----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

18 lipca 2018

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

„Życie nabiera sensu, kiedy patrzysz na nie jako na tajemnicę, której sens umyka konceptualizującemu umysłowi”. (A. De Mello)

***

Literatura opisująca doświadczenie holocaustu z istoty swej skazuje czytelnika na dotknięcie sytuacji granicznej, czyli takiej, która wyrzuca nas w inny wymiar istnienia, katapultuje tam, gdzie rzadko, albo w ogóle nie bywamy. Uczestnicząc w wydarzeniach, które niosą owe teksty, stajemy się nie tylko ich częścią, ale też zaczynamy być świadkami tego, o czym czytamy. To rzecz jasna nie dotyczy tylko i wyłącznie literatury opisującej zagładę Żydów w czasie ostatniej wojny, ponieważ jest istną cechą odbioru czytelniczego w ogóle, jakkolwiek „graniczność” literatury holocaustu nakłada na odbiorcę szczególną rolę w procesie projekcji – identyfikacji. Otóż w ogromnej mierze są to teksty dokumentalne albo inaczej takie, w których fikcja nie jest strukturalną dominantą. Ich prawdziwość zatem nie ogranicza się jedynie do rzeczywistości zawartej między okładkami tekstu. Sytuacji granicznych zatem, z którymi mamy do czynienia w trakcie lektury, nie można wsadzić „między bajki”, bo nawet jeśli by owe wspomnienia miały taką bajkową formę, co przybrało niezwykły wymiar w tekstach Zofii Posmysz, autorki kultowej Pasażerki, sfilmowanej przez Andrzeja Munka ,to jest to jedynie kolejna próba dania świadectwa niemożliwemu. W swojej książce zatytułowanej „Królestwo za mgłą” pisze:

„…za siedmioma rzekami, za siedmioma górami było sobie Imperium Rycerzy Trupiej Czaszki. Mnie najbardziej podoba się inna nazwa: Kolonia. Ale nie używajmy jej teraz. Mówmy: Królestwo. Tak widziała ten świat moja przyjaciółka Zosia Jachimczak. Było to potężne Królestwo, w którym panował przepotężny król. Przepotężny – tak się pisze w bajkach. Ja widziałam go tylko raz, a w zasadzie tylko jego plecy. Siedział zamyślony i słuchał tkliwego brzmienia skrzypiec. Słuchał w taki sposób, że znać było umiłowanie muzyki. Pewnie gdyby mógł, słuchałby skrzypiec godzinami, ba, całymi dniami, ale… niestety. Był królem i musiał planować nowe podboje. Bo pod tym względem on i jego Królestwo byli nienasyceni. Jakby wciąż głodni. Król ciągle powiększał swoje imperium. Co jakiś czas granice Królestwa przesuwały się i nigdy nie było wiadomo, czy pewnego razu nie będziemy musieli znowu się gdzieś przeprowadzić. Widocznie król toczył gdzieś daleko zwycięskie boje, bo łupy, jakie zjeżdżały z najdalszych nawet stron, były przebogate. Do Królestwa nie można się było dostać na piechotę. Nic z tych rzeczy! Jedynie pociągiem. Pociągi były jak z baśni. Ciągnęły je piękne, wielkie i czarne lokomotywy. Jak spienione rumaki buchały parą, wydawały dźwięki sapiącej bestii. Pociągi te pojawiały się o najdziwniejszych porach. Wjeżdżały majestatycznie w sam środek Królestwa. Wtedy imperium ogarniało nerwowe podniecenie. Ruch i rwetes, krzyki i szczekanie psów. Dopiero na peronie można było zauważyć, że wagony nie miały okien. A mimo to pasażerów zawsze było w bród. Wypływali z ich wnętrz niekończącymi się strumieniami. Następnie strumienie te łączyły się w żywe rzeki, te stapiały się w jeden rwący nurt i taka wezbrana fala tłumu przelewała się w stronę horyzontu. Po kilku godzinach znowu było cicho. Znowu brała górę rutyna królewskiego porządku.” (za: franciszkańska3.pl)

Różnych gatunkowo i koncepcyjnie literackich prób opisu doświadczenia holocaustu mamy nieskończoną ilość. Wystarczy przytoczyć tylko niektóre z tych, które omawialiśmy przez ostatnie parę lat w Monitorze. Wiele czasu poświęciliśmy między innymi tekstowi Victora Frankla „Człowiek w poszukiwaniu sensu. Ten filozof i psychiatra, wymieniany tuż obok Freuda i Adlera, zdołał przeżyć parę obozów koncentracyjnych i pisać o tym doświadczeniu w sposób, który zadziwia i inspiruje. Okazuje się, że doświadczenia graniczne mogą nie tylko wyrzucać w inną rzeczywistość, ale pozwalają też ją jakoś zracjonalizować, mimo że mogłoby się to wydawać nie tylko niemożliwe, ale wręcz absurdalne:

„twierdząc, że człowiek jest istotą odpowiedzialną i zobowiązana stale urzeczywistniać sens potencjalnie zawarty w każdej życiowej sytuacji, pragnę jednocześnie podkreślić (pisze V. Franl), że prawdziwy sens życia odnajdziemy raczej w świecie zewnętrznym niż w sobie samym, jako że nie jest prawdą twierdzenie, iż człowiek stanowi system zamknięty. Nazwałem ową konstytutywną cechę samo-przekraczaniem ludzkiej egzystencji. Należy przez to rozumieć, że człowiek zawsze kieruje się oraz jest kierowany w stronę czegoś lub kogoś innego niż on sam – może to być zarówno oczekujący wypełnienia sens, jak i inny człowiek, którego spotykamy na swojej drodze.

Im bardziej zapominamy o sobie – oddając się sprawie, której pragniemy służyć, bądź też osobie, którą pragniemy kochać – tym głębsze jest nasze człowieczeństwo i tym bardziej urzeczywistniamy swój potencjał. To, co znamy pod nazwą samo-urzeczywistnienia, jest niczym innym, jak nieosiągalnym celem, z tego prostego względu, że im bardziej dążymy do samo-urzeczywistnienia, tym bardziej się od niego oddalamy. Innymi słowy, samo-urzeczywistnienie możliwe jest wyłącznie, jako efekt uboczny samo-transcendencji”. (s.166)

Podobnie analityczna jest Hannah Arent, jedna z najwybitniejszych postaci współczesnej filozofii nurtu fenomenologicznego, która cudem uniknęła, zbiegiem wielu szczęśliwych zbiegów okoliczności, obozu koncentracyjnego. Jeden z jej najważniejszych tekstów dotyka istoty zinstytucjonalizowanego zabijania ludzi. Chodzi oczywiście o jedno z najbardziej znaczących opracowań kategorii zła, które napisała analizując proces Adolfa Eichmanna w książce „Eichmann w Jerozolimie – rzecz o banalności zła”. Pisze tam:

„[…] Smutną prawdą jest to, że zło w większości czynione jest przez ludzi, którzy nigdy świadomie nie postanowili być dobrymi czy złymi. Większość nazistów to byli ludzie kulturalni, mający rodziny, oddani ojcowie. Przerażająca jest ich normalność. I to jest właśnie banalność zła.” [s.258]

Teza ta prowadzi nas wprost do innego, pod każdym względem, tekstu Jonathana Littella „Łaskawe”, który mimo że jest powieścią sensu stricto, w przeciwieństwie do dwu poprzednich, to szuka odpowiedzi na identyczne pytania: - gdzie lokuje się sens człowieczeństwa i co stanowi o jego istocie, albo raczej, co jest jego istotą?

"Analność zła" – (analité du mal) skwitował dzieło Littella francuski filozof Philip Sollers, nawiązując do słynnej książki Hannah Arendt relacjonującej proces Eichmanna. "Łaskawe" przekonują, że absolutne zło, jakie uaktywnił nazizm, jest skutkiem złamania wszystkich tabu, zakazów, dzięki którym społeczeństwo może funkcjonować, mimo czającej się gdzieś w głębi pierwotnej przemocy. Wyrafinowana kultura oprawców to jedynie pusta skorupa.

Kontynuacja za tydzień

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor