19 lutego 2025

Udostępnij znajomym:

„W żadnej innej grupie Amerykanów nie panuje taki pesymizm jak wśród białej klasy robotniczej. Zdecydowanie ponad połowa czarnych, Latynosów i białych z wyższym wykształceniem spodziewa się, że ich dzieci będą stały gospodarczo lepiej niż oni sami. Wśród białej klasy robotniczej sądzi tak zaledwie czterdzieści cztery procent. Co jeszcze bardziej zaskakujące, czterdzieści dwa procent białej klasy robotniczej – zdecydowanie najwyższy odsetek wśród badanych – twierdzi, że pod względem ekonomicznym stoją gorzej niż ich rodzice”. (s. 240)

Ukazało się nowe wydanie książki J. D. Vance’a, o której pisałem w Monitorze w 2018 roku, po ukazaniu się polskiej wersji, przygotowanej przez wydawnictwo Marginesy. Wtedy, czyli dawno temu, czytało się tę historię rodziny Vance’ów jako tekst obnażający rzeczywiste problemy ludzi z tak zwanego „pasa rdzy”, zostawionych samym sobie w marazmie upadającego przemysłu i obezwładniającej beznadziei. To właśnie owa niemożność, czy niemoc, wyjścia poza powszechne zniechęcenie, spowodowane brakiem jakichkolwiek perspektyw na poprawę losu ludzi „wyrzuconych w siodła”, a raczej z fabryk, kopalń i hut, była tym, co robiło największe wrażenie.

W kraju apologizującym aktywność i kreatywność jednostki, skupiającym uwagę na osiąganiu nieustannie rosnących zysków i pielęgnującym mit „od pucybuta do milionera”, książka Vance’a robiła piorunujące wrażenie. Wprawdzie autorowi udaje się wyrwać z tego zaklętego kręgu „bidoków” – co przekłada się na społeczność dziedziczonej nędzy, uzależnienia od czeków pomocy społecznej, kuponów na żywność, przemocy domowej, alkoholizmu, narkotyków i bezrobocia – ale jest wyjątkiem. Cała reszta dalej tkwi w bytowym marazmie, spowodowanym globalnym otwarciem biznesu na świat, przenoszeniem zakładów produkcyjnych tam, gdzie to jest tańsze i bardziej opłacalne, czyli poza granice kraju.

/J.D. Vance dzieli społeczeństwo […] w poprzek, opisując mniej nagłaśniany fragment współczesnej historii USA: twardą klasowość. W swej genialnej książce autor ze swadą, ale i bezwzględną szczerością obala stereotypy na temat rzekomych przywilejów białych Amerykanów. Bo owszem, są uprzywilejowani, ale nie wszyscy. Klasa robotnicza, Amerykanie wywodzący się ze Szkoto-Irlandczyków, wykonuje głównie pracę fizyczną, o awansie społecznym może sobie pomarzyć, rzadko zdobywa lepsze wykształcenie, klepie biedę. Mówi się o tej grupie nieco pogardliwie: hillbillies (bidoki), rednecks (buraki), (white trash) białe śmiecie. Ludzie, których dotknął kryzys i którym Ameryka ma niewiele do zaoferowania. Sami też nie są bez winy, bo nie zawsze chcą zadbać o swój interes.

Vance wywodzi się z tej grupy, ale udało mu się skończyć prawo na Yale. „Teraz ludzie patrzą na mnie, na moją pracę, dyplom prestiżowej uczelni i myślą sobie, że jestem jakimś geniuszem, że tylko naprawdę nadzwyczajny człowiek dopiąłby tego, co dziś mamy. Z całym należnym im szacunkiem, sądzę, że ta opinia to srogie pierdolenie” – pisze. Jego książka (została zekranizowana) jest autobiograficzna, ale choć pisarz polega w dużej mierze na własnej pamięci, to jego opowieść układa się w rzetelną, nierozliczoną historię o rozwarstwionych Stanach Zjednoczonych. Rozbraja przy okazji amerykański sen, który kusi, ale łatwo zmienia się w koszmar/. (za: A. Żelazińska, Upiorny sen, w: Polityka, 03/13/2018)

