Dawno temu byłam w stolicy Szkocji, w Edynburgu. W hotelu przeglądałam książkę telefoniczną. Ogromna, rzeczywiście ogromna ilość polskich nazwisk! Każdy wiedział o centrach szkoleniowych dla polskich żołnierzy, właśnie w Szkocji. Każdy słyszał o żołnierzach, aktorzy nie wrócili do Polski. Wielu nie wróciło, bo Polski, którą kiedyś opuścili, już nie było, nastała na tamtych terenach sowiecja. Ale aż tylu? I to tylko jeden Edynburg...
W Stanach Zjednoczonych byłam kiedyś na spotkaniu z przedstawicielem Biura Spisu Powszechnego. Pokazał tabele obrazujące imigrację do USA z różnych krajów świata. Z Niemiec, z Irlandii, z Włoch nawet - przybywało coraz mniej. Z Polski rok za rokiem, dziesięciolecia za dziesięcioleciami - tyle samo. Wszyscy wiemy, że dopiero wejście Polski do Unii Europejskiej powstrzymało to zjawisko. Bo polskim emigrantom łatwiej było w Anglii, we Francji, Danii i innych krajach członkowskich. W każdym zakątku świata, na wszystkich kontynentach spotykamy rodaków, lub ich potomków. W Australii Polonia stanowi nieco ponad 1 procent populacji. W Ameryce Południowej do dziś hołubi się pamięć o Gombrowiczu, w Chile pamięta się o Ignacym Domeyko, w Peru o Erneście Malinowskim. W Meksyku mieszkał Sławomir Mrożek, w Gwatemali Andrzej Bobkowski, a całości obrazu dopełnia fakt, że jedną z najbardziej uznanych autorek w Meksyku jest Elena Poniatowska. Trudno powiedzieć, że jest polskiego pochodzenia, ale wywodzi się z "tych" Poniatowskich, jej ojcem był praprawnuk bratanka polskiego króla. Można przeczytać wspomnienia polskich arystokratów, zdaje się Branickich z Potockich, czy odwrotnie, osiadłych w Afryce.
Byliśmy i jesteśmy w Japonii, w Chinach, w krajach Bliskiego Wschodu. I w Europie! Jakby wyglądałaby nasza literatura romantyczna bez Paryża? Bez Wiednia, Monachium, Londynu? Gdyby Francuzi odmówili Mickiewiczowi pobytu we Francji? Napisałby swoje arcydzieła? Norwid nawet tu, w Ameryce, próbował znaleźć dom. Nie udało mu się, więc wrócił - do Francji. A Giedroyc i "Kultura" w Paryżu? Ilu artystów dzięki temu Instytutowi przetrwało? Na terytorium Francji prowadzili swoje spory nie tylko o kulturę, ale o politykę też.
Polaków z Ojczyzny wyrzucały wojny, powstania, rozbiory. Prześladowania polityczne, konfiskaty, zagrożenie zsyłką, więzieniem, aresztem. Ale wyganiała nas z Kraju także bieda. Do języka codziennego wszedł tytuł nowelki Henryka Sienkiewicza "Za chlebem". Bo myśmy za chlebem też wyjeżdżali, nie tylko ze względów politycznych. Tylko w latach 1890-1903 do Brazylii pojechało 60 tysięcy Polaków, głównie z Galicji i Kongresówki. Wierzyli, że dostaną tam ziemię i wreszcie przestaną głodować.
Jak jest tu w USA, sami wiemy. Nikt już nie rozstrzygnie, czy ostatnia tak zwana wielka emigracja do USA, po festiwalu Solidarności, była rzeczywiście tylko emigracją polityczną. Ilu się po prostu załapało, bo można było zdobyć azyl polityczny, nawet jeśli strajki i rozruchy oglądało się tylko w telewizji ?
Polacy, można chyba tak powiedzieć, mają więc emigrowanie w genach. Czasem zastanawiamy się tu - to kto w tej Polsce został? Czy poza Krajem jest nas już tak samo dużo, jak tam?
A jednak... Rozmowa z bardzo bogoojczyźnianie i patriotycznie nastawioną Rodaczką. /jak wiadomo taki wyeksponowany patriotyzm jednak nie skłania do powrotu, ale - jak wiadomo - takie jest życie i trudno się dziwić/. Więc rozmawiamy, czy też rozmawialiśmy dobrych kilka lat temu, kiedy to w Polsce zaczęli się pojawiać pierwsi imigranci - Wietnamczycy, Arabowie. Otwierali restauracje, Polska zaczynała się zakochiwać w kuchni tajskiej, meksykańskiej, wietnamskie itd. Rodaczka stwierdziła, że nie powinno tego być, nie powinno się tych ludzi tam wpuszczać, Polska była zawsze polska, jednakowo-katolicka.
Pytam: to imigrantów do Polski nie wpuszczać? A my tutaj? Też nie powinno się nas wpuszczać, Polaków, do USA?
- O, my to co innego - odpowiedziała mi nasza Rodaczka.
Kali - tak, Kalemu - nie!!!
Każdy ma swoje zdanie na temat wszystkiego, co dzieje się na świecie. Od jakiegoś już czasu słyszę w dyskusjach o emigracji taki dziwny wątek: to nie są uchodźcy polityczni, to są emigranci ekonomiczni. W domyśle - chcą sobie tylko życie poprawić, nikt im nie grozi, zachciało im się - jednym słowem - wydostać do Europy i żyć na zasiłkach, za nasze ciężko zarobione pieniądze! A my, jako że jesteśmy szlachetni, apelujemy do władz, żeby tym ludziom ekonomicznie pomagać u nich, w ich krajach, to tej fali uchodźców nie będzie.
To jedna strona medalu. Druga - to terroryści, bandyci, roznosiciele zboczeń i chorób. Nie wpuszczać. Kiedy to słyszę, zawsze staje mi w oczach obraz pojawiający się na kartach wielu książek, wspomnień uchodźców z sowieckiego raju, którzy dzięki Armii Generała Andersa i mądrej polityce, wydostali się do Persji, kwarantannę odbywali na plaży.
"W sierpniu 1942 roku poczuliśmy się bezpieczni po raz pierwszy od czasu deportacji. Nie mieliśmy ze sobą prawie nic oprócz zbytecznego bagażu wszy, pluskiew i trapiących nas chorób. Rozebrani do naga musieliśmy wejść pod prysznice ze środkami do dezynsekcji i odwszawiania. /.../ Persowie powitali nas egzotycznym poczęstunkiem, z niedowierzaniem patrzyli na nasze wychudzone ciała./..../ Warunki sprzyjały szerzeniu się dyzynterii, tyfusu, duru brzusznego."We wspomnieniach pojawia się miasteczko namiotów na plaży, choroby, umieranie. Wielu już po opuszczeniu sowietów - zmarło. Tak jak i matka Wiesława Adamczyka, autora książki "Kiedy Bóg odwrócił wzrok".
Jakoś Persowie nie powiedzieli nam wtedy - możecie sobie z Armią Czerwoną prosto na wschód wracać do Polski, po co się tu plączecie? A Afryka? Indie? A Meksyk? Też nie musieli polskich sierot wojennych przytulić. Całe armie komunistycznych emisariuszy kręciły się po Europie, żeby te dzieci sprowadzić do PRL-u.
Cudzy ból zawsze mniej boli.
Oczywiście spece od propagandy pracują na tę niechęć do emigrantów, umiejętnie strasząc na przykład, terroryzmem, chorobami, zboczeniami. Polscy politycy chyba nie bardzo wiedzą, co zrobić - żeby prezydentowi Białorusi nie ustąpić i... no nie, jednak chyba już nie zależy na zachowaniu wrażenia i opinii, że my to zawsze za wolność naszą i waszą, że tacy gościnni.
Już w latach siedemdziesiątych zapowiadano, że sytuacje polityczne i zmiany klimatu, zmiany demograficzne i gospodarcze doprowadzą do masowych ruchów migracyjnych. I trzeba być na to gotowym... Najwyraźniej polscy politycy jeszcze gotowi nie są.
Idalia Błaszczyk
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.