Środa, 13 grudnia
Dzisiejszy poranek spędziliśmy na wygodnej, zadaszonej łódce pływając po jeziorze Chamo i wypatrując krokodyli. Udało nam się dostrzec kilka tych przedpotopowych gadów, ale wracając do miasta byliśmy pod większym wrażeniem orłów rybożerów, które nie dość, że dopisały w dużych ilościach, to jeszcze dały się oglądać z bliska. Zamiast jechać na lunch do naszego hotelu, smaczny i obfity posiłek spożyliśmy, dla odmiany, w restauracji blisko centrum, aby skosztować lokalnych dań i przyglądnąć się mieszkańcom radośnie korzystającym z czasu wolnego od pracy. Miejscowi zamawiali przede wszystkim narodową potrawę injera, którą jedli razem rwąc kawałki placka ze wspólnego talerza. Injera wyglądała świetnie, pachniała jeszcze lepiej, co zmusiło mnie do postanowienia, żeby jej skosztować przy najbliższej okazji.
Widokowa jazda w kierunku Dorze
Wczesnym popołudniem ruszamy z naszego hotelu Haile Resort w Arba Minh (1 300 m n.p.m.) do odległej o niecałe 30 kilometrów oryginalnej wioski murzyńskiego plemienia Dorze, zasiedlającego Południe Etiopii, w liczbie około 30 tysięcy mieszkańców. Naszym celem jest wioska Dorze usytuowana na wysokości 2 600 metrów nad poziomem morza, na wzgórzach krawędzi Wielkiego Rowu Afrykańskiego. Asfaltowa, dobra droga (ale ze zwierzakami, spokojnie i nieustraszenie łażącymi pośrodku) prowadzi najpierw brzegiem jeziora Abaya, a potem - już w postaci żwirowej - wiedzie zakosami na skalny grzbiet, gdzie pośród zieleni pól i lasów ukazują się oryginalne chaty w kształcie "pszczelich uli"! Są to plecione z bambusa unikalne struktury, co z biegiem czasu zmieniają przeznaczenie! Kiedy nieuchronnie zaatakują termity, trzeba je bowiem od spodu okresowo podcinać, a wtedy, z wieloosobowej, wielopokoleniowej chaty rodzinnej stają się kuchnią, potem magazynem, a następnie zagrodą dla zwierząt większych i coraz to mniejszych, do kur włącznie. Cały ten proces może w sumie trwać nawet 80 lat!
Wójt
Docieramy do wioski Dorze i wchodzimy do przydrożnej zagrody doskonale przygotowanej na wizyty turystów, z wodzem/wójtem świetnie władającym językiem angielskim i z ogromną wiedzą o swoich współplemieńcach. W dodatku jest on osobowością niesłychanie sympatyczną i pełną werwy.
Na początek wita nas śpiewem chór kobiet, potem zostajemy usadzeni na ławie pod płotem i odziani w kolorowe, regionalne stroje. Mężczyźni dostają do ręki włócznię i tarczę, a na kark... najprawdziwszą skórę lamparta! Tych wspaniałych zwierząt (według mnie najpiękniejszych na świecie) jest sporo w stanie dzikim w okolicznych lasach, ale NIE WOLNO już na nie polować. Ozdobne skóry na naszych plecach pochodzą sprzed ponad pół wieku stając się powoli eksponatami muzealnymi.
Z tego bananowego ciasta będzie pyszny placek
Po ceremonii powitalnej i - oczywiście - pamiątkowych fotografiach, przechodzimy na podwórzec, gdzie jesteśmy świadkami wypieku placka sporządzonego z roztartego na żarnie miąższu bananowca. Młoda dziewczyna krząta się przy ogniu i po chwili częstuje nas swoistą, jak tu żartobliwie mówią - "pizzą". Placek jest pyszny, a ponadto jesteśmy już głodni i zapachy ogniska automatycznie prowokują obfity ślinotok. Po wypieku mamy pokaz tkania materiałów z bawełny, co (poza budowaniem "pszczelich uli") jest zajęciem z którego Dorze słynie na cały kraj; ich produkty są cenione w Etiopii oraz poza jej granicami, są kolorowe, prezentują doskonałą jakość. Nasze panie też wykazały zdolności tkackie uwijając się żwawo u prząśniczki w rytm piosenki "Kręć się kręć wrzeciono, wić się tobie wić, ta pamięta lepiej, czyja dłuższa nić". Z tym, że u Stanisława Moniuszki wiła się nić jedwabna, a w Dorze oglądamy nić z bawełny. Jeszcze tylko wspólny taniec i... możemy zasiadać do stołu, gdzie kosztujemy lokalnych przysmaków, a także płynu o inspirującej nazwie "mleko lwicy"! Ta ciecz okazała się zwykłym bimbrem, ale skojarzenie z lwem bardziej nam, mężczyznom, odpowiadało. Miejscowi piją "mleko lwicy" rzadko, tylko przy stosownej okazji, jak narodziny czy wesela. Ale gości zawsze należy poczęstować. Wznoszony przy tym toast okazał się tak skomplikowany, że niestety, nie jestem w stanie go przytoczyć.
Domek wieśniaka, okolica Arba Minch
Powolutku nadchodzi czas pożegnania miłych gospodarzy, opuszczamy schludną, czystą zagrodę z poczuciem przeżycia nowych wartości - to była nasza pierwsza wizyta w wiosce etiopskich murzynów. Na początek - strzał w dziesiątkę!
Syn wodza
Tekst: Andrzej Kulka. Autor jest zawodowym przewodnikiem i właścicielem chicagowskiego biura podróży EXOTICA TRAVEL, organizującego wycieczki po całym świecie, z Etiopią włącznie, od 30 listopada do 16 grudnia 2024 roku. Bliższe informacje i rezerwacje: EXOTICA TRAVEL, 6741 W. Belmont, Chicago IL 60634, tel. (773) 237 7788, strona internetowa: https://andrzejkulka.com/destinations/etiopia-2024-12-dni/