Książka ukazała się na rynku w roku 2016 i w tym samym roku wyszło polskie tłumaczenie. Dlaczego teraz zastanawiamy się nad kategorią cynizmu, sarkazmu czy hipokryzji w kontekście jej drugiego, polskiego wydania? Rzecz jest oczywista i pokazuje, jak bardzo kontekst zmienia znaczenie tekstu, bo rok 2025 każe nam czytać historię rodzinną J.D. Vance’a w zupełnie odmienny sposób, niż to miało miejsce w roku 2016. Prezydentem USA został bowiem Donald Trump, który wyznaczył autora Elegii na funkcję wiceprezydenta. To sytuacja bezprecedensowa i zupełnie niebywała, która kompletnie zmienia kontekst tekstu Elegii, gdyż musimy teraz patrzeć na wszystko to, o czym pisze autor przez pryzmat jego politycznych decyzji. Dlaczego? Bo książka o bidokach to nie fikcja literacka, prawdziwa w obrębie swej wypowiedzi, czyli ograniczona w swej prawdziwości sądów asertorycznych do przestrzeni między okładkami. Elegia to historia biograficzna z mnóstwem cytatów i przytoczeń z różnych opracowań, wykorzystujących badania nauk społecznych, jak choćby ten fragment:

„Rośnie liczba białych przedstawicieli klasy robotniczej w dzielnicach bardziej dotkniętych nędzą. W 1970 roku dwadzieścia pięć procent białych dzieci mieszkało w dzielnicach, w których ponad dziesięć procent mieszkańców żyło poniżej granicy ubóstwa. W roku 2000 odsetek ten wynosił czterdzieści procent. Od tej pory na pewno jeszcze wzrósł. Jak wskazują badania opublikowane przez Instytut Brookingsa w roku 2011, /w porównaniu z rokiem 2000 w latach 2005-2009 częściej zdarzało się, że w dzielnicach skrajnej nędzy mieszkali biali, urodzeni w USA absolwenci szkół średnich lub uniwersytetów, właściciele domów, nieotrzymujący pomocy państwa/. Innymi słowy, teraz nędzne dzielnice to już nie tylko getta – ubóstwo rozpełzło się także na willowe przedmieścia”. (s.67)

Ale gdzie tu cynizm, sarkazm czy hipokryzja? Odpowiedź jest pozornie skomplikowana, w istocie sprowadza się do interpretacji wyborczego hasła Trumpa „zróbmy Amerykę znowu wielką” – w istocie swej utopijnego. Nie ma przecież powrotu do przeszłości, to jest nierealne i po prostu niemożliwe.

/Należy wszak pamiętać, że w dobie płynnej nowoczesności nie istnieje ostateczna prawda, konieczny sens czy wiekuista harmonia. „Wartości są wartościami, dopóki nadają się do natychmiastowej konsumpcji”/ (Bauman 2006, s. 189).

Rzeczywistość nieustannie ulega zmianie i brak akceptacji tego faktu jest czymś kompletnie absurdalnym, ale polityka karmi się absurdem i jest wyjątkowo cyniczna w manipulowaniu świadomością wyborów, w tym rzecz jasna bidoków, którym to utopijne hasło brzmi nadzwyczaj słodko. Któż by nie chciał powrotu złotego wieku? Ale świadomość stoickiej czasowości jest raczej bidokom nieznana, zatem trzeba by porzucić pragnienie powrotu do przeszłości – tak się jednak nie dzieje i pas rdzy z preferencji demokratycznych przechodzi w republikańskie – co jest poniekąd zrozumiałe, ale tylko poniekąd. W jednym z fragmentów książki czytamy:

„Większość z nas miała kłopoty z dociągnięciem do pierwszego, ale radziliśmy sobie, ciężko pracowaliśmy i mieliśmy nadzieję na lepszy los. Istniała jednak liczna tych, których zadowalało życie z zasiłków […]. Choć dziś jest we mnie znacznie mniej gniewu niż w tamtych latach, to wtedy po raz pierwszy dostrzegłem, że polityka prowadzona przez demokratów, zwanych przez Mamaw /partią ludzi pracy/, nie do końca ich właśnie dobro ma na celu” (s. 173).

Kontynuacja za tydzień.

Wszystkie cytaty za: J. D. Vance, Elegia dla bidoków, przeł. Tomasz S. Gałązka, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2018, s. 304

Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor