„Prawdziwym problemem jest to, że każda linia jest linią łamaną. Cofasz się po własnych śladach, a i tak wszystko jest nieznajome. Więc zawracasz i ruszasz znowu, ale masz ten sam problem, tyle że w drugą stronę. Każda linia świata jest nieciągła, a cezura rozwidla pustkę, która jest bezdenna. Każdy krok przekracza śmierć”. (Pasażer)
Skąd ta dziwność się bierze? Z braku spójności? Z braku konsekwencji? Z pomieszania wątków i tematów? Wydaje się, że McCarthy chciał ze wszelką cenę napisać powieść najlepszą z najlepszych, jakie popełnił i tak bardzo tego chciał, że przedobrzył.
„W 1980 roku trzydziestosiedmioletni Bobby Western ma za sobą karierę kierowcy rajdowego i wciąż nie może pogodzić się z utratą ukochanej siostry oraz śmiercią ojca, uczestnika Projektu Manhattan. Pracując jako nurek głębinowy zostaje wezwany na miejsce katastrofy wartego trzy miliony dolarów niewielkiego samolotu. Odkrywa brak czarnej skrzynki, torby pilota i ciała jednego z pasażerów. Ktoś musiał być tu wcześniej. Co dziwne, media milczą o wypadku, mieszkanie Bobby’ego zostaje przeszukane, a konto bankowe zablokowane. Agenci federalni depczą mu po piętach. W co się wpakował? Czy ta sprawa ma coś wspólnego z zawikłaną historią jego rodziny?
Czym jest nasza rzeczywistość? Sensacyjna fabuła wciąga nas w znacznie bardziej skomplikowaną intelektualną grę. Thriller, powieść egzystencjalna, mroczny dramat o uwikłaniu w miłość oraz dziedzictwie winy, któremu patronują Szekspir i greckie mity” (z noty wydawniczej).
Zatopiony gdzieś w wodach Zatoki Meksykańskiej samolot z grupą kilku mężczyzn na pokładzie. Ma to wyglądać na katastrofę lotniczą, ale nie ma na to żadnych dowodów. Nurkowie wskazują raczej na coś, co wygląda na zaaranżowany wypadek. Pasażerowie dalej siedzą na swoich miejscach, ale brakuje jednej osoby. Kto to może być? I to właśnie w tym momencie zaczyna się coś, co nie ma końca, aczkolwiek ma dobrze zapowiadający się początek. Jednym z nurków jest główny bohater powieści, którego poniekąd, bo pośrednio, znamy z niesamowitego tekstu Stella Maris. Bobby Western kreuje w Pasażerze cały świat, jest jego siłą sprawczą. Dopełnia to, co w Stella Maris jest niedopowiedziane i wpuszcza nas w sytuacje wykraczające poza linearną czasowość powieściowej opowieści. Czas przestaje mieć jeden wymiar. Zmusza nas do bycia w pozornej rzeczywistości, w subiektywnych, świadomościowych wymiarach czasoprzestrzennych. Co to oznacza? Podróżowanie w odmiennych stanach świadomości jego siostry, regularnie odwiedzanych przez Dzieciaka i jego towarzyszy, czyli przez omamy schorowanej wyobraźni. To zresztą jest istotnym elementem konstrukcji opowieści, której wydarzenia konstytuowane przez i wokół postaci Westerna, są regularnie przeplatane wizytami Dzieciaka, których dręcząco doświadczała Alicia.
„Czym jesteśmy? My to dziesięć procent biologii i dziewięćdziesiąt procent koszmaru”.
Jeśli przyjrzymy się bliżej cytatowi otwierającemu ten tekst, to nie pozostaje nam nic innego, aniżeli skoncentrować się na koncepcie nieciągłości w przestrzeni i czasie. Upozorowana katastrofa samolotowa, w której znika tajemniczo jeden z pasażerów, nie ma żadnej kontynuacji w dalszym biegu narracji, przynajmniej w taki sposób, jakiego spodziewany się doświadczyć w tradycyjnym thrillerze. A w jaki sposób mamy z tą kontynuacją do czynienia, jeśli w ogóle? Wydaje się, że właśnie przypadkowy i nieciągły.
„Prawdziwym problemem jest to, że każda linia jest linią łamaną. Cofasz się po własnych śladach, a i tak wszystko jest nieznajome. Więc zawracasz i ruszasz znowu, ale masz ten sam problem, tyle że w drugą stronę. Każda linia świata jest nieciągła, a cezura rozwidla pustkę, która jest bezdenna. Każdy krok przekracza śmierć”.
Stąd też zrozumiałe staje się zmieszanie pozornie odległych od siebie tematów i motywów, żeby tylko wspomnieć o szczegółowej, niezwykle dokładnej analizie zamachu na prezydenta Kennedy’ego, pracy na platformie wiertniczej, wizyty w domu rodzinnym, niejasnych do końca prześladowań ze strony tajnej policji. Ten ostatni wątek jest szczególnie poza dobrem i złem, bo z jednej strony buduje nastrój grozy w duchu kafkowskim, z drugiej jednakowoż jest wyraźnie pozbawiony jakichś konkretnych motywów, którymi kierują się służby. Western przecież żadnego przestępstwa nie popełnił. Czy nosi w sobie winę ojca, albo raczej, czy działania ojca przerzuciły winę na syna? Ale jakie działania, gdzie i po co? Czy to ojciec jest tym pasażerem, który zniknął z zatopionego samolotu. Ale przecież, ponoć ojciec umarł w Meksyku lecząc się tam niekonwencjonalnie na raka witaminą B12. Jego grobu Bobby nigdy nie odnalazł. Czy cała ta afera ma związek z udziałem ojca w pracach nad budową bomby atomowej i kontaktami z Oppenheimerem? Dlaczego poginęły dokumenty i notatki ojca i dlaczego przeszukano dom matki? Czego od niego chcą tajemniczy mężczyźni, którzy go śledzą. Dlaczego zablokowano mu konta bankowe i kim jest prawnik, który podejmuje się zająć jego sprawą?
Funkcjonując w stanie nieustannej ucieczki, przemieszcza się w czasie i przestrzeni napotykając tych, z którymi miał w swym życiu znaczące sytuacje. Te sytuacje, takie jak spotkanie z matką, śmierć nadzwyczajnie bliskiego mu przyjaciela, czy – co najważniejsze w powieści – choroba psychiczna siostry, która była jego wielką, jedyną i niespełnioną nigdy miłością – rodzą konstatacje ostatecznie podsumowujące i oceniające jego życie w ucieczce ku znalezieniu odpowiedzi na niemożliwe w swym splątaniu pytania:
„Nigdy nie dowiesz się, z czego zbudowany jest świat. Za pewnik można uznać jedynie to, że nie jest zbudowany ze świata. Gdy dopracowujesz jakiś matematyczny opis rzeczywistości, nieuchronnie gubisz po drodze to, co jest opisywane. Każde dociekanie usuwa to, co jest przedmiotem zainteresowania.”
Koncept raczej nienowy i nieszczególnie odkrywczy, ale w kontekście powieści McCarthy’ego nabiera on bardzo intymnego, nieomalże osobistego wymiaru. Nigdy niespełnione, pełne udręki uczucie perwersyjnej dla wszystkich, ale nie dla Bobbiego, kazirodczej miłości determinuje wszystko, co działo się w jego życiu. To poprzez relację z siostrą, genialną matematyczką, świat jawi mu się w wymiarach bliskich rzeczywistości opisywanej przez doświadczenia fizyki kwantowej i stąd zresztą nieustanne nawiązywanie do tej teorii.
„Problem z mechaniką kwantową polega częściowo na trudności pogodzenia się z prostym faktem, że nie ma czegoś takiego jak informacja sama w sobie niezależnie od przyrządu niezbędnego do jej uzyskania. Nie było gwieździstego nieba przed tym, gdy pierwsza czująca istota wyposażona w zmysł wzroku je zobaczyła. Wcześniej wszystko było czernią i ciszą”.
I znowu mamy tu bezpośrednie i pośrednie konotacje filozoficzne i fizyczne. Jeśli dodamy do tego całe, ogromne pole znaczeń związanych z matematyką, które tak istotnie dookreśla wyższe sensy znaczeniowe w Stella Maris, to mamy coś, czym powieść McCarthy’ego wykracza poza tu i teraz, poza normę i poza nasze oczekiwania. A jakie one były? Czy identyczne z tym, co znamy z Drogi, Krwawego południka i Kraju nie dla starych ludzi, w sytuacji, gdy:
„Potworności dawnych dni tracą swoją wymowę, a tym samym zaślepiają nas na tyle, że nie widzimy, że świat zmierza w stronę ciemności przekraczającej nawet najmroczniejsze spekulacje. To na pewno będzie interesujące. Gdy nadejście powszechnej nocy uznane w końcu zostanie za nieodwracalne, nawet najbardziej bezduszny cynik zdumieje się, jak błyskawicznie porzucone będą każda zasada i każdy porządek podtrzymujące ten chwiejny gmach, a każda aberracja powitana z otwartymi ramionami”.
Wszystkie cytaty za:
Pasażer, Cormac McCarthy, przeł. R. Sudół, Wydawnictwo Literackie, 2023, s. 524.
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com