Ostatni atak rosyjskiej propagandy na Polskę za cel wybrał sobie historię. Władimir Putin przedstawia Polskę jako państwo antysemickie i współodpowiedzialne za wybuch II wojny światowej. W ten sposób próbuje przykryć fakty dla siebie niewygodne.
Jeszcze w grudniu zeszłego roku z Rosji popłynęły zarzuty wobec Polski dotyczące genezy II wojny światowej. W ich propagowaniu wziął udział osobiście prezydent Federacji Władimir Putin. W czasie przemówienia na spotkaniu kierownictwa ministerstwa obrony narodowej odniósł się on m.in. do postaci przedwojennego ambasadora RP w Berlinie Józefa Lipskiego, nazywając go, ze względu na rzekomo antysemicką wypowiedź, „bydlakiem”. W tym czasie Rosjanie odwoływali się też tematu stosunków międzynarodowych przed wojną, stwierdzając, że do jej wybuchu doprowadziły też działania innych państw europejskich, w tym Polski, która w 1938 roku dogadała się z Niemcami w sprawie rozbioru Czechosłowacji. Po Nowym roku rosyjski MON dołożył nowe zarzuty, wyciągając dokumenty z własnego archiwum wojskowego na temat powstania warszawskiego, pokazujące w złym świetle polskie władze oraz dowództwo Armii Krajowej.
Do tego doszedł jeszcze spór o uroczystości z okazji 75. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz, organizowane w Instytucie Yad Vashem w Izraelu. Prezydentowi Andrzejowi Dudzie odmówiono tam możliwości przemawiania, co doprowadziło do odwołania jego udziału w tej imprezie. Jednym z głównych gości ma być natomiast Władimir Putin, co zapowiada kontynuację konfrontacyjnej retoryki. Bez wątpienia rosyjska akcja ma swoje bieżące cele polityczne. Wykorzystuje zły wizerunek Polski nabyty w ostatnich latach m.in. w związku z nieprzemyślaną nowelizacją ustawy o IPN, osłabiając w ten sposób istotnego aktora polityki w tej części Europy. Jednocześnie rzucając te słowa, Putin zastawia pułapkę na samych Polaków, którzy mogą odpowiedzieć w sposób niekontrolowany i buńczuczny bądź zacząć się spierać ze sobą.
Za działaniami Moskwy stoi też jednak pewna myśl historyczna, mocno osadzone w imperialnej mentalności rosyjskiej. Uznaje się, że wszystkie odsłony „wielkiej Rosji” – państwo carów, Związek Radziecki, Federacja Rosyjska – mają wspólną perspektywę postrzegania świata oraz cele strategiczne. Do tych drugich należy m.in. dominacja w Europie Wschodniej (zwłaszcza nad Ukrainą, Białorusią i państwami bałtyckimi), ochrona przez zagrożeniem z Zachodu czy chęć odgrywania decydującej roli w „koncercie mocarstw”.
Historyczną narracją, która podbudowuje tę politykę, jest opowieść o II wojnie światowej i pozytywnej roli, jaką odegrał Związek Radziecki (a więc Rosja) w pokonaniu Hitlera. Wojnę stalinowski ZSRR rzeczywiście kończył jako zwycięzca – jedno z dwóch supermocarstw decydujących o losach świata, z poszerzoną daleko na zachód strefą wpływów i ogromnym prestiżem. Oficjalna propaganda radziecka, ale także podporządkowana Moskwie w innych państwach, np. w komunistycznej Polsce, bardzo intensywnie eksploatowała wątek „wyzwolenia” przez Armię Czerwoną (o skomplikowaniu tego „wyzwolenia” pisałem kilka tygodni temu). To, że Niemców z okupowanej Polski przegonili właśnie krasnoarmiejcy, miało być powodem wdzięczności Polaków wobec „braci ze Wschodu” i fundamentem bliskich relacji dwóch państw – w praktyce zaś podporządkowania Warszawy silniejszemu sąsiadowi.
Po 1989 i 1991 roku – czyli rozpadzie Bloku Wschodniego – taka toporna, jednowymiarowa propaganda nie mogła się już udać. Polska i inne państwa regionu wypadły z rosyjskiej strefy wpływów, mit rosyjskiej krwi przelanej za wyzwolenie Europy był jednak nadal atrakcyjny. Tym razem w trochę innym wymiarze – przypominania, że Rosji należy się ważne miejsce w polityce europejskiej, a jej rola jest jednoznacznie pozytywna. Argumentów z II wojny światowej użyto zresztą w 2014 roku, przy okazji aneksji Krymu i rozpętania wojny na wschodniej Ukrainie. Przy okazji zaś wskrzeszono mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (tak nazywano w ZSRR wojnę z Hitlerem), który w czasach Breżniewa był jednym z najważniejszych spoiw radzieckiego imperium. Dziś opowieść o heroizmie i poświęceniu sprzedaje się Rosjanom tęskniącym za Związkiem Radzieckim, a duma narodowa ma przykryć bieżące problemy społeczne i gospodarcze.
Władimir Putin swoimi „historycznymi zainteresowaniami” stara się przykryć prawdę o tym, że ZSRR w 1939 roku aktywnie przyczyniło się do wybuchu II wojny światowej i było sojusznikiem Hitlera. Pakt Ribbentrop-Mołotow dał Berlinowi zielone światło do ataku na Polskę, a 17 września Armia Czerwona też zaatakowała Rzeczpospolitą. Podział stref wpływów, dokonany 23 sierpnia 1939 roku – zajęcie państw bałtyckich oraz polskich Kresów Wschodnich – obowiązywał w pewnym sensie do upadku ZSRR. Przypominanie o współpracy z Hitlerem, w które angażuje się Polska, Litwa, Łotwa, Estonia czy Rumunia, a pod ich wpływem Unia Europejska, wywraca do góry nogami rosyjską opowieść propagandową.
Zarzuty Moskwy wobec Polski są zmanipulowane, grają na emocjach, wykorzystują braki w wiedzy opinii międzynarodowej o przebiegu II wojny światowej i realiach historycznych. Władimir Putin próbuje prowokować spory pod własne dyktando i siać brak zaufania wewnątrz NATO i Unii Europejskiej. Odpór tym zabiegom dać może tylko przemyślane działanie – skuteczne promowanie własnej wizji historii i rozbrajanie potencjalnych zagrożeń. Ważna jest też współpraca międzynarodowa. Polskie doświadczenia ostatnich lat w obydwu obszarach pokazują jednak, że będzie to bardzo trudne…
Tomasz Leszkowicz