03 sierpnia 2023

Udostępnij znajomym:

Jak co roku, przy okazji 1 sierpnia, przez sferę publiczną przetacza się fala wypowiedzi na temat powstania warszawskiego. Obok faktów, historii poszczególnych ludzi, należytego szacunku i zasłużonej pamięci nie brak jednak różnych generalnych interpretacji. A wśród nich wielu frazesów, które więcej mówią o wygłaszającym je, niż o samej przeszłości.

Powstanie warszawskie od samego wybuchu budziło kontrowersje. Dość przypomnieć, że krytykiem decyzji o jego rozpoczęciu był gen. Władysław Anders, określający działania dowództwa Armii Krajowej jako „ciężką zbrodnię”. Dyskusji nie sprzyjało też to, co stało się niemal nazajutrz po końcu walk w Warszawie, gdy władzę w Polsce przejęli komuniści, ściśle podporządkowani Związkowi Radzieckiemu. Dla nich powstanie jako akcja zbrojna wrogiego obozu politycznego – Armii Krajowej i Polskiego Państwa Podziemnego podporządkowanych legalnemu Rządowi RP na Uchodźstwie – było wydarzeniem negatywnym, które należało atakować i którego dobrą pamięć bardziej (w stalinizmie) lub mniej intensywnie zwalczać. Dla emigrantów czy przeciwników władz komunistycznych przeciwnie – powstanie warszawskie było alternatywą wobec narzuconego siłą ustroju, dziełem „Polski prawdziwej” i bohaterskim zrywem o wolność. Co najmniej do 1989 roku ten spór o powstanie był zakonserwowany w odgórnych schematach politycznych, które rządziły dyskusją o przeszłości. Choć oczywiście pamiętać trzeba, że od lat siedemdziesiątych – a na pewno od osiemdziesiątych – pamięć o powstaniu przeżywała pół-oficjalny rozkwit. Propaganda już nie blokowała tak mocno publikacji na ten temat, walki upamiętniano (m.in. odsłoniętym na 45. rocznicę wybuchu Pomnikiem Powstania na Placu Krasińskich, pod który pięć lat wcześniej kamień węgielny wkopywał gen. Jaruzelski), a kombatanci powoli nawiązywali więź z młodym pokoleniem.

Transformacja ustrojowa odmroziła tę dyskusję, a w latach 90. pojawiło się krytyczne spojrzenie na powstanie. Dla wielu jego apologetów miał to być dowód na to, że III RP nie chciała pamiętać o powstańcach, że wstydziła się historii i tym podobne. Moim zdaniem zagrało tu raczej ogólne odejście od przeszłości i skupienie się na teraźniejszości, przy jednoczesnym społecznym upamiętnieniu zrywu w stolicy. Przełom nastąpił w 2004 roku, kiedy to przy mocnym wsparciu prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego zorganizowano bogate obchody sześćdziesięciolecia walk i otwarto Muzeum Powstania Warszawskiego – pierwsze we współczesnej Polsce nowoczesne muzeum narracyjne. O powstańcach przypomniano i oddano im hołd. Trend ten trwa do dzisiaj.

Przy czym fakt, że temat powstańczy wrócił do głównego nurtu pamięci (a może był tam zawsze, tylko tego tak dobrze nie widzieliśmy?), sprzyja nawrotowi do fundamentalnych dyskusji o sens sierpniowego zrywu, jego cel i skutki. Świadczy to oczywiście o tym, że kultura historyczna jest żywa, że to co działo się w przeszłości w różny sposób oddziałuje na współczesnych, że w wydarzeniach wojennych sprzed prawie osiemdziesięciu lat szukamy refleksji. Z drugiej strony, trudno nie odnieść wrażenia, że spór ten coraz mocniej wyczerpał swoją twórczą siłę, jest powtarzaniem ciągle tych samych argumentów, a także wytartych frazesów.

Dwie główne narracje skupić można oczywiście na linii zwolenników i przeciwników decyzji o wybuchu powstania. Chociaż dużo lepsze (choć i mocniejsze) wydaje się określenie „apologetów” i „krytyków”. Ci pierwsi podkreślać będą, że powstanie warszawskie to kluczowe wydarzenie w najnowszych dziejach narodu i „moralne zwycięstwo”, że to powstańcom zawdzięczamy wolną Polskę i że wybuch walk w Warszawie… uratował Rzeczpospolitą przed staniem się siedemnastą republiką Związku Radzieckiego. Ci drudzy przypominać będą o ofierze i zniszczeniach materialnych i kulturalnych, wywodząc z tego wniosek, że 1 sierpnia 1944 roku był kolejnym przykładem polskiej politycznej głupoty, trwania tradycji „ja z synowcem na przedzie i jakoś to będzie”, a nawet zbrodni na narodzie.

Trudno nie odnieść wrażenia, że obydwie postawy, trochę być może przeze mnie podkoloryzowane, opierają się ciągle na tym samym sporze, w kółko powtarzając te same zdania. Trudno w kilku tysiącach znaków wytłumaczyć, dlaczego ani jedni ani drudzy nie mają racji – przecież od kilkudziesięciu lat na ten temat ukazują się poważne książki! Ale spróbujemy. Racją jest, że powstanie warszawskie to jedno z najważniejszych wydarzeń w historii Polski, chociaż jego zasługa dla dalszej walki jest nieco przewrotna – tworzyło mit, do którego sięgnęła opozycja demokratyczna i „Solidarność” w schyłkowym PRL, było jednak także nauką pewnego realizmu i konieczności niedoprowadzenia znów do takiej tragedii. Politycy czy publicyści mówiący o tym, że gdyby nie powstanie Stalin wcieliłby Polskę do ZSRR nie mają na to żadnych realnych dowodów – sam przywódca Sowietów stawiał już wyraźnie na to, by mieć pod kontrolą wianuszek podległych sobie państw. Można też zapytać, czy gdyby młoda elita, jaką stanowiła znaczna część powstańców, nadal żyła, a Polacy nie odczuwali traumy tej hekatomby, to czy komunizacja kraju nie byłaby trudniejsza? Prawdą jest, że powstanie przyniosło ogromne ofiary, a jego dowódcy popełnili błędy wojskowe. Stanęli jednak w obliczu wielkiej polityki mocarstw, kierując podziemną armią zmobilizowaną do powstania, do którego przygotowywano się pięć lat.

Ta historia jest ważna, skomplikowana i tragiczna. Ale też realna, nie zamknięta we frazesie. Warto o tym zawsze pamiętać.

Tomasz Leszkowicz

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor