie osoby, a nie jedna w tej, raczej minimalistycznej, opowieści?
Dwie postaci i dwie historie, pozornie identyczne. Ona i on zupełnie z innej bajki, niż ta powszechnie obowiązująca. Keiko Furukura nie jest w stanie, po prostu nie potrafi zrozumieć, dlaczego musi wypełniać społeczne role i oczekiwania, skoro jest jej to zupełnie do niczego niepotrzebne, i co najwyżej, jedynie ją irytuje:
„Trzydziestoletnia kobieta, panna, dorabia w konbini, do tego prawdopodobnie dziewica, dzień w dzień nawołuje klientów jak głupia, niby zdrowa, a nie próbuje nawet szukać normalnej pracy. Stanowiła pani kompletnie obcy element. Nic nie mówili, bo czuli się przy pani niezręcznie. Co innego za pani plecami. Teraz zaczną prosto w twarz. […] Wie pani, jakie jest ulubione zajęcie normalnych ludzi? Osądzanie tych nienormalnych. Mnie przepędzili, więc teraz zajmą się panią. Dlatego nie ma rady, musi mnie pani trzymać u siebie”.
I w tym właściwie zdaniu skupia się cała różnica między Keiko i Shirahem, bo mino swoistego podobieństwa losów, różni ich diametralnie pogląd na siebie samych w świecie. Ona, zdecydowanie pozostająca na uboczu tego, co nazywa się spełnieniem przez realizację oczekiwań innych, jest na tym uboczu absolutnie szczęśliwa i spełniona. Konbini, korporacyjna struktura handlowo usługowa, daje jej poczucie sensu, nakreśla jasno obowiązki i zadania, a nade wszystko porządkuje rzeczywistość według z góry określonych schematów. Zawsze wiadomo co, gdzie i kiedy, co dla Keiko jest jak objawienie zesłane z niebios, bo przecież ma zadziwiające trudności w określeniu tego, co kulturowo akceptowalne, nie jest bowiem w stanie diagnozować rzeczywistości i rozpoznawać w niej wszelakich niuansów. Gdy dzieckiem w szkole będąc, jest świadkiem bijatyki, nie mediuje, ale bierze łopatę i wali bijących się po łbach. Drastyczne? Może, ale nadzwyczaj skuteczne:
„Niech ich ktoś powstrzyma! - A, trzeba sprawić, żeby przestali, pomyślałam. Niedaleko był schowek, wyjęłam z niego łopatę, podbiegłam do nich i uderzyłam jednego z chłopców w głowę. Upadł, strasznie krzycząc. Podziałało, więc zamachnęłam się na drugiego, żeby jego powstrzymać, ale tym razem dziewczynki zaczęły wołać z płaczem: - Keiko, przestań! Przestań!”.
Konbini ją uszczęśliwia i jest w tej pracy świetna. Nie można tego powiedzieć o Shirahu, którego praca w sieciówce gruntownie unieszczęśliwia, i który jest w tej pracy fatalny. Nie potrafi pracować w korporacyjnym świecie schematów i gotowych wzorów do wypełnienia. Ale jest też coś więcej w jego myśleniu o życiu. Co to jest? Totalna abnegacja. Jakby tego było mało, wina jest zawsze poza nim, on sam pozostaje co najwyżej ofiarą społecznych układów. Wprowadza się do Keiko, przekonując ją, że będzie to obopólnie korzystne dla nich i pozwoli wyzwolić im się z gorsetu społecznych stereotypów. Keiko jest to w istocie kompletnie obojętne i ostatecznie, kompletnie destruujące. Ona nie potrafi żyć przecież poza konbini. Ciekawy jest natomiast, aczkolwiek mało oryginalny, koncept, który Shirahu nakłada jak kalkę na wszelkie swoje zaniechania:
„Nasz świat niczym się nie różni od tego z neolitu. Mężczyźni, którzy nie polują, i kobiety, które nie rodzą dzieci… Jednostki nieprzydatne dla wioski są usuwane. Wszyscy tak rozprawiają o nowoczesnym społeczeństwie, indywidualizmie, ale do życia tych, którzy nie chcą przynależeć do wioski, to się wtrącają, naciskają ich, aż w końcu wypędzają ze społeczności. - Bardzo pan lubi opowiadać o neolicie. - Wcale nie. Nie znoszę! Ale taka jest prawda, że nasz świat to neolit przebrany za nowoczesność. Kobiety lgną do silnych facetów, którzy przynoszą duże zdobycze; to za nich wychodzą te najładniejsze. Do mężczyzn niechodzących na polowania, żeby cokolwiek złapać, czują tylko pogardę, Mechanizm pozostaje bez zmian”.
To oczywiście tylko jedna strona poszukiwaniu straconego sensu przez Shiraha, bo ta druga jest znacznie mniej ciekawa i ociera się o niezrealizowane zobowiązania, długi i ucieczki przed wierzycielami.
Dwie postaci, dwie historie, dwa różne światy, tylko pozornie zbieżne w swym orbitowaniu na granicach tego, co uznaje się za oczywiście normalne. Tylko pozornie zbieżne, bo istocie Keiko była w stanie odnaleźć porządek w rozgardiaszu codzienności, Shirahu natomiast zagubił się w tłumaczeniu.
Nowa proza japońska zostawia nas w stuporze banalnej realności, która to banalność często ma odcień zaskakujący. Czym? Pewną aluzją co do tego, czego nie widać wprost, a co przecież jest wokół nas. Wystarczy szeroko zamknąć oczy, żeby to zobaczyć. Życie przecież nie sprowadza się, albo nie powinno sprowadzać się, jedynie do wypełniania ról ustanowionych przez innych, ale dlaczego nie? Podobnie ulegamy złudzeniu konieczności i oczywistości metod szkiełka i oka, ale wystarczy usiąść na odpowiednim stołku w odpowiedniej kawiarni, by się przekonać, że te pewności są niczym ślady na piasku.
Uroczo wzruszające cztery historie składające się na zbiór zatytułowany „Zanim wystygnie kawa”, Toshikazu Kawaguchi - wciągają nas w intymne sytuacje ludzi, którzy (jak wielu z nas) nie zdążyli czegoś zrobić, czegoś powiedzieć czy kogoś spotkać w odpowiednim momencie, a bardzo by chcieli to zmienić, odwrócić czy naprawić. Szkopuł w tym, że jedna z reguł, które nakładają się na właściwe podróżowanie w czasie (poza koniecznością odpowiedniego miejsca i czasu}, mówi jasno i wyraźnie, że nawet jeśli coś zmienimy w czasie naszego chwilowego cofnięcia się w przeszłość lub przeskoku w przyszłość, nie będzie to miało żadnego znaczenia dla teraźniejszości, której nie da się zmienić, choćbyśmy nie wiem jak chcieli to zrobić, ale czasem jedno zdanie, jedno słowo może być tym, które zmienia wszystko, a które mogło nam po prostu umknąć, w nieodpowiednim czasie i miejscu.
To przedziwne manewrowanie miejscem zdarzeń, przypadkowością spotkań, nieprzewidywalnością jednostkowych pragnień, otwiera nas na inne nastrojenie – i to właśnie wydaje się być tą banalnością w odwróceniu, która zadziwia w nowej prozie japońskiej.
wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Dziewczyna z konbini, Sayaka Murata, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2019, s. 142.
Zanim wystygnie kawa, Toshikazu Kawaguchi, wyd. Relacja, 2022, s. 220.
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com